"Zabójca" Aleksandra Mołczanowa w Teatrze Współczesnym to opowieść o braku nadziei i sytuacjach bez wyjścia. To podszyta przesączającym się humorem, lecz tragiczna w gruncie rzeczy sztuka o środowisku skazanym na porażkę i towarzyszącą temu próbę ratowania się w morzu "niebezpiecznych związków."
Jestem adwokatem. Spędziłem w Rosji trochę czasu i o niej piszę najczęściej. Interesuje mnie wszystko, co się z nią wiąże - kultura, społeczeństwo i polityka.
W "Zabójcy" jest teatr drogi, moralnego niepokoju i obraz Rosji bez złudzeń. Są genialne dialogi z Bogiem, nie ustępujące głębią Herbertowskiemu Panu Cogito, opowiadającemu o kuszeniu Spinozy. Jest duch Aleksieja Bałabanowa z całym dramatem prowincjonalnej biedy. Jest szczypta Nieczajewowskiego nihilizmu rodem z XIX w. Jest wreszcie kapitalnie uchwycony paradoks niezmierzonych dążeń przy jednoczesnym braku przedsięwzięcia czegokolwiek w celu ich realizacji.
"Zabójca" to studium goryczy, samotności i niezrozumienia. W dramacie Mołczanowa bohaterowie są stypizowani, co jest w tym przypadku zaletą, a nie wadą. To typy zarysowane tak skrajnie, że, niczym niemające okien Leibnizjańskie monady, pozornie nie mogą się przenikać, a jednak się przenikają. Trochę jak u Czechowa.
Odrzucając nasuwające się odniesienia i skojarzenia kulturowe, "Zabójca" czytany przez Wojciecha Urbańskiego to bardzo sprawnie zrealizowany i trzymający w napięciu spektakl. Grający tytułowego zabójcę Mateusz Król ponad wszelką wątpliwość udowadnia, że nieprzypadkowo został nominowany do nagrody XV edycji Feliksów Warszawskich. Absolwent łódzkiej filmówki udźwignął bardzo trudną i wielowarstwową postać, nie bójmy się tego porównania, Raskolnikowa XX wieku.
Ten Raskolnikow wyzbył się może patosu i modnych ideologii, ale jego istota pozostała nienaruszona. I chyba głównie dlatego warto wybrać się do Teatru Współczesnego.