Magda Rigamonti w ostatnim wydaniu Wprost oburza się na twórców filmu „Pokłosie”, że dokonali uproszczeń w swojej wizji wsi polskiej, zmanipulowali historię i rzeczywistość. Twarze bohaterów filmu są „…nieprzyjemne, przepite. Patrzą spode łba. Nie mówią, tylko krzyczą…”.A Pasikowski nie tylko utrwala stereotyp Polaka/Buraka, ale wręcz promuje obraz Polski zacietrzewionej, chamskiej, nieprzyjaznej, ksenofobicznej i …. oczywiście, antysemickiej. Według autorki takiej twarzy Polska nie ma, nawet na wsi trudno taką twarz spotkać. Cóż… ja takie twarze widzę, codziennie.
Rówieśnik Michaela Jordana (mój idol) i Brada Pitta (też Strzelec), ale oni nie mieli szczęścia żyć w czasach przełomu
Widzę, jadąc samochodem, kiedy próbuję włączyć się do ruchu. Kiedy tylko jest okazja, sąsiedni samochód przyspiesza, aby tylko nie dopuścić, bym wjechał przed niego. Jeśli, świadomie lub nieświadomie złamię przepis lub popełnię błąd i zablokuje komuś drogę, następuje erupcja wyzwisk i przekleństw wykrzykiwana przez zablokowanego kierowcę. Natychmiast wchodzi On w rolę mojego przeciwnika, ba(!), wroga! Ponieważ wszystkie słowa wykrzykiwane są przez zamknięte okno, a do tego jeszcze hałas ulicy i zamknięte okna mojego samochodu, do otwierania narządu mowy mój wróg musi, dla podkreślenia efektu, dodać odpowiednią mimikę twarzy. Często gest przeprosin z mojej strony zamyka usta, choć zwykle pada jeszcze na koniec nieodłączne „kurwa!”, koniecznie z wykrzyknikiem. Co ciekawe jednak, dodany do mojego gestu przeprosin uśmiech, powoduje jeszcze większą wściekłość mojego przeciwnika. Mój uśmiech przecież nie może być życzliwy, ja najwyraźniej się z niego „naśmiewam”! Czuję, że wtedy nie jest daleko do linczu.
Agresja kierowców jest permanentna, niezależna od tego, kto popełni błąd. Nie raz byłem ja lub moi najbliżsi obsztorcowani przez szarżującego na pasach dla pieszych kierowcę. Doszło do tego, że moja 6 letnia córka podczas jednej z takich „niemych” tyrad kierowcy obok, którą obserwowała z twarzą przyklejoną do szyby, ze stoickim spokojem spytała moją żonę, która prowadziła samochód – „Mamo, czy mam mu pokazać środkowy palec?”.
Widziałem te twarze 11 listopada w Warszawie. Widziałem wielokrotnie na stadionach. Ale będę też widział podczas zaczynającego się sezonu zimowego. Od lat, jeśli już jestem w Zakopanem na nartach, nie stoję w kolejce po miejscówkę do kolejki linowej na Kasprowy Wierch. Po pierwsze, wychowany w czasach przełomu pamiętam za dobrze wszystkie kolejki i mam do nich alergiczną awersję. Po drugie, wychowany w komunie, wiem jak je obchodzić, jak załatwić bilet/miejscówkę bez potrzeby stania w kolejce. Ale nawet wówczas, podchodząc do drzwi z biletem uprawniającym mnie do jazdy poza kolejnością, kupionym całkowicie legalnie, nie mogę odczepić się od twarzy mijanych ludzi stojących w kolejce. Twarzy zaciętych, twarzy, które wyrażają wściekłość, że wchodzę przed nich.
Moja żona, Norweżka, uważa, że Polacy wręcz uwielbiają kolejki, że wykorzystujemy każdą okazję, by je stworzyć. Otwieramy tylko jedno z kilku okienek do obsługi klientów, do lekarza nie można się po prostu zapisać na daną godzinę, tylko trzeba przyjść i stanąć w kolejce. I obserwujemy twarze, które tylko czekają aby kogoś zaatakować za próbę ominięcia kolejki.
W niedzielę, w Pradze, czescy tenisiści wywalczyli Puchar Davisa, najbardziej prestiżową nagrodę w tenisie drużynowym. Szaleństwo ogarnęło Pragę i pobliskie piwiarnie. Zapewne podobnie byłoby, gdyby polscy kibice mieli szansę świętować zwycięstwo polskich zawodników. Różnica była gdzie indziej. I wcześniej. Do Pragi, jako gość honorowy został zaproszony Wojtek Fibak. Czesi doskonale pamiętają, że to między innymi dzięki niemu, w 1980 roku mogli się cieszyć z pierwszego zwycięstwa, jeszcze jako Czechosłowacja. Fibak namówił wcześniej młodego Iwana Lendla do przyjazdu do swojego kraju. Sportowcy z krajów socjalistycznych musieli mieć zgodę władz państwowych na wyjazdy i grę za granicą i oddawać im większość zarobionych pieniędzy. Lendl nie wyobrażał sobie powrotu do Pragi ze Stanów Zjednoczonych. Fibak, wykorzystując znajomość z właścicielem firmy Adidas, załatwił, aby Lendl mógł grać dla Czechosłowacji, ale mieszkać w Stanach Zjednoczonych i zarabiać pieniądze dla siebie. Lendl przyjechał i wygrał dla czechów finałowy mecz z Włochami.
Ale Czesi doceniają również klasę sportową Fibaka. Dlatego, gdziekolwiek się pojawiał, witany był owacją. Wojtek opowiadał mi o tym po powrocie z Pragi, z wyczuwalną nutą goryczy w głosie. Słyszałem to nieraz, jak nieraz też byłem świadkiem jego wielkiej popularności we Francji (w Paryżu zawsze maja dla niego najlepszy stolik w najbardziej obleganych restauracjach), w Nowym Jorku czy Miami (dzięki Wojtkowi byłem zapraszany na najbardziej ekskluzywne przyjęcia podczas targów sztuki Art. Basel) czy wreszcie Monaco. To niezwykłe, że nasz najlepszy tenisista w historii cieszy się znacznie większą sławą i estymą za granicą. W Polsce nie lubimy kiedy ktoś z naszych odniesie zbyt duży sukces, zwłaszcza jeśli jeszcze zarobi przy tym wielkie pieniądze. Kochamy Małysza czy Lewandowskiego, bo pokazują Niemcom, gdzie ich miejsce w szeregu. Cieszymy się, gdy nasi wygrywają za granicą, ale najlepiej niech tam pozostaną ze swoimi sukcesami. Bońkowi zajęło dobrych kilka lat by przekonać do siebie rodaków na miejscu, nad Wisłą. Z Jerzego Dudka byliśmy dumni gdy wygrywał Ligę Mistrzów dla Liverpoolu lub siedział na ławce w Realu Madryt. Gdy jednak przyjechał do Polski, to jedyne zajęcie znaleźli dla niego promotorzy golfa w Polsce. Fibak, nie tylko nasz najlepszy tenisista w historii ale również ekspert, znający tajniki zawodowego tenisa i potrafiący pięknie o nich opowiadać, nie jest zapraszany do komentowania nawet największych wydarzeń tenisowych w telewizji. Im wszystkim, naszym bohaterom, pokazujemy już nie tylko twarz, ale także inne części ciała.
Maciek Stuhr, zapytany przez Monikę Olejnik w „Kropce nad i”, czy twarze jakie są pokazane w filmie Pokłosie spotyka na polskiej wsi, odpowiedział nomen omen – wprost – „Tak. Bardzo często”. To było bardzo proste. I jakże odważne.