A w nich trzy zbiory opowiadań – zwykłe opowieści, potęga kłamstwa i mroczne historie.
REKLAMA
Julian Barnes – „Puls”
Pierwsze zdanie: „W listopadzie poprzedniego roku spłonął doszczętnie rząd drewnianych kabin plażowych o złuszczonej przez wschodni wiatr farbie.”
Całkiem niedawno w recenzji „Poczucia kresu” pisałem o Julianie Barnesie, że to: „Żywy klasyk. Wirtuoz pióra.” I że: "Mało kto potrafi pisać książki tak kunsztowne, literacko dopracowane, zaskakujące i błyskotliwe.” Po lekturze opowiadań zebranych pt.„Puls”, zdanie to zasadniczo podtrzymuję, choć mam jedno ale. Ten zbiór jest nieco nie równy i nie spójny. Podzielony został na dwie części – teksty dotyczące czasów współczesnych i na te odnoszące się do przeszłości. Pierwsza część jest bardzo dobra, a druga niestety słabsza. Choć ratuje ją zamykające całą książkę – wspaniałe, acz przejmująco smutne, bo dotyczące śmierci - opowiadanie tytułowe. Zresztą jest to chyba najlepszy tekst, ze wszystkich tu zamieszczonych. Barnes jest mistrzem jeżeli chodzi o oddawanie piórem zwykłego życia, jego krótkich migawek, i to tych przeciętnych momentów, kiedy choć pozornie nic się nie dzieje, to dzięki umiejętnością literackim tego pisarza, dzieje się bardzo dużo. Jak w „Pójść do łóżka z Johnem Updikiem”, w którym dwie pisarki i przyjaciółki analizują swoją długoletnią przyjaźń czy w „Świecie ogrodników”, w którym dzięki małemu ogródkowi, o który ciągle spiera się pewne małżeństwo, obserwujemy niby mimochodem jego kryzys. Ale to nie tylko i wyłącznie smutne czy refleksyjne opowiadania. To także kawał inteligentnej, dobrej zabawy, bo przy podzielonym na cztery części opowiadaniu-dialogu „U Phila & Joanny” można się naprawdę nieźle uśmiać. Pomimo wspomnianego zarzutu o pewną nie spójność „Pulsu”, czyta się go bardzo przyjemnie i czytać go należy bo to przede wszystkim literatura przez duże „L”.
Bernhard Schlink – „Letnie kłamstwa”
Pierwsze zdanie: „Przed kontrolą bagaży musieli się pożegnać.”
Bernhard Schlink, to niemiecki profesor prawa i autor bestsellerowego „Lektora”, który został zekranizowany i nagrodzony 5 Oscarami (kapitalna Kate Winslet w roli głównej!). Ale także twórca niezłych opowiadań. „Letnie kłamstwa”, to już drugi zbiór jego krótkich form, który ukazuje się w Polsce, poprzedni „Co raz dalej od miłości” wyszedł w 2010 roku. Pierwszy był o miłosnych związkach, a drugi jest właśnie o tytułowych kłamstwach i zmaganiu się z prawdą. Czy są momenty kiedy można ją zatajać? Czy każde kłamstwo jest złe? Czy można je usprawiedliwiać? Teksty Schlinka stawiają przed czytelnikiem między innymi takie właśnie pytania. I zmuszają do refleksji. Są zwyczajnie ludzkie, dotyczą kluczowych życiowych wyborów, no i są porządnie napisane. Schlink ma dość prosty styl. Używa oszczędnego języka, prowadzi narrację w sposób bardzo spokojny, wyważony, nieco nawet beznamiętny. Przynajmniej dla mnie, jest to zaleta. Niestety tak jak w przypadku „Pulsu”, ten zbiór choć tematycznie spójny, jest bardzo nie równy. Jeszcze bardziej niż ten Juliana Barnesa. Obok świetnych tekstów jak: „Podróż na południe” o starszej kobiecie mierzącej się ze swoją przeszłością, „Dom w lesie” o zazdrosnym, zaborczym mężu, czy dobrym „Obcym spotkanym nocą” o tajemniczym mężczyźnie snującym nieprawdopodobną opowieść, mamy też na przykład, tak do bólu naiwną i naciąganą historię jak „Noc w Baden-Baden”. Choć te wahania formy autora są ciut irytujące, to mimo wszystko lektura „Letnich kłamstw” na pewno nie będzie czasem straconym.
Różni autorzy: „Moskwa Noir”
Pierwsze zdanie: „Czekam na miłosierdzie.”
Choć każde z kilkunastu opowiadań zostało tutaj napisane przez innego autora, a całość podzielona jest na cztery odrębne, tematyczne części (zatytułowane najwybitniejszymi dziełami rosyjskich klasyków: „Zbrodnia i kara”; „Martwe dusze”; „Ojcowie i dzieci”; „Wojna i pokój”), to paradoksalnie ten zbiór, z całej recenzowanej przeze mnie trójki jest najbardziej spójny i prezentuje najrówniejszy poziom. Panie Natalia Smirnowa i Julia Goumen zebrały teksty różnych współczesnych rosyjskich pisarek i pisarzy i zmontowały z nich smakowitą, choć okrutną antologię z Moskwą w roli głównej. Oczywiście drugi człon tytułu nie kłamie – dostajemy tu tylko i wyłącznie teksty w klimacie noir (po rosyjsku - czernucha), czyli tą mroczną, nieznaną, zagadkową, głównie przerażającą stronę miasta. Mamy zatem zabójstwa, mafijne porachunki, polowania na ludzi, narkotyki, prostytutki, psychopatów, ale również bardziej uniwersalne i rzekłbym „życiowe” sprawy, dotykające tych zwykłych, szarych ludzi, jak problemy emocjonalne, psychiczne, choroby, samotność, zmaganie się z codzienną beznadzieją. Większość opowiadań chwyta mocno za gardło i nie chce puścić. I to nie tylko trzymającą w napięciu akcją, ale również wstrząsającymi opisami, gęstą, psychologiczną atmosferą czy przekonywująco ukazaną ciemną stroną człowieka. Kilka tekstów jest wręcz wstrząsających. Od kilku nie sposób się oderwać. Dlatego nie podejmuję się wyróżnić jednego czy dwóch, bo naprawdę to bardzo, bardzo równa antologia. A obraz Moskwy, który się z niej wyłania powoduje, że skóra cierpnie na grzbiecie. To miasto chyba nie ma przyszłości. Sroga i ciężka (oczywiście w sensie doznań, a nie literacko) książka. Niemniej warta polecenia – zdecydowanie!
PS. „Moskwa Noir” otwiera cykl większego projektu o ciemnych stronach miast, w przygotowaniu są już kolejne - „Meksyk Noir” i „Barcelona Noir”.
