
Reklama.
Antologia opowiadań Belfast Noir - pod redakcją Aderiana McKinty'ego i Stuarta Neville'a
Wydawnictwo Claroscuro, przetłumaczył Michał Przybysz, 300 str.
Pierwsze zdanie: "Akurat tego to nigdy nie zatrzymają - powiedział Brogan".
Kto już zna me czytelnicze manie ten dobrze wie, że kolejne noiry - których pomysłodawcą jest amerykańskie Akashic Books, a polskim wydawcą stołeczne Claroscuro – łykam namiętnie jak młody pelikan. Wiadomo, opowiadania i do tego kryminalne. Zestawienie idealne. Do tego jeszcze seria ta prezentuje dobry, wysoki poziom (z jednym wyjątkiem - słabiutka „Wenecja noir”).
Nowy tom dotyczący Belfastu co prawda nie przebija mojej ulubionej Brukseli, ale stawiam go tuż za nią. Co oznacza, że na trzecim miejscu ląduje ex-quo Moskwa z Singapurem. Subiektywny ranking przedstawiony, czas na garść konkretów.
Przede wszystkim to chyba najbardziej spójny zbiór z dotychczasowo wydanych w Polsce. Najmroczniejszy noir z noir-ów. W końcu to Belfast. Jak głosi tytuł zwartego acz bardzo rzeczowego wprowadzenia, autorstwa redaktorów tomu, Adriana McKinty'ego i Stuarta Neville'a (tego od udanych „Duchów Belfastu”) - to „najbardziej noirowe miasto świata”. Choć znów mamy wyjątek - a jakże by inaczej – opowiadanie „Poison” Lucy Caldwell. Dobre, ale niepasujące do reszty. Inna sprawa to fakt, że jest to noir okraszony sporą dawką czarnego i ironicznego poczucia humoru. Co kilka stron mamy zabawne teksty albo dialogi. Ba, taki „Palec Rosie Grant” Claire McGowan, to już noir w wersji komicznej – głównych bohaterem jest nieletni detektyw, który oczywiście mieszka z mamą, a rozwiązując zagadkę porwania nastolatki porusza się po mieście rowerem.
Co poza tym? Udanie sportretowane samo miasto, zarówno jego ścisłe centrum, jak i przedmieścia. Nawiązanie, głównie w pierwszej części, do tamtejszych napięć wynikających z trudnej, pełnej przemocy historii. Fajnie oddana irlandzkość, tamtejszy specyficzny klimat. No i język – potoczysty, soczysty, pełen wulgaryzmów (uzasadnionych).
Co do samych opowiadań to trzeba przyznać, że nie ma tu ani jednego słabego tekstu. Nawet story największej gwiazdy zbioru, Lee Child'a (jego ojciec urodził się w Belfaście), o którym kilka znajomych czytelniczek wypowiadało się w rozmowie dość niepochlebnie, jak dla mnie spokojnie się broni. Przejdźmy jednak do tych najlepszych. Hitem jest bezwzględnie tekst „Trupie kwiaty” Eoina McNamee i to głównie ze względu na formę. Cała fabuła została tu bowiem przedstawiona wyłącznie na podstawie obrazów z nagrań monitoringu, kamer przemysłowych czy domowych nagrań wideo. Intrygujący, oryginalny i trafiony to zabieg. Świetnie się też cały ten zbiór zaczyna - „Usługa pogrzebowa” Briana McGillowaya to opowieść bardzo filmowa, trochę w stylu „Snatch” Guya Ritchiego, z dobrym twistem i komediowymi wstawkami. Kapitalne jest również „Sztuczne jezioro” Iana McDonalda, w którym na ślubie córki pojawia się dawno niewidziany tatuś co zwiastuje duże kłopoty – chodzi o narkotyki i zemstę. Inne bardzo mocne i zapadające w pamięć story - nie tylko ze względu na zaskakujący finał - to „Czysty szwung” Arlene Hunt, o nielegalnych walkach psów. Ta czwórka to mój bezwzględny top jeśli chodzi o cały zbiór, ale chciałbym jeszcze wyróżnić: „Szarość” Steve'a Cavanagha i „Bez zegarka” Sama Millara. To także dwa więcej niż dobre, ciekawe i dobrze poprowadzone opowiadania.
Jeśli nie możecie się więc skupić w tym cholernym upale na czytaniu longiem, podczytujcie krótkie opowiadania z tomu „Belfast Noir”. Satysfakcja gwarantowana.