Książki. Nowości wydawnicze, pozycje starsze, które warto znać.
Ian McEwan – „Słodka przynęta”
Pierwsze zdanie:„Nazywam się Serena Frome (rymuje się z plume) i przed niespełna czterdziestu laty zostałam wysłana z tajną misją przez brytyjskie tajne służby.”
Jak to u McEwana, dostajemy kolejną powieść obyczajową, jednak tym razem mocno naznaczoną wątkami (kolejność nieprzypadkowa): szpiegowskim, melodramatycznym i polityczno-społecznym. Mamy czas zimnej wojny i trudne na Wyspach lata 70-te, z panującym tam wtedy kryzysem, kiedy:
„Wskaźniki przestępczości szybowały w górę, zanikała zwykła życzliwość, ulice były brudne, nasza gospodarka i morale upadały, nasze standardy życia ustępowały standardom obowiązującym w komunistycznych Niemczech Wschodnich, byliśmy podzieleni, kipiący agresją i mało znaczący.”
Mało znacząca wydaje się też praca głównej bohaterki Sereny Frome w MI5 (angielskie służby wywiadowcze) – nudne, biurokratyczne przerzucanie papierków. Jednak Serena ma pewne hobby, które sprawi, że stanie się agentką z tajnym zadaniem do wykonania. Otóż dziewczyna lubi czytać książki i dlatego ma za zadanie nakłonić pewnego utalentowanego pisarza do przyjęcia stypendium fundacji, która jest nieoficjalnie finansowana przez MI5 właśnie. Jak można się spodziewać naiwna bohaterka zakocha się w pisarzu na zabój, a sprawy szpiegowskie mocno się skomplikują.
Fabuła wygląda więc na jakieś błahe czytadło i rzeczywiście trochę tak z tą powieścią jest, że to rzecz przystępna i rozrywkowa. Mimo to książka warta jest przeczytania z co najmniej kilku powodów. Sprawnie i przekonywująco oddane tło polityczno-społeczno-historyczne. Świetnie przybliżone ówczesne brytyjskie literackie koterie (wśród osób występujących w powieści można rozpoznać autentyczne postaci jak np. pisarza Martina Amisa). Dobrze poprowadzona przewrotna intryga szpiegowsko-sensacyjna z ciekawym zakończeniem. I takie smaczki jak np. wplecione w treść odrębne opowiadania. Poza tym, co chyba najważniejsze, McEwan potrafi pisać i robi to naprawdę zawodowo. Fajna, lekka powieść.
Mo Yan – „Bum!”
Pierwsze zdanie:“Dziesięć lat temu, zimowy poranek; dziesięć lat temu w pewien zimowy poranek...”
Lubię Mo Yana. Czytałem jego „Krainę wódki” i „Obfite piersi, pełne biodra” zanim jeszcze otrzymał Nobla i obie te powieści zrobiły na mnie duże wrażenie. Dlatego też miałem (i nadal mam) gdzieś, opinie, że to był nobel „polityczny”, a Mo Yan to komunista. Średnio interesują mnie polityczne poglądy pisarzy – przede wszystkim interesuje mnie dobra literatura. A ta tworzona przez tego autora jest naprawdę z wysokiej półki. Co prawda „Bum!”, to póki co najsłabsza z powieści chińczyka, które znam, ale nie z tego powodu, że rzeczywiście kiepska tylko dlatego, że dwie wspomniane wyżej są po prostu bardzo, bardzo dobre. „Bum!” bliżej do zakręconej na maksa „Krainy wódki”, niż do monumentalnych, cudownych językowo „Obfitych piersi”. Z tym, że opary wódki zastępuje tu woń mięsa. Otóż główny bohater powieści Luo Xiaotong ma obsesję na jego punkcie. On nie tylko uwielbia je jeść, kocha miłością szaloną i obłąkaną – on słyszy głosy mięsa i potrafi się z nim komunikować. Czysty surrealizm.
„Usłyszałem kiedyś od pewnego siwego starca z południowej Góry, że człowiek może stać się nieśmiertelny i osiągnąć oświecenie na bardzo różne sposoby. Spytałem go, czy jedzenie mięsa też się do nich zalicza. Na co odparł poważnie: „Nawet jedzenie gówna”. Wtedy zrozumiałem, że od momentu, kiedy zacząłem słyszeć głos mięsa, nie byłem już przeciętnym człowiekiem.”
Surrealizm, groteska, odrealnienie, fantazje wymieszane z rzeczywistością, od groma plastycznych, działających na wyobraźnię opisów, dużo abstrakcji i spora dawka specyficznego, zakręconego poczucia humoru. Wciąż mam w pamięci scenę w której sołtys wsi, w której mieszka Luo – z jednej strony znienawidzony, a z drugiej szczerze przez niego podziwiany, Lao Lan - jedzie na motorze z koszem, w którym siedzi w ciemnych okularach owczarek niemiecki o „wyglądzie erudyty”. Prawdziwie odjazdowa opowieść. Szkoda tylko, że autor tak skupił się na pokręconej fabule, że odpuścił trochę piękno języka i nie pojechał w tej materii w najwyższe rejestry, jak choćby w „Obfitych piersiach”. Ale i tak warto przeczytać.
Javier Marias – „Zakochania”
Pierwsze zdanie:„Miguela Desverna czy też Deverne’a widziałam po raz ostatni w tym samym czasie, w którym po raz ostatni widziała go również jego żona Luisa, co nie tylko jest osobliwe, ale i pewnie mocno niesprawiedliwe, choćby właśnie dlatego, że była jego żoną, podczas gdy ja tylko nieznajomą, która nigdy z nim nie zamieniła ani słowa.”
Chyba już kiedyś pisałem, że jestem zwolennikiem literackiego konkretu - zdań raczej krótkich, rzeczowych opisów, jasnych przekazów itd. Krótko mówiąc prostoty. Proza Javiera Mariasa stoi dokładnie na przeciwległym biegunie moich preferencji: niemiłosiernie długie zdania, rozbudowane, gęste od przekazu dialogi, nieustające analizy, pogmatwane samoobserwacje i szczątkowa akcja. Powinno mnie takie pisanie odrzucać, jednak mimo to jestem nim znowu oczarowany. Marias potrafi po prostu te wszystkie potencjalne minusy przekuć w zalety. I choć „Zakochania” są książką trudną, przez którą momentami brnie się jak przez jakieś chaszcze, to nie sposób się od nich oderwać. To fascynująca, filozoficzna opowieść o śmierci, winie i karze, zazdrości, stracie i bólu po kimś ukochanym, miłości, no i tytułowych zakochaniach.
„(...) zakochania nigdy nie kończą się natychmiast ani nie przemieniają się w jednej chwili w nienawiść, lekceważenie, wstyd albo zwykłe otępienie, człowieka czeka długa przeprawa, a by dojść do tych możliwych zastępczych uczuć, jest okres przypadkowych uczuć i ich pomieszania, hybryd i zniekształceń, a zakochanie wcale się nie kończy, dopóki nie przejdzie przez obojętność albo raczej przez znudzenie (...)”
Mamy tu także morderstwo i zmyślną, stopniowo odkrywaną intrygę, która wielu może zaskoczyć. Nie jest to jednak kryminał, tylko nasączona wspomnianą głęboką psychologią, napisana wspaniałym językiem, literatura piękna sensu stricto.
Sama historia jest pozornie prosta jak drut. Pracownica jednego z madryckich wydawnictw Maria Dolz namiętnie obserwuje w kawiarni pewną idealną parę małżonków (kochającą się, czułą itd.), która tak jak ona, co rano przychodzi tam na kawę. Pewnego dnia mężczyzna zostaje zadźgany nożem przez kloszarda. Dolz zapoznaje się z wdową, następnie z jej „opiekunem” - najlepszym przyjacielem jej zamordowanego męża (z którym notabene będzie miała przelotny romans) i powoli poznaje całą prawdę oraz zaskakującą tajemnicę tego trójkąta. Jedna z najlepszych powieści ubiegłego roku.