Hollywood Boulevard w dniu rozdania Oscarów to miejsce, w którym warto się znaleźć. Ale najlepiej na kilka godzin przed rozpoczęciem ceremonii. A potem jeśli nie chcemy, żeby nas coś ominęło, to musimy usiąść przed telewizorem. Za to zdobywców statuetek zobaczymy tuż po zakończeniu imprezy w niewielkim barze Wendy’s na rogu Sunset i La Brea.
Dziennikarze z zawodu. Podróżnicy z namiętności i ciekawości świata
SERGIUSZ: Pierwszy raz przyjechałem do Hollywood pod koniec lutego 2002 roku. Tydzień przed uroczystością rozdania Oscarów, to nie jest najlepszy moment na przeprowadzanie wywiadów z gwiazdami. Od miesiąca są na ostrej, głodowej diecie, żeby wbić się w przesłane przez kreatorów mody suknie i dobrze wypaść w oglądanej przez miliard ludzi transmisji telewizyjnej (telewizja - jak powszechnie wiadomo - dodaje osiem kilo). A poza tym, jeśli rozmawia się akurat z kimś nominowanym do nagrody Akademii Filmowej, to wywiad, zanim się ukaże w gazecie, prawdopodobnie straci aktualność. Niestety, a może na moje szczęście, wytwórnia FOX postanowiła wykorzystać to, że do Los Angeles zjechały już gwiazdy na Oscary, i zaprosiła dziennikarzy na trzydniową prezentację nowych seriali. Można było porozmawiać m.in. z Kieferem Sutherlandem, Calistą Flockhart, Portią de Rossi i Sarah Michelle Gellar. Jako dodatkową atrakcję zorganizowano nam dzień prasowy z ekipą „Władcy Pierścieni”. Ale w kuluarach, w przerwach wywiadów, dziennikarze dyskutowali już tylko o nadchodzącym oscarowym popołudniu (bo impreza, którą można oglądać u nas w środku nocy, zaczyna się w Los Angeles ok. 17, żeby trafić w nowojorski prime time o 20). Młodzi i niedoświadczeni reporterzy tacy jak ja, zamartwiali się, czy uda im się zdobyć akredytację do Green Roomu, czyli miejsca na zapleczu Kodak Theatre, gdzie lądują gwiazdy ze świeżo otrzymanymi statuetkami. Hollywoodzka dziennikarska elita szczyciła się wejściówkami na samą widownię. Inni obstawiali czerwony dywan prowadzący z Hollywood Boulevard do drzwi kina. Tylko starszy reporter z londyńskiego Timesa śmiał się z nas wszystkich i oświadczył, że po dziesięciu latach w Hollywood nabrał rozumu i nie zamierza biegać z wywieszonym językiem pomiędzy czerwonym dwywanem, gdzie gwiazdy spowiadają się z oblekających je kreacji i przedstawiają nowych narzeczonych, a audytorium, w którym odbierają Oscary i wygłaszają wiekopomne przemówienia (Green Room zignorował jako kompletnie nieistotny, zwykłą stratę czasu). Zamiast tego on spędzi popołudnie na hotelowym basenie, a potem w rozkosznie miękkim szlafroku frotte rozłoży się przed telewizorem i napisze reportaż na podstawie relacji na małym ekranie. Bo to właśnie będzie najpełniejszy obraz tej uroczystości.
Stary wyga miał rację. Choć atmosfera niezwykłego święta kina, panująca w oscarowy wieczór na Hollywood Boulevard jest absolutnie niezwykła. Zamknięty już w południe fragment ulicy, jest perfekcyjnie wysprzątany, a miejsca wzdłuż metalowych barierek oddzielających śmiertelników od herosów, zajmuje dobrze wyselekcjonowany tłum fanów. Całe Hollywood przystrojone jest filmowymi billboardami, reklamującymi czasem zupełnie egzotyczne obrazy. Chodzi zapewne o przyciągnięcie spojrzeń międzynarodowego towarzystwa, które zjeżdża na ten wieczór do Miasta Aniołów. Miejskie służby zwijają się jak w ukropie i modlą, by przestał padać deszcz (w słonecznej Kalifornii zwykle złośliwie w ten dzień leje).
Pierwsi goście wkraczają na czerwony dywan już przed drugą po południu. Ale rzadko kiedy są to gwiazdy. Tak jak w Cannes na festiwalu filmowym, obowiązuje wyraźna hierarchia. Najpierw plankton, a potem rekiny. Fotografowie czujnie lustrują wchodzących. Czasem podrywają się, przykładają oczy do wizjerów swoich Nikonów i Canonów, a potem ktoś rzuca krótko: "Relax guys! That's nobody!" - wyluzujcie, chłopaki, to nikt ważny. I całe bractwo opuszcza aparaty i zaczyna swobodnie rozmawiać, a wystrojona w najdroższe kreacje para azjatyckich producentów telewizyjnych przestaje pozować i szybkim krokiem, łykając wstyd, ucieka do środka budynku.
Ceremonia kończy się imprezą wydawaną przez Akademię, tzw. Balem Gubernatora, na którym politycy składają gratulacje laureatom. Ale to dość sztywne przyjęcie, gdzie wszyscy się uśmiechają ale nikt nic nie je, bo nie chce dać się sfotografować przy pałaszowaniu kanapek. Dopiero na zamkniętych przyjęciach u Eltona Johna i party Vanity Fair można spokojnie zakończyć post i świętować sukces.
Tradycją jest też to, że laureaci podjeżdżają zaraz po ceremonii pod sieciówkę z hamburgerami Wendy's na skrzyżowaniu Sunset Boulevard i La Brea Avenue, a kierowcy noszą do lincolnów z przyciemnianymi szybami torby z frytkami. Wprawdzie do Świąt Wielkanocnych jeszcze daleko, ale w Hollywood post się właśnie kończy. Gdy my, w Polsce, w poniedziałkowy poranek idziemy do pracy, sznur limuzyn rusza spod Kodak Theatre, a świat filmowy zaczyna wielką fiestę.