W "Apoteozie nieoczywistości" Lew Szestow napisał, że Czechow zawsze chodzi zgarbiony, ze zwieszoną głową i nigdy nie zwraca oczu ku niebu, bo nie ma tam dla niego żadnych wróżb, a jeżeli mówi prawdę, to tylko dlatego, że nie odurza go już najlepsze kłamstwo, choćby - jak zaleca idealizm - podawane w małych dawkach.

REKLAMA
W jednym z esejów zmarły niedawno największy chyba polski znawca Czechowa prof. René Śliwowski zwrócił uwagę, że bohaterowie autora "Trzech sióstr" krzątają się wokół spraw codziennych i są nimi pochłonięci, ale myślami są gdzie indziej i choć tyle filozofują, nie rozumieją się wzajemnie. Ta refleksja dotykająca bezpośrednio twórczości Czechowa miała również niestety wymiar praktyczny, bo wydaje się, że wątek niezrozumienia dotyczył także reżyserów i aktorów.
Po wielu nieudanych w ostatnim czasie podejściach, mamy wreszcie na warszawskiej scenie Czechowa prawdziwego, nieokradzionego z tego wszystkiego, co go tworzy - zderzenia miraży z codziennym cierpieniem ("przed którym nikt się nie może ukryć") i - jednocześnie - łagodnym jego znoszeniem, niemym krzykiem przegranych (ludzi zbędnych) i głuchym tryumfem "zwycięzców", a przede wszystkim z samą Rosją, której duszę najczęściej odtwarza się w polskich teatrach nieudolnie.
Spektakl, który w Teatrze 6 Piętro proponuje Andrzej Bubień, to spektakl kompletny. Na najwyższe uznanie zasługuje gra aktorów, przy czym szczególnego tonu nadali genialny Wojciech Malajkat w tytułowej roli oraz Michał Żebrowski w roli Michała Astrowa, których grę określić można jako idealną. W roli Sieriebriakowa doskonale odnalazł się Piotr Machalica, a w roli jego żony - Anna Dereszowska. Dużym atutem były również inscenizacja i muzyka, które, dobrym zwyczajem, podkreślały klimat sztuki, a jednocześnie były nienachalne.
Inscenizacja "Wujaszka Wani" w Teatrze 6. Piętro potwierdza, że rację miał Vladimir Nabokov, pisząc, że sinoszary Czechowowski świat wart jest ocalenia, nawet jeżeli jest tak gorzki, że - jak mogłoby się wydawać - zasługuje na zagładę.