… czyli o obsesji sprawiedliwości i pragnieniu zemsty

REKLAMA
Antti Tuomainen – „Czarne jak moje serce”
logo
Pierwsze zdanie: „Poznała mężczyznę, a teraz usta zalewała jej krew.”
„Fenomenalny kryminał króla gatunku Helsinki Noir” – głosi nieskromnie okładka, a na jej tylnej obwolucie możemy dodatkowo przeczytać, że książka Tuomainena została uznana najlepszą fińską powieścią kryminalną opublikowaną po 2000 r. Czyli jeszcze przed lekturą zapala się ostrzegawcza lampka -w czasach gdy co trzecia pozycja na rynku jest wybitna lub co najmniej wspaniała, a na każdą kolejną dwudziestkę wydanych książek przypada jedno arcydzieło (oczywiście według wydawców i marketingowców), znów ktoś próbuje mnie nabić w butelkę. Tak sobie myślę, ale czytam, bo akurat mam wielką ochotę na noir.
„Czarne jak moje serce” rzeczywiście zaczyna się jak klasyczny kryminał, od mocnego wejścia – ginie kobieta. Wybita szczęka, złamane dwa palce, na koniec kilkukrotne ugodzenie nożem. Oczywiście nie wiemy kto ją zabił. Zaraz potem mamy przeskok w czasie o dwadzieścia lat w przód i rzecz przestaje być kryminałem, a staje się czymś w rodzaju melancholijnej i smutnej powieści psychologicznej napisanej zimnym, precyzyjnym językiem, w której powoli odkrywaną główną tematyką jest samotność i cierpienie po stracie ukochanej osoby. Matki, która samotnie wychowując syna, pewnego dnia nie wraca do domu. To nieszczęście spotyka trzynastoletniego Aleksiego Kivi. To on jest głównym bohaterem. Właśnie jego, a zwłaszcza jego psychikę poznajemy, i to dogłębnie, wspomniane dwadzieścia lat później.
„Jeszcze nigdy nie byłem w takiej sytuacji. Jednocześnie kochać i odchodzić? Mama była jedynym człowiekiem, którego kiedykolwiek kochałem, i mi ją odebrano. Od tamtej pory tylko pragnąłem, nienawidziłem, walczyłem – i zostawiałem. Nie umiałem inaczej.”
Kivi nie potrafi zapomnieć o matce i wymazać związanych z jej zaginięciem dramatycznych przeżyć. Całe jego dorosłe życie, naznaczone tą tragedią, a przez to samotne i w dużym stopniu nieudane, podporządkowane jest obsesyjnemu szukaniu prawdy i sprawiedliwości. I zemście. Aleksi bowiem domyśla się, że matka nie zniknęła. Ba, jest przekonany, że ktoś ją zabił. I w pewnym momencie wie już nawet kto to zrobił. A przynajmniej tak mu się wydaje…
logo
Antti Tuomainen Fot: Soila Puurtinen
Od jakiegoś już czasu kręcą mnie takie nietypowe kryminały, w których w zasadzie prawie nic się nie dzieje, w sensie rozwoju akcji (może poza jedną mocną sceną z gwoździarką w roli ważnego gadżetu), a mimo tego napięcie gęstnieje ze strony na stronę niczym smoła w beczce po ropie z przemytu. Takie, w których na emocjach czytelnika gra się właśnie niedopowiedzeniami, pogłębioną psychologią postaci, które skrywają swoje mniejsze lub większe tajemnice. A te z kolei, jeśli już są odkrywane, to zazwyczaj nie po to, żeby coś wyjaśnić, tylko jeszcze bardziej całość zagmatwać. Takie, które mają swój niepowtarzalny, niepokojący - dodatkowo jeszcze podkręcający mroczny charakter całości – klimat. No przecież ta posiadłość na odludziu, ta surowa, piękna przyroda czy pozornie zwykła scena wyprawy na i powrotu z ryb. Niby drobnostki, a robią robotę aż miło. Takie właśnie jak „Czarne jak moje serce”.
To co w tej książce doceniam najbardziej, to fakt, że do samego końca nie wiadomo kto zabił. Tuomainen tak to wszystko zręcznie pomotał. Z niebywałym wyczuciem mieszając teraźniejszość z krótkimi, bardzo zwartymi i konkretnymi retrospekcjami. Umiejętnie rozkładając akcenty, tudzież wprowadzając interesujące postaci drugoplanowe – córkę milionera, jego tajemniczego szofera i wierną kucharkę, czy starszego śledczego, który badał sprawę zaginięcia matki Aleksiego. Intryga jest tu naprawdę poprowadzona misternie i na najwyższym poziomie.
Dodajmy do tego jeszcze fakt, że jest to dobrze napisane. Tak jak trzeba w tym gatunku. O zimnym i precyzyjnym stylu już wspominałem. Krótkie zdania, w których liczy się konkretny przekaz. Bardzo dobre dialogi i fenomenalne wręcz (o dziwo powtórzę za okładkowym hasłem) puenty poszczególnych, krótkich rozdziałów, których kondensacja sprawia, że całość czyta się wartko.
I jeszcze raz na jakiś czas, rzadko bo rzadko, ale trafia się taki adekwatny do tej surowej całości, specyficzny rodzaj humoru:
„ – Życie z nim to był koszmar – powiedziała.
Wyobraziłem sobie córkę milionera wychodzącą za bogacza. To na pewno był twardy, ciężki żywot.”
Okładka nie kłamie. Póki co najlepszy kryminał pierwszego półrocza 2016.
Aktualnie czytam:
logo