Najgorsze w głośnych zadymach kibicowskich nie jest to, że ktoś dostał w nos, ktoś został obmacany, a nawet to, że kogoś dźgnięto nożem. Najgorsze jest to, że wtedy sprawami stadionowymi zaczynają się zajmować Kuźniar z Olejnik, Ziemiec obniża brew, a Kraśko ją marszczy, zaś władza musi pokazać, że reaguje. O tak, tego należy się bać.
Sporo się ostatnio mówi o dymisji ministra Rostowskiego, choć żałuję, że nikt nawet nie podnosi tematu dymisji ministra Sienkiewicza, który fatalnie się przejęzyczył.
Chciał powiedzieć „podaj mi proszę sól”, a wyszło „ty stara k..., zmarnowałaś mi 20 lat życia”.
Chciał powiedzieć: „nie będę rozstrzygał, kto jest winny, a kto niewinny, kogo należy separować, a kogo nie, bowiem od tego są w krajach demokratycznych niezawisłe sądy. Dopóki ktoś nie jest skazany prawomocnym wyrokiem, jest niewinny, a polska ustawa o bezpieczeństwie imprez masowych jest już wystarczająco surowa, trzeba tylko jej przestrzegać”.
Powiedział: „To jest kolejny incydent poświadczający to, że należy separować to środowisko od normalnych obywateli polskich, że albo oni się uspokoją, albo będziemy musieli sięgnąć po nieco poważniejsze środki państwowe i być może trzeba będzie przemyśleć zmiany w prawie i pewnego rodzaju nowe metody radzenia sobie z tego rodzaju zjawiskami. Mam poczucie, że powinniśmy nieco silniej działać w tych kwestiach”.
Tak, tego się właśnie boję. Jeśli na konferencji prasowej po takich wydarzeniach minister mówi, że trzeba „pomyśleć nad zmianą prawa”, to mówi, że trzeba to prawo zaostrzyć. Jeśli mówi „trzeba sięgnąć po poważniejsze środki państwowe”, to mówi, że trzeba zacząć działa brutalniej. To zresztą powiedział dosłownie, tylko w innym miejscu, przypominając, że państwo ma monopol na przemoc.
Dla tych, którzy wiedzą, co policja wyprawia na wyjazdach, brzmi to jak zapowiedź zezwolenia na strzelanie do kibiców z ostrej amunicji.
Kilka przykładów, choć wyjazdowicze znają je jeszcze zdecydowanie lepiej ode mnie. Sierpień. Do Warszawy przyjechało 30 kibiców Podbeskidzia. Byli tam moi znajomi, więc przed meczem podchodzę pod sektor gości i pytam, czy tutaj będą przyjeżdżać.
A panowie są z Bielska?
Tak.
To proszę się nie oddalać. Jakby chcieli panowie iść gdzieś coś zjeść czy się napić, to proszę nam dać znać.
Akurat nie chcieliśmy. Ale do cholery, z jakiej racji? Na dwie godziny przed meczem, na który i tak wchodzę jako dziennikarz, z racji zameldowania, facet ma czelność zabronić mi się oddalać. Dopóki nie jestem aresztowany, mogę sobie iść gdzie chce i nie życzę sobie przy kolacji eskorty policji.
Tego samego dnia bielska kibicka pochodziła po całej Warszawie. Przeszła przez starówkę, była w wielu miejscach, doszła pod stadion. Cały czas miała na sobie koszulkę Podbeskidzia. Nikt jej nie zaczepił. A, nie, przepraszam. Był jeden, kibic Legii:
Ooo, koszulka Podbeskidzia. Będziemy mieć fanta!
Nie oddam!
I poszła. Koniec sprawy. Doszła na Łazienkowską, podeszła pod sektor gości i otoczył ją oraz 29 jej podobnych kibiców kordon uzbrojonej po zęby policji, która jeszcze przetrzymała tę grupkę godzinę po meczu i odprowadziła pod same drzwi samochodu, uprzednio jeszcze się o to wykłócając.
Niech mi ktoś powie, że to nie jest szczeniackie prężenie muskułów. Policjantów było jak do pilnowania 10 tysięcy ludzi, choć mieli mieć oko tylko na 30-osobową grupkę.
A Łódź? Ci sami bielscy kibice siedzieli w czerwcu na sektorze z fanami Widzewa i oczywiście wszystko odbyło się w należytym porządku. Tylko jak ich policja zobaczyła w mieście na bielskich rejestracjach, to nagle ich zaczęła chronić, eskortować i bronić przed Bóg wie kim. Pewnie przed tymi, z którymi przed chwilą w najlepszej komitywie siedzieli na trybunie.
Polska ustawa o bezpieczeństwie imprez masowych jest niesamowicie surowa. Gdyby przestrzegać jej literalnie, wejście na stadion trwałoby pięć godzin. Przestrzega się jej wybiórczo. I tu tkwi problem.
Bo wyjazdowiczów przetrzepią, przetrzymają w polu, upokorzą, ale w tym samym momencie kluby współpracują z chuliganami, udostępniając im pomieszczenia klubowe jako magazyn. To stąd bierze się fakt, że normalny człowiek nie wniesie na stadion butelki wody, bo można nią rzucić w sędziego, ale jednocześnie grupy ultras wnoszą po kilkaset rac i kilkudziesięciometrowe rasistowskie płachty. Dziennikarze nie mogą wejść na murawę po meczu, bo jest ryzyko, że zaatakują sędziego, lecz jednocześnie kibice zaprzyjaźnieni z klubem i ochroniarzami swobodnie krążą wokół boiska z ostrymi narzędziami. Tu są rezerwy, a nie w ustawie. Przepisy ustawy – jeśli zmieniać – to tylko na łagodniejsze, bo i te obecne w wielu miejscach często ograniczają podstawowe swobody obywatelskie.
Przecież kibic takiego np. Ruchu ma prawo przyjechać do Gdyni rano, pójść do muzeum, odwiedzić ciocię, położyć się na plaży, wejść na mecz, kiedy chce, bo zapłacił za bilet. Ba, jeśli w 75. minucie tak się zirytuje na swoich piłkarzy, że nie będzie chciał ich dłużej oglądać, to ma prawo wyjść wtedy i pojechać do domu. Tymczasem przetrzymuje się go notorycznie przynajmniej kilkadziesiąt minut.
Państwo samo prowokuje niebezpieczne sytuacje, lekceważąc tak ważną rzecz jak psychologia tłumu. Jeśli wojewoda małopolski na dzień przed meczem zamyka sektor gości na Wiśle, gdy kibice Widzewa wydali już grube tysiące na organizację wyjazdu i są de facto karani za grzechy, które dwa tygodnie wcześniej popełniła Legia Warszawa, to ja się im nie dziwię, że mimo to przyjeżdżają do Krakowa. W ten sposób, zamiast mieć 1500 spokojnych kibiców na stadionie, wojewoda ma 1500 maksymalnie wkurzonych kibiców pod stadionem. W której sytuacji łatwiej o zadymę?
Niedawno byłem na meczu III ligi. Impreza była niemasowa, więc gospodarz nie miał obowiązku legitymować wszystkich wchodzących na stadion. Był to jednak mecz derbowy, więc klub się bał i zdecydował, że każdy kupujący bilet musi podać swoje imię, nazwisko, PESEL i numer dowodu. Przez lata wchodziło się na ten stadion bez tego i nigdy nie było żadnych problemów. Raz chciano zwiększyć bezpieczeństwo, ludzie stali w długich kolejkach, sprzedaż biletów trwała w nieskończoność, kibice weszli na stadion w 45. minucie. W której sytuacji łatwiej o zadymę?
Teraz jednak trzeba przykręcić śrubę. Szykanować. Pokazać, że państwo daje sobie radę. Czy np. Wiadomości TVP1 nie widzą sprzeczności, gdy wczoraj się oburzają, że kibice Ruchu, którzy zadymili w Gdyni nie pozostaną w areszcie, a jeszcze rok temu robiły z trzymanego w areszcie „Starucha” niemal więźnia politycznego?
To jest fatalny efekt uboczny takich nagonek i pokazówek. Mówi się, że problemem pokolenia 89+ jest to, że nie ma się przeciwko czemu buntować i władza – przynajmniej na stadionach – ten problem rozwiązuje, stosując barbarzyńskie metody. Już jest się przeciwko czemu buntować. Efekt jest taki, że z kibiców robi się męczenników, co im doskonale pasuje, choć de facto nie ma żadnego powodu, żeby ich za męczenników uważać. Jeśli jednak minister będzie „izolował całe ŚRODOWISKO od NORMALNYCH obywateli polskich”, to jasne jest, że za chwilę całe to środowisko będzie się czuło więźniami politycznymi.
Spodziewam się ciężkich miesięcy dla normalnych kibiców, którzy zawsze w takich sytuacjach cierpią najbardziej. Chuligani przetrwają, bo znają sposoby, trzęsą klubami i mają kumpli w ochronie. Po dupie dostaną ci, którzy po prostu przyjadą na mecz i będą w mrozie, deszczu, chłodzie stać przez 10 godzin na stadionie lub w dworcowym tunelu.
To się zresztą już dzieje. Wczoraj ktoś w Bełchatowie odpalił race i CAŁY STADION – kibice miejscowi, kibice przyjezdni, dziennikarze, wszyscy byli legitymowani. 2 tysiące osób! Uwięzieni przy Sportowej w Bełchatowie jeszcze kilka godzin po meczu. Obecni tam donoszą, że gdy po paru godzinach tkwienia na stadionie, facet „przekazał” kobiecie 9-letnie dziecko ponad ogrodzeniem, żeby chociaż ono nie cierpiało, dostał za to mandat 500 złotych. Czy to nie jest chore? Czy gdybyście nie zrobili nic złego, a ktoś by wam kazał siedzieć trzy godziny na stadionie, to nie mielibyście ochoty dać temu komuś w mordę? Ja bym miał. Albo przynajmniej go zwyzywać.
To są właśnie efekty tworzenia medialnego problemu tam, gdzie go nie ma. Polska nie ma problemu chuligaństwa stadionowego. Na stadionach ma miejsce wiele patologicznych wydarzeń, jest wulgarnie, odpala się race, przynosi się rasistowskie płachty, trybuny są upolitycznione i mocno faszyzujące. Ale ludzie, to jest margines, kilka, kilkanaście procent. Ta grupa ma się dobrze od lat. Śrubę przykręca się wszystkim pozostałym.
Co się jednak dziwić, gdy w „Trójce” słyszę jakiegoś bardzo mądrego pana z „Newsweeka”, który obwieścił, że piłką nożną w Polsce interesuje się głównie margines społeczny i ludzie z biednych blokowisk. Ten pan na pewno zajmuje się na co dzień bardzo ważnymi sprawami i zmienia świat, ale piłką nożną też się chętnie zajmie, to takie proste. Przecież ma sąsiada, który chodzi na mecze i on jest z marginesu społecznego. A na sprawach kibicowskich się zna, bo widział stadion jak „psa szczać prowadzał”.