Raz, dwa, trzy, cztery. Jeszcze cztery mecze i Borussia Dortmund, którą znamy, przestanie istnieć. Rozleci się kompletnie. Budowana przez kilka sezonów ekipa, która wygrzebywała się z miejsc graniczących ze spadkowymi, dokona żywota i trzeba będzie w jej miejscu postawić coś nowego.
Tęsknię za czasami, w których – gdy w jednym miejscu zebrali się trener i świetni piłkarze – można było wyskoczyć znikąd i dominować przez kilka sezonów, jak, nie wiem, Nottingham Forest. W naszych – nie można.
Gdy Lewandowski przechodził tydzień temu samego siebie, kolega, kibic Realu, pisał mi „Wow, Lewy do Realu”. Zdobyłem się na prowokacyjne: „Po co?”, ale sam doskonale wiedziałem, że to nic więcej niż marna prowokacja. Nawet jeśli dziś Borussia okłada Real, to przyszłość jest w Madrycie, nie w Dortmundzie. Chcesz wygrywać regularnie, a nie żyć ciągle wzlotem z 2013 roku – musisz odejść.
Można narzekać na prymat kasy, która nie pozwoli Borussii utrzymać tej drużyny i dołączyć do europejskiej czołówki choć na kilka sezonów. Jeśli jesteś bogaty, ale nie przeobrzydliwie, możesz raz zagrać bogaczom na nosie, ale licz się z tym, że wkrótce cię rozgrabią. Kamień na kamieniu tutaj nie zostanie.
Mistrzostwa Niemiec nie zrobiły na świecie wrażenia. Zrobiły w Polsce i w Niemczech, ale Dortmundu nie zniszczyły. Po pierwszym odszedł tylko Sahin, po drugim Kagawa, ale pojedynczych zawodników udawało się zastąpić Guendoganem czy Reusem. Teraz zanosi się na prawdziwe szabrownictwo.
Goetze dał już przykład. Następny będzie pewnie Lewandowski, ale nie tylko oni. Wielcy skuszą się też pewnie na Reusa, Guendogana, Hummelsa, nawet Santanę, może na któregoś z dwóch pozostałych Polaków. Niewykluczone też, że na Kloppa. Borussia oczywiście zarobiła na tegorocznej Lidze Mistrzów wielkie pieniądze, które pozwolą jej kupić dobrych zawodników i umocnić pozycję w Bundeslidze. Ale to będzie całkowicie inna drużyna. Zwłaszcza jeśli odejdzie z niej Klopp. Znajdą się w sytuacji Monaco i Porto.
W 2004 też potrafiły obie drużyny zagrać na nosie wielkim. Wkrótce odeszli z nich Mourinho, Deco, Maniche, Paulo Ferreira, Nuno Valente, Costinha, Carvalho oraz Deschamps, Morientes, Giuly, Rothen, Prso, Evra. W półfinale było jeszcze wtedy Deportivo La Coruna. Monaco i Deportivo wkrótce spadły do drugiej ligi, klub z księstwa dalej w niej zresztą siedzi.
Wielki sukces bez wielkich pieniędzy zwykle cieszy krótko, a boli długo.
Czekam więc na finał Borussia – mam nadzieję – Bayern. To będzie wojna. Cała zgraja będzie wiedzieć, że gra ze sobą ostatni raz. Że kończy właśnie kilkuletnią epokę. Że za moment niektórzy z nich będą grać dla Bayernu. Mówi się, że zagrają tak, jakby miało nie być jutra.
Błąd. Tu nie ma trybu przypuszczającego. Oni zagrają, wiedząc, że jutra nie będzie.