Książki. Nowości wydawnicze, pozycje starsze, które warto znać.
Drauzio Varella – „Klawisze”
Pierwsze zdanie:„Araujo ma chód, akcent i mądrość starego Murzyna ze świątyni candomblé.”
Drauzio Varella. Zainteresowanym nazwisko to powinno być już w Polsce znane – w 2015 r. książka tego autora pt. „Ostatni krąg”, przedstawiająca doświadczenia jego pracy w więzieniu jako lekarza-wolontariusza, znalazła się w finale nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego. „Klawisze” to kontynuacja wspomnianej pozycji, napisana z perspektywy strażników więziennych.
Varella przez dłuższy czas pracował w najsłynniejszym zakładzie karnym Brazylii, Carandiru. Był m.in. naocznym świadkiem brutalnej masakry, kiedy stróże prawa, tłumiący zamieszki, zabili ponad stu osadzonych. Jednak przede wszystkim dobrze poznał, a także blisko zaprzyjaźnił się z kilkoma pracującymi tam strażnikami. Ten reportaż to zbiór historii z ich życia, ale przede wszystkim z codziennej pracy w prawdziwym piekle, jakim bez wątpienia było Carandiru.
Portretowani przez autora strażnicy to rozmaite postaci. Od tych, którzy od dziecka marzyli (!) o tym by zajmować to stanowisko i czują do tej pracy prawdziwe powołanie, po mężczyzn wykonujących ten zawód przez przypadek - głównie dla, kiepskiego zresztą, uposażenia. Od niepozornych gości po budzących strach atletów. Wspominają oni swoje początki w tym fachu, gdy bez żadnych szkoleń trafiali wprost na więzienne korytarze, gdzie od razu musieli sobie radzić z nieobliczalnymi skazanymi.
Utrzymywanie porządku w więzieniu takim jak Carandiru to arcyciężki kawałek chleba, życie pod ciągłą presją. Bohaterowie reportażu musieli nie tylko rozstrzygać spory więźniów, przerywać ich bójki czy utrzymywać w tajemnicy sieć informatorów, ale przede wszystkim tłumić rosnące napięcie i agresję między osadzonymi oraz zachowywać maksymalną czujność.
„Przenikliwość strażnika więziennego nie jest cechą wrodzoną, lecz umiejętnością nabywaną stopniowo, na podstawie czujnej obserwacji indywidualnych reakcji i zachowań więziennej populacji, rok po roku, w społecznym mikrokosmosie, gdzie tłem jest śmierć, która może nadejść w każdej chwili, z najmniej spodziewanej strony.”
Jednym z największych problemów z jakim musieli się mierzyć był nieustanny kontakt z rozpasaną przemocą. Strażnika, który był świadkiem zakłucia nożami więźnia okradającego celę, wspomnienie spojrzenia zabijanego nachodziło w różnych dziwnych momentach: „…kiedy oglądam z dziećmi telewizję, na urodzinach siostrzeńca. Czasami pojawia się nawet wtedy, kiedy kocham się z żoną.” Do tego dochodzi jeszcze stosowanie dyscypliny i szeregu różnych kar, o których rozmówcy Varelli najczęściej nie chcą mówić. Jako przykład przytaczana jest jednak opowieść o tym, jak jeden z więźniów gwizdnął za strażniczką, która w ramach rewanżu wpuściła policyjnego psa do czterech cel - w efekcie szesnastu więźniów zostało dotkliwie pogryzionych. Choć i tak więzienne akty przemocy nie umywały się do tych, z którymi kryminaliści spotykali się na brazylijskich komendach policji.
„Na komendzie razi się prądem w jądra, w język, bije się w uszy, wiesza na papuzim drążku, poddusza, kopie w brzuch, i to przez długie godziny, całą noc. Klient przyzna się nawet do tego, że ukrzyżował Jezusa.”
Brzmi to wstrząsająco, ale trzeba zaznaczyć, że autor specjalnie nie epatuje przemocą i okrucieństwem. I choć całość ma ewidentny mocny ciężar gatunkowy oraz spodziewany, smutny i przytłaczający wręcz wydźwięk, to prowadzona przez niego narracja przynosi momentami fragmenty nawet zabawne. Jak choćby ten, gdy wstawieni strażnicy idą wesprzeć swego kolegę, którego żona wyrzuciła z domu za zdradę. Czuć, że Varella przedstawia swoich bohaterów z pewną sympatią, a nawet podziwem, a z drugiej strony nie ukrywa też pewnych ciemnych stron tego zawodu - problemów z alkoholem (cachaca leje się tu strumieniami), łapówkarstwem czy skłonnością do nieuzasadnionej przemocy.
„Klawisze” to interesujący reportaż napisany w dobrym, obrazowym stylu. Nie jest to może rzecz wybitna, ale więcej niż solidna, i na pewno warta przeczytania. Zwłaszcza jako uzupełnienie „Ostatniego kręgu”.
Misha Glenny – „Nemezis. O człowieku z faweli i bitwie o Rio”
Pierwsze zdanie:„Spod gęstego listowia lasu atlantyckiego w Rio wyłoniła się duża ciemna toyota corolla, która powoli pięła się krętą drogą.”
Misha Glenny to uznany brytyjski dziennikarz, korespondent BBC, który specjalizuje się w tematyce kryminalnej – jest m.in. autorem świetnej, wnikliwej książki dotyczącej przestępczości zorganizowanej na całym świecie, pt. „McMafia”. Od jakiegoś już czasu jego nazwisko stało się gwarantem reporterskiej roboty na najwyższym poziomie. I tak też jest w tym wypadku. „Nemezis” to bezwzględnie jeden z najlepszych reportaży, jaki czytałem w tym roku. Ale po kolei.
Glenny wziął na warsztat jedną z największych faweli w stolicy Brazylii, Rocinhę, a konkretnie historię panującego w niej barona narkotykowego zwanego Nemem. Miejsce mocno specyficzne, bo przez to stutysięczne skupisko ludzi „przechodziło sześćdziesiąt procent monstrualnych ilości kokainy konsumowanej w Rio”. Antonio Francisco Bonfim Lopes, bo tak naprawdę nazywał się Nem, rządził nim może niezbyt długo, ale niezwykle skutecznie. Za czasów jego królowania nie tyko rozkwitł handel narkotykami, który przynosił ogromne zyski, ale Rocinha stała się też jednym z najbezpieczniejszych miejsc w pełnym przemocy Rio. Nem kierował się bowiem w biznesie prostymi acz bezwzględnymi zasadami: do interesu nie może przystąpić nikt poniżej szesnastego roku życia, w faweli nie produkuje się ani nie sprzedaje cracku, który od razu uzależnia i szybko zabija, całkowicie zakazane są również kradzieże i drobna przestępczość.
Autor kilkukrotnie podkreśla dużą inteligencję narkotykowego barona, jego wyjątkowy zamysł do biznesu, ale również narastające wrażenie, iż Nem „ogromnie chciał czynić dobro, ale było to nie do pogodzenia z kierowaniem dużą grupą uzbrojonych ludzi oraz organizacją przestępczą generującą olbrzymie obroty.” Trochę taki brazylijski Robin Hood, który może nie rozdawał pieniędzy biednym, ale chętnie im pomagał. A najciekawszy w tym jest fakt, że wszystko zaczęło się od przypadku. Nie powiązany w jakikolwiek sposób z branżą przestępczą, a zwłaszcza narkotykową, młody ojciec Antonio chcąc ratować zdrowie córeczki, udał się po pożyczkę do jednego z narkotykowych bossów. Spłatę długu odpracowywał tak skutecznie, że po zaliczeniu poszczególnych stopni hierarchii gangu, stanął na jego czele.
„Nemezis” to jednak nie tylko wciągająca, barwna i sensacyjna opowieść o karierze bandyty - lokalnego patrioty, ale również dogłębna historia powstania brazylijskich faweli, sięgająca lat 60. i 70-tych oraz tzw. dyktatury pięciu generałów.
Brytyjski dziennikarz z powodzenie kreśli też tamtejsze tło społeczne, tłumacząc zawiłości powstające na linii gangi-politycy-policja i przybliża nieustającą walkę o władzę tych trzech podmiotów. Podkreśla zwłaszcza bezwzględność, brutalność i dominujące niecne zamiary tej ostatniej, która „była po prostu jedną ze stron walczących o kontrolę finansową nad fawelami i rynkiem narkotykowym.” Nic, tylko czytać.