Książki. Nowości wydawnicze, pozycje starsze, które warto znać.
Jonas T. Bengtsson – „Baśń”
Pierwsze zdanie:„Akurat kończę sześć lat, kiedy od strzału ginie Olof Palme.”
Wydane dwa lata temu, znakomite „Submarino” tego duńskiego pisarza, rozwaliło mnie na kawałeczki. Porażająca historia dwóch braci, przedstawiona w stylu mrocznego realizmu społecznego i napisana precyzyjnym zimno-poetyckim językiem, jest jedną z najlepszych książek jaką czytałem w życiu. W ogóle. Oczekiwania wobec jej następczymi miałem więc ogromne. Czy„Baśń” je spełniła? I tak i nie.
W „Submarino” mieliśmy więzy krwi łączące braci i ich dysfunkcyjną rodzinę w retrospekcji - w „Baśni” jest trochę podobnie. Tu też jest niepełna rodzina, a pierwsza część książki przedstawia wzajemne relacje i wędrówkę małego chłopca oraz jego ojca. Wędrówkę po kolejnych wynajmowanych pokojach i mieszkaniach nie wiele większych od tych pokojów. Tułaczka zaczyna się w 1986 roku w Szwecji, ale szybko przenosi się do Danii. Każda kolejna przeprowadzka jest nagła i zaskakująca. Przed czym nieustannie uciekają ojciec z synem? Jak to w bajce – jako król i królewicz umykają przed tajemniczą, złą Białą Królową i jej wysłannikami. Ten rdzeń baśni przypomina co jakiś czas synkowi ojciec, ale jej dalszy ciąg swobodnie przenika w rzeczywistość i to właśnie w niej należy szukać zakończenia tej historii.
„To bardzo mądry człowiek, nigdy o tym nie zapomnij. Wszystko jedno, co ludzie będą gadać. Mam całą szufladę wycinków, artykułów, które napisał do tygodników i gazet. Nie zawsze zajmował się przycinaniem żywopłotów. Ale to nie moja historia i nie ja ją powinnam opowiadać. To historia twojego ojca i twoja.”
Podczas tej wędrówki ojciec podejmuje kolejne dorywcze prace. Zajmuje się zmyślnym postarzaniem mebli w zakładzie stolarskim (srogi epizod z szefem tej manufaktury), jest wykidajłą w klubie ze striptizem, pracownikiem technicznym w teatrze czy ogrodnikiem. Kiedy chodzi do pracy i stara się wiązać koniec z końcem (a często bywa tak, że nawet z jedzeniem jest krucho), jego syn spędza czas sam w domu (najczęściej rysując i malując), bądź w towarzystwie pojawiających się i znikających postaci np. chłopca wymyślającego dziwne zabawy albo starszej pani, której mały bohater czyta na głos książki. Chłopiec pragnie jak jego rówieśnicy chodzić do szkoły, ale ojciec nie chce, żeby był taki jak inne dzieci. Sam zajmuje się jego edukacją i cierpliwie, często z chwytającą za serce ojcowską czułością, tłumaczy mu po swojemu świat. Jest takim przewodnikiem, który zgodnie ze swą filozofią (nie bądź tacy jak inni, nade wszystko bądź sobą) powoli wprowadza go w dorosłość.
W drugiej części książki (mamy rok 1999) z bajkowego klimatu nie zostaje już kompletnie nic. Chłopiec jest przedwcześnie dojrzałym młodzieńcem i musi sobie radzić sam – pracować, podejmować ważne decyzje, mierzyć się z życiem. Czy ojciec dobrze go do niego przygotował? W podstawowym sensie, tak. Jednak z drugiej strony pokręcona przeszłość ciągnie się za nim i powoduje rodzaj buntu, przeciwstawiania się rzeczywistości, nieprzystosowania do niej. Peter opiera się światu, ucieka przed emocjami i uczuciami, ma problemy ze zrozumieniem tego co się działo z jego ojcem, ale także problemy z samym sobą. Ratunkiem i szansą na normalność staje się nieoczekiwanie malarstwo, okazujące się być swego rodzaj kotwicą, która niezmiennie trzyma go przy życiu.
„W nocy śni mi się ołówek węglowy tak maleńki, że ledwie mogę go utrzymać w palcach.
Muszę narysować cały świat, bo i inaczej się rozpadnie.”
To co mi się w tej opowieści podoba, to fakt że nic nie jest tu powiedziane wprost. Mało tego, czytelnik musi sam szukać i zbierać do kupy zmyślnie porozrzucane gdzie niegdzie, niewyraźne ślady mrocznych wydarzeń z przeszłości, które pomogą z czasem zrozumieć czemu to wszystko wygląda tak, a nie inaczej. Te niedopowiedzenia, domysły i tajemnice w połączeniu z pozornie beznamiętnym, chłodnym, prostym (głównie krótkie, podwójnie złożone zdania), a jednocześnie bardzo precyzyjnym stylem narracji Bengtssona, sprawiają, że książka ma niepowtarzalny, hipnotyczno-intrygujący klimat. Trochę nawet przerażający, ale i fascynujący. Chce się ją czytać dalej i dalej mimo, że wymaga pewnego skupienia. Fabuła może nie jest jakoś specjalnie dynamiczna i porywająca jednak sposób obrazowania i ten powściągliwy sugestywny styl sprawiają, że ciężko się od niej oderwać. „Baśń” wyróżnia się również doskonałą konstrukcją, ale z jednym małym felerem – ma rozmyte, w mojej ocenie nieprzystające do całej reszty zakończenie. Gdyby nie to końcowe małe rozczarowanie, tytuł ten trafiłby pewnie do mojego podsumowania najlepszych książek 2013 roku. A tak tylko się o to zestawienie otarł. Co nie zmienia faktu, że to kawał świetnej i ambitnej powieści. Bengtssona trzeba czytać i znać. Koniecznie.
PS. Kapitalne to pierwsze zdanie.
Literackie tropy: przede wszystkim genialne „Submarino”, ale pierwsza cześć kojarzyła mi się również z „Drogą” Cormacka McCarthy’ego
Inne tropy: na podstawie „Submarino” nakręcono film. „Baśń” to także świetny materiał do przeniesienia na duży ekran…