Wygrywanie Jerzego Janowicza w Paryżu było takie fajne. Przychodził i obijał Andy'ego Murray'a oraz innych tenisistów, o których słyszał ktoś więcej niż ich rodziny, ale potem wzięły się za niego polskie media. Nie mógł już być normalnym, spoko gościem, który sprawił niespodziankę i wskoczył wysoko w rankingu, tylko stał się „polskim gigantem”, „postrachem faworytów”, „przyszłym zagrożeniem dla liderów rankingu”. No i tym pieprzonym „Jerzykiem”.
Kto tak właściwie wymyślił, żeby chłopa, jak dąb, 23-latka, nazywać „Jerzykiem”. Jeżyk to był kolega Krecika w czeskiej bajce. Albo ciastka, jak są w liczbie mnogiej. Albo taki ptaszek. 23-letni facet ma wszelkie szanse by już być w pełni rozwiniętym i dojrzałym, a nie infantylnym „Jerzykiem”. Nazywają Janowicza „Jerzykiem” i chwilę później zaczął się też jak dzieciak zachowywać.
OK, ładne było jak się rozpłakał po awansie do finału w Paryżu. Można się generalnie rozpłakać. Sport to silne emocje. Pamiętam tego wioślarza Michała Jelińskiego, który w 2008 roku w Pekinie zdobył złoto i przy hymnie płakał jak Pedro z Barcelony po każdym faulu. To było ładne. Bo się zdarzyło raz. A z Janowiczem było coś dziwnego. Przez dobre dwa tygodnie po finale w Paryżu płakał przy każdej wizycie w telewizji, zanosił się szlochem, nie mógł mówić, tak go łzy dławiły. Jakieś problemy emocjonalne?
Dziś już wiemy, że tak. Oczywiście zachowanie z II rundy tegorocznego Australian Open nie było jakoś przesadnie skandaliczne, karę dostał zasłużoną, choć niską. Ale to, co się zaczęło dziać po tym meczu było już skrajnie irytujące. Jerzy Janowicz senior mówi w telewizji, że tenis to nie szkółka niedzielna. Kto jak kto, ale on akurat powinien wiedzieć, że tenis jest tradycyjnie sportem dla dżentelmenów. Różne sporty rządzą się swoimi zasadami. Np. w hokeju normą jest, że zawodnicy się biją i nikt im w tym nie przeszkadza, a w piłce nożnej to normą nie jest. Co nieśmiało raczył zauważyć tylko Wojciech Fibak.
To rzucanie się po korcie, łapanie za głowę, wykłócanie z sędzią, było naprawdę żenujące. Można powiedzieć, jak Drogba, do kamery: „It's a disgrace. It's a fuckin' disgrace”, można raz wrzasnąć, ale nie odstawiać histerii. Zachować się jak mężczyzna, a nie jak „Jerzyk”.
Tymczasem wczoraj w „Faktach” TVN „Wiadomościach” TVP Janowicz był bohaterem. Jeden negatywny głos Fibaka tonął w zachwytach. „Charyzmatyczny”, „charakterny”, „temperamentny”, „ambitny”. Piotr Kraśko aż pokraśniał z radości. Ludzie, rozumiem, że Patryk Małecki kiedyś określił siebie „charyzmatycznym”, ale czy żeby zostać uznanym za charakternego wystarczy powiedzieć do sędzi: „How many times?”. Usprawiedliwiano chłopaka, że „nie umie czasem zapanować nad emocjami”. To błąd. Ma problem, bo wielcy sportowcy umieją zapanować nad emocjami. Roger Federer, a nawet nadpobudliwy Novak Djoković raczej się tak nie zachowują. A poza tym, dlaczego miałaby być usprawiedliwieniem nieumiejętność zapanowania nad emocjami? Facet, który się na żonę tak wkurzy, że aż jej przywali, też nie umie zapanować nad emocjami. Jeden na korcie, inny w życiu, ale problem ten sam.
Gdyby Janowicz był tak fenomenalny, jak go malują, ograłby dziś Nicolasa Almagro i powoli pracowałby sobie na prawo gry na kortach, na których montują powtórki wideo. Niestety, potwierdził smutne podejrzenie tych, którzy się nie dali porwać poparyskiej ekstazie. Tzn. że w Wielkim Szlemie, gdy przyjadą wszyscy najlepsi i wszystkim będzie zależeć najbardziej, Janowicz nie będzie już zmiatał z kortu nie tylko tenisistów absolutnie topowych, ale też tych rzemieślniczo solidnych.
Dzisiaj czytam jednak, także na natemat.pl, że przegrał Janowicz nie tylko z Almagrem, ale też z „pęcherzem na ręce i zmiennym wiatrem”. Przypominam nieśmiało, że w Paryżu Janowicz wygrał z Janko Tipsareviciem, który skreczował, ale nikt wtedy nie pisał, że Serb przegrał z kontuzją, tylko z „polskim gigantem”. A co do wiatru, to wnioskuję, że był zmienny tak, że Janowiczowi przy serwowaniu wiał w oczy, a Almagrowi w plecy?
Niestety, polskie media mają tę wkurzającą umiejętność, że obrzydzają mi polskich sportowców. Normalnie chciałbym z całego serca, żeby wygrywali, a tak, mam z tyłu głowy, co się będzie działo jak wygrają.
Justyna Kowalczyk zawsze „demoluje i deklasuje rywalki”. Jak przegrywa, to przez spisek Norweżek. Zawsze musi być wspólny wróg. W przypadku Kowalczyk są nim Norweżki.
W zamierzchłych czasach wrogiem ludu i dobra narodowego, był niby skonfliktowany z Adamem Małyszem Sven Hannavald.
Jerzy Dudek był – w polskich mediach – w konflikcie z Jose Manuelem Reiną.
Robert Kubica z kolegą z BMW Sauber Nickiem Heidfeldem.
Robert Lewandowski z dawnym rywalem do gry w ataku Lucasem Barriosem.
Oni się wszyscy pewnie nie kochali. Na pewno jakoś rywalizowali. Może były między nimi jakieś zgrzyty. Ale to wszystko było tak rozdmuchiwane, że rosło zawsze do niewyobrażalnych rozmiarów. W czasie Tour de Ski przeczytałem gdzieś, bodaj na wp.pl, pełen zdziwienia tekst, że „szwedzkie media mniej miejsca poświęcają świetnemu biegowi Justyny Kowalczyk, skupiając się raczej na słabej postawie Charlotte Kalli”. Może to dobra metoda? Może nie wszyscy tak mają, że jak ich zawodnik nie wygrywa, to trzeba usprawiedliwienia szukać w zewnętrznej przyczynie? Czy to w konflikcie, czy w złej aurze, czy w fatalnie przygotowanej trasie.
Na koniec o tym, czym zachwycały się media polskie w kontekście Janowicza, a więc pochlebnymi słowami Johna McEnroe'a, głównego tenisowego skandalisty, na temat Polaka. Otóż to oczywiste, że lubimy tych, którzy się zachowują podobnie jak my. McEnroe chwali Janowicza, Gascoigne usprawiedliwiałby Sławomira Peszkę. Sęk w tym, że dobrym wolno więcej. Jak się pije jak Nykaenen, to trzeba skakać jak Nykaenen, a nie Mateusz Rutkowski. Jak się jest pijącym piłkarzem, to trzeba grać jak „Gazza” a nie jak Patrik Mraz. Jak się jest Arturem Borucem z Celticu, to można więcej niż jak się jest Arturem Borucem z Southampton. Dlatego jak Janowicza świat zacznie kojarzyć z gry podobnej do McEnroe'a, to będzie mu wolno więcej. Na razie przegrywa z Nicolasem Almagro i bardzo wyrobiona publiczność australijska zapamięta go raczej z histeryzowania, a nie z grania.