Co piątek na naszym blogu znajdziecie nową propozycję na aktywne (bądź przeciwnie – leniwe) spędzenie weekendu. Wszystko oczywiście przetestowane przez nas osobiście. Dziś Zakopane. Na Zakopanem znamy się wszyscy tak samo jak na medycynie i modzie. Czy aby jednak na pewno? Ponieważ Sergiusz jest zakopiańczykiem, wykorzystamy to i zamiast opisu uroków miasta pod Tatrami (no bo przecież to wszyscy wiedzą), proponujemy krótki przegląd zakopiańskich mitów. Wszystkie poniższe stwierdzenia słyszeliśmy swego czasu z ust osób, które uważały, że z racji corocznych urlopów pod Giewontem, znają się na Zakopanem doskonale. Ułożyła się z tego swoista trasa turystyczna. Warto ją przejść przy najbliższej okazji i osobiście sprawdzić co wiemy o najsłynniejszym polskim „zimowym letnisku”. A to dziesięć naszych typów:
Dziennikarze z zawodu. Podróżnicy z namiętności i ciekawości świata
1. W Zakopanem mieszkają górale, a przyjeżdżają – cepry.
Nie ma żadnych miarodajnych badań ilu spośród blisko trzydziestu tysięcy mieszkańców Zakopanego określa się mianem „górali”, ale od czasów, gdy wioska pod Tatrami miała kilkadziesiąt chałup, do których turyści dojeżdżali z Krakowa do Chabówki pociągiem, a potem furkami – górali raczej stąd ubyło. Od ponad stu lat osiedlają się tu przyjezdni, często romantyczni outsiderzy „po przejściach” na nizinach, pragnący rozpocząć nowe życie w cieniu najwyższych polskich gór. Nabierają swoistych zakopiańskich cech: akcentują słowa na pierwszą sylabę, wychodzą „na pole” a nie „na dwór”, z kilkudniowym wyprzedzeniem potrafią wyczuć kiedy spadnie śnieg, albo zacznie wiać wiatr halny. Zatruci „zakopianiną” (określenie Witkacego) bywają okropni dla obcych i jeszcze gorsi dla swoich. Ale żadna z tych cech automatycznie nie czyni z nich górali. Żeby spotkać „prawdziwych górali” trzeba z centrum Zakopanego podejść na przedmieścia. Najlepiej ulicą Kościeliską w stronę Skibówek. Tam, na stoku Gubałówki, z przepięknym widokiem na Giewont, który z tej perspektywy jest naprawdę majestatyczny, w mało efektownych klockowatych willach mieszkają rodziny Gąsieniców, Wawrytków, Bachledów, czy Łukaszczyków. Spore skupiska górali są też po drugiej stronie Zakopanego – na Olczy. Przekonamy się o tym najlepiej w niedzielę. Warto przejść się na mszę do kościoła na Olczy, albo w Kościelisku, żeby posłuchać pięknych, góralskich śpiewów wielogłosowych. W Zakopanem raczej na to nie mamy szans.
A co do ceprów... Ceper, to z zasady „ktoś inny”. Gdy mieszkałem w Zakopanem, „ceprami” byli dla mnie przyjezdni z Krakowa, czy Warszawy. Nawet ci, którzy byli u nas już enty raz. Ja z kolei – byłem ceprem dla Jędrka – jedynego górala w mojej 42-osobowej klasie (chodziłem do podstawówki na ul. Orkana w centrum miasta i były to czasy demograficznego wyżu). Byłem ceprem, choć na zakopiańskim cmentarzu leżeli moi dziadkowie, pradziadkowie i praprababcia. Mogłem się pocieszać tylko tym, że dla swojego kuzyna z Witowa, Jędrek też był „ceprem”, bo choć tata był góralem, to mama była z Krakowa, co w oczach dalszej rodziny dyskwalifikowało Jędrka jako „górala”. W rewanżu jedynie mogliśmy się zemścić na wszystkich „góralach” z okolic Zakopanego nazywając ich „wsiokami”. 2. Powietrze i woda w Zakopanem są najczystsze.
Bardzo bym chciał, ale mogą tak myśleć jedynie ci, którzy wizytę w Zakopanem ograniczają do spacerów po Krupówkach – głównym deptaku miasta. Wystarczy (zwłaszcza spektakularnie widać to zimą) wyjechać kolejką na Gubałówkę, by zobaczyć pod sobą nieckę wypełnioną zawiesistym dymem. Wyjście wyżej – na przykład na Giewont, w bezwietrzną pogodę robi jeszcze gorsze wrażenie. Nie dość, że miasto znika pod kożuchem dymu, to ledwo widać Gubałówkę. Nie może być inaczej, skoro Zakopane z trzech stron otaczają góry, a pozostałym przesmykiem wiatr napędza zanieczyszczenia z krakowskich hut i zakładów chemicznych. Jakby mało było dwustu kotłowni węglowych działających w samym Zakopanem. A o czystości wody najlepiej świadczy anegdota z lubością opowiadana przez Kornela Makuszyńskiego – jednego z najsłynniejszych zakopiańczyków: Gdy pewna panna zasłabła w zakopiańskim parku, nad płynącym tam potoczkiem, pisarz polecił by wynieść ją na „świeże powietrze”. Od tamtego czasu sytuacja niewiele się zmieniła...
3. Na Pęksowym Brzyzku jest Cmentarz Zasłużonych, gdzie leżą wielcy Polacy.
Stary cmentarz położony przy ulicy Kościeliskiej to jedno z najpiękniejszych miejsc w mieście i najciekawszych cmentarzy w Polsce. Leżą tu Jan Krzeptowski Sabała, doktor Tytus Chałubiński, Kazimierz Przerwa-Tetmajer, Kornel Makuszyński, Helena Marusarzówna, Antoni Rząsa, Władysław Hasior, Władysław Orkan, Stanisław Witkiewicz i wielu innych. Na niewielkiej przestrzeni znajdują się tu groby znakomitości: poetów, pisarzy, aktorów, olimpijczyków i taterników. Nie jest to jednak i nigdy nie był „cmentarz zasłużonych”, jak wciąż można to usłyszeć, najczęściej przy okazji relacji telewizyjnych pierwszego listopada. Po prostu w czasach, gdy Zakopane było ulubionym miastem polskiej elity intelektualnej, był to jedyny działający cmentarz i tutaj chowano zmarłych – zarówno zwykłych obywateli, jak i „celebrytów”. 4. Zakopane, to uzdrowisko.
Przez całe lata rzeczywiście z uporem lansowano tę tezę, na siłę robiąc z Zakopanego „polskie Davos”. Ale prawda jest taka, że nie ma tu żadnych cudownych mineralnych wód, a klimat górski powoduje zaostrzenie wielu chorób. Niestabilne ciśnienie i powtarzające się mordercze wiatry halne szkodzą wszystkim chorym na serce. Są jeszcze sanatoria przeciwgruźlicze, które stawiano w Zakopanem zgodnie z modą rodem z Alp, ale znacznie lepsza infrastruktura jest w Rabce, Szczawnicy i Krynicy Górskiej. Jeśli liczymy na to, że wyjazd do Zakopanego uleczy nasze nerwy, czy podratuje szwankujące zdrowie, to cóż... raczej nie.
5. Krzyż na Giewoncie wybudował osobiście ksiądz Stolarczyk – pierwszy zakopiański proboszcz.
Przewodnicy lubią mówić o pierwszym zakopiańskim proboszczu, który rzeczywiście był postacią barwną i nietuzinkową. Ale popularna opowieść, jakoby Jegomość Stolarczyk jako pokutę za cudzołóstwo nakazywał góralom wnoszenie metalowych belek na szczyt Giewontu, to bajka. Krzyż postawił drugi zakopiański proboszcz – Kazimierz Kaszelewski, w 1901 roku. Oficjalnie chodziło o upamiętnienie 1900 rocznicy urodzin Jezusa Chrystusa. Nieoficjalnie – stawianie krzyży na reprezentacyjnych szczytach było wówczas bardzo modne w Alpach. A Zakopane w tamtych latach należało do Austro-Węgier i aspirowało do tego, by być konkurencją dla alpejskich miast. 6. Górale podczas II Wojny Światowej ochoczo współpracowali z hitlerowcami (tzw. Goralenvolk) i nawet przystrajali domy swastykami.
Po krótkim i gwałtownym okresie rozliczeń po 1945 roku, gdy główni działacze kolaborującego z hitlerowcami Goralenvolku zawiśli na szubienicach, przez kilka dziesięcioleci był to w Zakopanem temat tabu. Ostatnio jednak coraz częściej wraca się do tej dziwnej i niechlubnej karty z przeszłości. Dziwnej, bo kompletnie absurdalnej. Gdy w 1939 roku Niemcy razem ze Słowakami wkroczyli do Zakopanego ze zdziwieniem odkryli, że jednym z ulubionych motywów zdobniczych jest tu tak im miły „hakenkreuz”. Stąd wysnuli fantastyczną teorię o wyjątkowej więzi łączącej aryjską rasę panów z dumnym góralskim ludem. Skąd wołoscy pasterze, którzy głównym grzbietem Karpat szli na Zachód popędzając swoje stada owiec, aż osiedlili się pod Tatrami, mieliby być krewniakami miłośników „Pierścienia Nibelungów”? Tego chyba nie wiedzieli nawet najstarsi górale. Ale faktem jest, że część „góralskiego ludu” zapisała się do Goralenvolku wychodząc z założenia, że tak łatwiej będzie przetrwać ciężkie czasy. Nie mnie oceniać, jak wielka była to zdrada. Acha, a swastyka, to stary znak solarny, od wieków używany pod Tatrami, jako symbol szczęścia. Na długo przed hitlerowcami górale ozdabiali nim domy. A kompozytor i taternik Mieczysław Karłowicz znakował swastyką nowe szlaki, które wyznaczał w Tatrach. Ten znak jest na kamieniu, który oznacza miejsce jego śmierci. Karłowicz zginął w lawinie pod Małym Kościelcem 8 lutego 1909 roku. Na długo przed tym, nim świat usłyszał o nazistach.
7. Góralu, czy ci nie żal? – to kwintesencja podhalańskiej muzyki.
Góralska kapela (fachowo zespół góralski to „muzyka”) gra teraz niemal w każdej karczmie, restauracji, a nawet kawiarni przy Krupówkach. I bardzo dobrze. Jestem za tym, by muzycy mieli pracę, a folklor nie powinien być zamykany w skansenie. Inna sprawa, że większość z tych zespołów gra muzykę przypominającą jedynie nieco i z daleka góralskie nuty. Przerabiają na ludowo popularne przeboje biesiadne, albo piosenki z list przebojów. Ale widać tak musi być. Mam nadzieję, że tradycyjne nuty „ozwodne” i góralskie czardasze nie zaginą. Zmienia się też dobór instrumentów, dopasowując do aktualnego składu zespołu. Tradycyjnie były to skrzypce (po góralsku „gęśle” – w tym słowie słychać echo housli – na których grają nasi południowi sąsiedzi) i basy. Skrzypków było co najmniej dwóch: prym i sekund. A basy były trzystrunową wiolonczelą zawieszoną na rzemieniu. Dawniej, gdy ze skrzypcami było krucho, muzycy sami wykonywali tzw. złubcoki, trzystrunowe małe skrzypki. Grał na nich na przykład Jan Krzeptowski Sabała. Ale na pewno nie grał „Góralu, czy ci nie żal?”, bo to piosenka biesiadna napisana przez krakowskiego poetę Michała Bałuckiego i nie ma nic wspólnego z folklorem podhalańskim. Przynajmniej nie miała przez jakieś sto pięćdziesiąt lat. Bo teraz grają ją wszystkie „muzyki” na Krupówkach, obok huculskiej dumki „Hej, Sokoły” i piosenki Krzesimira Dębskiego „Dumka na dwa serca”.
8. Górale to stare polskie plemię, a styl zakopiański w architekturze, to nasz czysty styl narodowy.
Był taki pomysł pod koniec XIX wieku, by na kulturze podhalańskich górali oprzeć odrodzenie polskiego stylu narodowego. W gwarze łowiono pozostałości staropolszczyzny (Henryk Sienkiewicz pisząc „Trylogię” uważnie wsłuchiwał się w góralskie bajania). A ojciec Witkacego – Stanisław Witkiewicz, łącząc XIX-wieczny styl uzdrowiskowy z góralskim, stworzył ciekawą koncepcję architektoniczną, która zdobyła uznanie nie tylko pod Tatrami. W czasach Belle Epoque lansowanie stylu zakopiańskiego było buntem przeciwko upodabnianiu się wielkich miast: Warszawy, Krakowa, czy Lwowa do Paryża, Wiednia, Berlina i Petersburga. Ale powszechne sto lat temu narzekanie na secesyjne kamienice, po dwóch wojnach światowych straciło kompletnie sens. A dzisiejszy„hype” na budowanie przy trasach przelotowych „góralskich karczm” może co najwyżej irytować. Interesujące za to są eksperymenty ze stylem witkiewiczowskim w samym Zakopanem. Sam nie wiem co o niektórych budowlach, które powstały w ostatnich latach, myśleć. Połączenie Witkiewicza i Gaudiego wydaje się kontrowersyjne, ale w sumie... czemu nie?
9. W Tatrzańskim Parku Narodowym można zbierać tylko borówki i maliny, a reszta roślin jest pod ochroną.
No nie. Niestety. W Parku Narodowym wszystko jest pod ochroną. Rośliny, kamienie, nawet pewno komary (choć nie sądzę, żeby ktoś dostał mandat za „upolowanie” krwiopijcy. Ale borówki (zwane na północ od Krakowa „jagodami”) i maliny, to ulubione pożywienie dzikich zwierząt, więc zostawmy je w spokoju.
10. Najwyższym szczytem Tatr są Rysy.
To zależy... Niższy wierzchołek Rysów ma 2499 m n.p.m. i rzeczywiście jest najwyższym miejscem w Polsce, ale wystarczy przejść kilka metrów, by po słowackiej stronie Rysy miały już 2503 m n.p.m. a najwyższym szczytem całych Tatr jest słowacki Gerlach – 2655 m n.p.m. Jeśli szukamy najwyższego szczytu, który jest całkowicie polski, nie biegnie nim granica, to zwróćmy uwagę na Kozi Wierch – 2291 m n.p.m.
Gdzie mieszkać?
Czasy, w których było naprawdę trudno o dobrą kwaterę w Zakopanem, na szczęście dawno minęły. Problemem są tylko noclegi w schroniskach górskich. Te trzeba rezerwować w sezonie z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem (choć jeżeli trafisz tam z marszu, to często możesz liczyć na nocleg na podłodze). Dobra strona internetowa, gdzie można znaleźć informacje o kwaterach, hotelach i miejscach na nocleg w Zakopanem i okolicach, to: ezakopane.pl Co zjeść?
Za każdym razem, jak jadę do Zakopanego, to wpadam na obiad do „Kmicica” przy Grunwaldzkiej 25
A wyjeżdżając z miasta (żeby uniknąć korków na „zakopiance” jadę zwykle przez Czarny Dunajec, a nie przez Poronin) zatrzymuję się po oscypki i przepyszny bundz w bacówce na wprost doliny Chochołowskiej, nieopodal karczmy „Ziębówka”.
Ale jak nie mam czasu, to po oscypki chodzę na targ pod dolną stacją kolejki na Gubałówkę. Trzeba tylko spróbować na kilku straganach, bo oscypki różnią się bardzo smakiem – od słonych jakby były wyłowione z Morza Martwego do bezsmakowych jak cienka kawka w pensjonacie FWP. Prawdziwych owczych raczej tu nie dostaniemy, ale te z mieszanki mleka krowio-owczego też mogą być smaczne.
Co zobaczyć?
Ulicę Kościeliską od skrzyżowania z Krupówkami aż do Skibówek (po drodze piękne stare chaty góralskie, stary cmentarz i projektowana przez Witkiewicza willa „Koliba”. Przejść się w Tatry, co najmniej na Halę Gąsienicową, żeby zobaczyć z bliska Orlą Perć.
Co przeżyć?
Spacer po Krupówkach. Spektakl w Teatrze im. Stanisława Ignacego Witkiewicza, zawody o letni puchar Polski na Wielkiej Krokwi, wesele góralskie, nocleg w schronisku (najlepiej na podłodze pod schodami), łyk żętycy (serwatki z owczego mleka) w bacówce na górskiej hali (może być w Dolinie Chochołowskiej). Żętyca jest groźna dla osób ze słabym żołądkiem. Potrafi wywołać rewolucję w minutę od pierwszego łyku, ale... warto przetestować swoją odwagę.
Jakie pamiątki przywieźć?
Ciupagę, kierpce, kapelusz z piórkiem, kubraczek podszyty futerkiem, oscypki (wszystko dostępne na targu pod dolną stacją kolejki na Gubałówkę).
P.S. Bardzo dziękuję za udostępnienie zdjęć Panu Cezaremu Wagnerowi, który jest nie tylko doskonałym skrzypkiem i nauczycielem w zakopiańskiej Szkole Artystycznej, ale także obdarzonym niezwykłym wyczuciem i talentem fotografikiem. Więcej jego zdjęć można podziwiać tutaj.