…czyli zbiór dobrych opowiadań i przezabawna opowieść do połknięcia na raz

REKLAMA
Zdeněk Svěrák – „Podwójne widzenie”
logo
Pierwsze zdanie: „Słowo „upał” ma się nijak do rzeczywistego upału.”
Svěráka znałem do tej pory głównie z jego ról filmowych w „Koli” czy „Butelkach zwrotnych”. Nie wiedziałem, że poza scenariuszami pisze także opowiadania. „Podwójne widzenie” to zbiór blisko 20 krótkich form napisanych przez niego w latach 1966-2008. Tak wielka rozpiętość czasowa może sugerować, że teksty będą niespójne czy też, te najwcześniejsze, być może zbyt mało atrakcyjne czy też przestarzałe. Nic bardziej mylnego.
Autor wymyślił i napisał historie, które śmiało można nazwać ponadczasowymi. Poza tym zgrabnie się one uzupełniają, a to kiedy się dokładnie dzieją nie jest w ogóle istotne. O czym i jak pisze? Przede wszystkim po czesku. Nie mam tu jednak na myśli języka tylko ten charakterystyczny dla naszych południowych sąsiadów, zdystansowany klimat prozy. Z jednej strony są to historie lekkie, ciepłe, raczej dowcipne, z pozoru błahe, bo dotyczące codzienności i zwykłych, najzwyklejszych na świecie bohaterów, a z drugiej mają w sobie jakieś drugie, często filozoficzne nawet, dno. Zmuszają do refleksji. Bywa, że są też nastrojowe i smutne. Niosą ze sobą coś więcej niż jedynie dobrą rozrywkę. Zresztą nieprzypadkowy jest tytuł całego zbioru – podwójnie widzimy tu bowiem złożoność kolejnych postaci występujących w opowiadaniach. Nie tylko ich „powierzchowność”, ale również tajemnice, które skrywają.
logo
Zdenek Sverak
Siłą tych opowiadań zebranych na przestrzeni kilkudziesięciu lat jest, poza ich wspomnianym specyficznym klimatem, trafność obserwacji, inteligentny humor, niezły język oraz umiejętność celnego puentowania. Jak choćby w tekście pt. „Zakupy”. Ciekawą narrację ma za to opowiadania pt. „Oszust”, które jest napisane w formie zeznania oskarżonego składanego przed sądem. Najbardziej jednak podobało mi się story pt. „Rusłan i Ludmiła” o mechaniku samochodowym, który nie tylko był wybitnym specem w swym fachu, ale potrafił również uzdrawiać ludzi. No i lubił zaglądać na złomowiska:
„Pan nie ma pojęcia, ile w tych rozwalonych autach jest sprawnych części! Ile tam liczników, cylindrów hamulcowych, gaźników, łożysk kulkowych, rozrządów i w ogóle wszystkiego! Na samą myśl o tym dostaję sraczki – wyjaśnił pan Bakalar.”
Bardzo przyjemna i w dodatku niegłupia rzecz. Może nie żadne wielkie coś, ale kawał rzetelnego pisania i dobrej lektury. Dla czechofilów rzecz obowiązkowa.

Petr Šabach – „Pijane banany”
logo
Pierwsze zdanie: „Coś mnie się zdaje, że czereśnie będą w tym roku spore jak końskie jaja – stwierdził Honza.”
Jeżeli podczas lektury opowiadań Svěráka zdarzy Wam się tu i ówdzie chichotać pod nosem czy też śmiać się w głos, to gwarantuje, że przy „Pijanych bananach” będziecie głównie rechotać. I to rechotać na całego. Chyba, że jesteście ponurakami pozbawionymi elementarnego poczucia humoru. Już wcześniejsze książki Šabacha wydane w Polsce („Gówno się pali”, „Podróże konika morskiego” i „Masłem do dołu”) były całkiem zabawne, ale ta bije je wszystkie na łby. Rzadko bowiem zdarzają się pozycje, które bawią szczerze od samego początku do końca. Ba, niżej podpisanemu, lubującemu się w tytułach, w których smutek, rozpacz i tragedie wylewają się z co trzeciej strony, książki tak często prowokujące do śmiechu przytrafiają się może dwa razy na dekadę. Zatem - Ave „Pijane banany”! A teraz konkrety.
Pomysł na tego rozśmieszacza jest diabelsko prosty - Sabach opisał swoich kumpli z dzielnicy i najlepsze historyjki z ich udziałem. Narratorem opowieści zrobił zbliżającego się do pełnoletniości nastolatka, który relacjonuje zwariowane przygody swoje i dwójki przyjaciół - Brećki, który nieustannie prowokował awantury i podkradał ojcu samochód żeby pojechać nad morze by tam „wymoczyć jajka” oraz Wici, głuchoniemego olbrzyma, który wszystkich lał równo, a jego matka w ramach zadośćuczynienia robiła coraz większe torty dla ofiar syna z napisem „Przepraszamy”. Dodajmy jeszcze może, że ów Wicia, poza bitką, z prawdziwą pasją oddawał się również masturbacji.
logo
Petr Sabach Fot: Michaela Rihova
Ważne jest tło dla tych wszystkich gagów będących udziałem naszej trójki, a mianowicie Praga lat osiemdziesiątych z obowiązującym jeszcze wiadomym ustrojem i wynikającymi z niego anomaliami, z których tym głównym jest wyczynowe alkoholizowanie się. Pije nie tylko nasze urocze nastoletnie trio, ale dosłownie wszyscy. Z naciskiem na ojczyma głównego bohatera, niespełnionego rzeźbiarza, który kiedy pewnego dnia przepił wszystkie oszczędności, schował się do piwnicy i siedział w niej po ciemku, żeby nie widzieć ile jeszcze zostało w butelce. Pije się na kartach tej książki co kilka, kilkanaście stron i wynikają z tego spożywania przekomiczne historie, jak choćby ta o naukowcach, którzy dokonali ważkiego odkrycia jednak nie potrafili go później odtworzyć ani powtórzyć, bo podczas przysłowiowej eureki byli kompletnie nawaleni. Nie da się również ukryć, że za tym uchlewaniem się czają się też mniejsze lub większe dramaty. Efekty tych przykrych i często gorzkich czasów.
Kapitalne są tu wszystkie postaci, zarówno pierwszo, jak i drugoplanowe - rzeźbiarz Fabera, który sam po siebie wyszedł na dworzec czy Jiri Ptacnik, który nie może przestać opowiadać niestworzonych historii. Celnie odmalowany jest ten powolny schyłek komunizmu, który choć szary, smutny i pozornie nieciekawy, wraz z ilością wprowadzanego do organizmów bajkowego nastroju lub z kolejnymi odlotowymi pomysłami supertria, robi się bardziej znośny, a momentami również zwyczajnie wspaniały. Bardzo dobrze jest to także napisane, ze swadą, lekko i potoczyście – książkę połyka się na raz.
Nie ma się co więcej rozpisywać, polecam „Pijane banany” szczególnie tym, którzy pamiętają tamte czasy, a poza nimi - wszystkim pozostałym. W tym roku pewnie nikt inny nie rozbawi Was tak jak Petr Šabach.
Aktualnie czytam:
logo