Dziś Dzień Świętego Patryka. Guinness w stolicy Irlandii leje się strumieniami, a do Dublina przyjeżdżają turyści, a przede wszystkim Irlandczycy z rozsianej po całym świecie diaspory, żeby wziąć w udział w największej paradzie w historii Zielonej Wyspy.
Dziennikarze z zawodu. Podróżnicy z namiętności i ciekawości świata
SERGIUSZ: Już na lotnisku w Dublinie witają nas wielkie bilboardy: „Witaj w domu”. To miłe, zwłaszcza dla tych, którzy mają irlandzkie korzenie. Rok 2013, w którym Irlandia przez sześć miesięcy przewodzi Unii Europejskiej, to także rok Wielkiego Zgromadzenia Irlandczyków – akcji wymyślonej po to, by namówić 70-milionową diasporę, by odwiedziła kraj przodków. Kulminacja tego przedsięwzięcia przypada właśnie dziś – w Dzień Świętego Patryka. Przygotowania trwały aż osiemnaście miesięcy, a jeszcze wczoraj miny organizatorów imprezy świadczyły o tym, że nie wszystko idzie tak, jak powinno. Przede wszystkim powszechnie narzekano na kapryśną pogodę. Gdy wychodziło słońce, palmy i juki przy nadmorskiej promenadzie upodobniały przedmieścia Dublina do francuskiej riwiery. Ale chwilę później zaczynało lać i temperatura spadała do dwóch stopni Celsjusza. O 14:30 ulice się wyludniły, a w pubach włączono telewizory. Irlandia, w prestiżowym Pucharze Sześciu Narodów grała z Włochami w rugby. Spodziewano się łatwego zwycięstwa, tymczasem osiłki z Zielonej Wyspy dostały baty od Azzurri 15:22, aż telewizyjni komentatorzy rwali włosy z głowy i patetycznie ogłaszali „koniec drużyny narodowej”.
Ale na szczęście wieczorem przestało lać, a z barów, a nawet sali tutejszej filharmonii, popłynęła skoczna muzyka ludowa. I nastroje się polepszyły. Rankiem 17 marca wieje porywisty wiatr, jest pochmurno, deszcz wisi w powietrzu, ale nikt nie zamierza odwoływać z tak prozaicznego powodu wielkiej parady, która rozpocznie się w samo południe (o 13 czasu polskiego).
MAGDALENA: Parady, odbywające się we wszystkich irlandzkich miastach, łączą społeczeństwo podzielone na co dzień na katolików, protestantów, zwolenników unii z Wielką Brytanią i republikanów. To jedyny taki dzień w roku, kiedy wszyscy przypinają sobie do ubrań zielone koniczynki, na pamiątkę misjonarza, który w 432 roku przypłynął tu, by wyzwać na pojedynek na cuda celtyckich druidów...
Podziały się zacierają i nad pintą lokalnego ale zgodnie zasiadają katolicy i protestanci. Dziś wszyscy Irlandczycy jednoczą się we wspólnej radości. Toast wznoszą wspólnie Patrick i William (w Irlandii nie trzeba nawet pytać o wyznanie, co w niektórych częściach kraju może zostać uznane za prowokację. Praktycznie każdy napotkany Patrick – na pamiątkę świętego, który chrystianizował Zieloną Wyspę – to katolik. A każdy William, to protestant, nazwany tak na cześć Wilhelma Orańskiego. Jak powiedziała nam Dee (niegdyś Deirdre, ale to imię wskazywało na jej przynależność religijną, więc je zmieniła), przewodniczka, która oprowadzała nas po podzielonej murem robotniczej dzielnicy Belfastu, tylko 17 marca nie jest istotne jakiego jesteś wyznania, ważne, żeby się razem napić piwa i dobrze bawić. W telewizji na bieżąco pojawiają się komunikaty o paradach i imprezach towarzyszących w większych miastach, a na ulicach panuje atmosfera radosnego oczekiwania. W oczach aż mieni się od zielonych gadżetów – obowiązkowego wyposażenia każdego bawiącego w dniu Świętego Patryka. Który chyba w najśmielszych oczekiwaniach nie podejrzewał, że dzień jego śmierci będzie upamiętniany wielką ogólnonarodową imprezą jednego z najbardziej podzielonych, a jednocześnie najweselszych narodów współczesnej Europy.
SERGIUSZ: Obiektywnie patrząc, Święty Patryk naprawdę nadaje się na patrona zjednoczenia. Jego chrystianizacja Zielonej Wyspy nie miała nic wspólnego z arogancją Świętego Wojciecha, który ponad pięć wieków później próbował nawracać Prusy niszcząc święte symbole dawnej religii. Święty Patryk – urodzony w rzymskiej Brytanii, ruszył na swoją misję z dobrym rozeznaniem i znajomością celtyckiego języka i miejscowych zwyczajów. Przez trzydzieści lat ewangelizował Irlanczyków umiejętnie wykorzystując święte miejsca Celtów i zdobywając przychylność lokalnych włodarzy. Nie obyło się przy okazji, bez kilku znaczących cudów. Święty okazał się lepszy od druidów w sprowadzaniu deszczu, a także opanował plagę węży i przepędził gadziny do morza. Bez problemu też poradził sobie z niełatwym wyzwaniem teologicznym. Poproszony, by w przystępny sposób wyjaśnić celtyckim wojownikom zagadnienie Trójcy Świętej, zerwał trójlistną koniczynkę i zademonstrował ją zgromadzonym. Od tego momentu niepozorna roślinka, zwana shamrock, stała się szczęśliwym symbolem Zielonej Wyspy. Ale gdyby święty Patryk mógł spojrzeć na Irlandię i naród, który dzięki jego staraniom porzucił dawne wierzenia i stał się we wczesnym Średniowieczu ostoją chrześcijaństwa, raczej byłby zdziwiony sposobem, w jaki upamiętnia się obecnie jego imię. W odbywających się tu dziś paradach główną rolę odgrywają celtyckie złośliwe duszki – koboldy. Koniecznie z rudą brodą i wielkim zielonym, bezkształtnym kapeluszem. Irlandia chętnie wraca do swoich pogańskich korzeni, być może uciekając od konfliktów, które od XVII wieku wstrząsają społecznością podzieloną na katolików i protestantów. Symbolem pojednania ma być trójkolorowa irlandzka flaga. Kolor zielony symbolizuje republikanów, pomarańczowy – zwolenników korony brytyjskiej, a biały pasek pośrodku, to nadzieja na pokojowe współistnienie.
MAGDA: Nieważne, w jaki sposób i z jakimi symbolami Irlandczycy świętują. Czy na ulicach pojawiają się koniczynki, koboldy, czy też cały tłum przebranych w zielone biskupie szaty świętych Patryków ze sztucznymi brodami. 17 marca to prawdziwa, nieskrępowana eksplozja radości podsycanej strumieniami piwa, która ogarnia cały kraj. Pierwsza parada w Dublinie została zorganizowana 17 marca 1996 roku, uczestniczyło w niej ponad 400 tysięcy osób. Dzisiejsza będzie kulminacyjnym punktem czterodniowego festiwalu, największej imprezy w historii miasta. Jej motto głosi: „Kiedy zbieramy się razem, zaczynają się dziać niezwykłe rzeczy”.
Irlandczycy nazywają St. Patric’s Day najfajniejszym świętem na świecie. I mają rację. Tradycyjne irlandzkie puby serwują kolejne pinty aromatycznych ale czy czarnych jak sam diabeł stouts, a całe miasto rozbrzmiewa porywającą muzyką i radosnym gwarem podniesionych głosów. Dziś każdy bywalec pubu ma czas na kolejną kwaterkę piwa i niekończące się pogaduszki o nieistotnych sprawach. Wszyscy napotkani dublińczycy mówią: „17 marca każdy chce być Irlandczykiem”. A gdy dowiadują się, że dziś są moje urodziny, twierdzą z przekonaniem, że muszę mieć w życiu niewiarygodne szczęście...
Teraz idziemy na największą imprezę świata na ulicach Dublina. Wkrótce pokażemy i napiszemy, jak dziś bawią się w Irlandii!