Książki. Nowości wydawnicze, pozycje starsze, które warto znać.
Tomas Espedal – „Idź”
Pierwsze zdanie: “Dlaczego by nie zacząć od ulicy?”
Michał Cichy – „Zawsze jest dzisiaj”
Pierwsze zdanie:„Na dwie godziny przed zachodem słońce nie powinno być aż tak jaskrawe.”
Nowe wydawnictwo Draft Publishing, wystartowało pod koniec ubiegłego roku ze świetną powieścią Sandro Veronesiego pt. „Spokojny chaos”, która zainicjowała serię Europa odnaleziona. Ma ona przybliżać dzieła współczesnych pisarzy europejskich, których twórczość nie była dotąd tłumaczona na język polski. „Idź, czyli o sztuce dzikiego i poetyckiego życia” norweskiego pisarza Tomasa Espedala, to druga książka z tej serii. Tuż pod tytułem czytamy, że jest to powieść, ale ja bym tej książki klasyczną powieścią nie nazwał. To raczej pisanie z pogranicza eseju i prozy podróżniczej, z odciśniętym mocnym rysem autobiograficznym. Do Espedala hasło podróżnik też nie za bardzo pasuje - ten facet, to raczej wędrowiec, wagabunda.
Koleś zakłada martensy, koszulę z kołnierzykiem, garnitur, pakuje w plecak absolutne minimum (plus obowiązkowo kilka książek) i idzie. Chodzi. Odbywa pieszo kolejne wędrówki. Od tych małych, po ulicach rodzinnego miasta Bergen, poprzez te większe, gdy przemierza Europę (np. Niemcy czy Francję), aż po te duże, gdy wędruje przez Grecję do Turcji. A to chodzenie, to bynajmniej nie tylko przebieranie nogami i zwiedzanie świata, to coś znacznie więcej. To jego życiowa filozofia. Espedal powtarza za Janem Jakubem Rousseau:
„Rousseau (...) przypisuje chodzeniu wartość romantyczną: człowiek zbliża się do natury, do tego co pierwotne, i natychmiast ogarnia go błogość, prawdziwe uczucie szczęścia, jest wolny. Wędrowiec odczuwa wolność. Sam może wybierać drogę.”
Espedal czuje się szczęśliwy właśnie kiedy idzie. Choć obcierają go buty, nogi odmawiają posłuszeństwa, czasem śpi pod gołym niebem albo moknie w deszczu. U niego piesza wędrówka jest jakimś wyższym aktem. I nie jest aż tak ważne gdzie się idzie i czy ta czynność niesie ze sobą jakieś trudy, ale to, co przy okazji każdej pieszej wędrówki można „wychodzić”. A gdy idzie się w towarzystwie takich postaci jak Whitman, Kant, Holderlin, Rimbaud, Giacometti, Wordsworth, D.H. Lawrence czy wspomniany już Rousseau, to można z takich wędrówek wydobyć naprawdę sporo.
Espedal ciągle rozważa, co chodzenie i podróżowanie oznaczało dla wielkich artystów i filozofów. Bardzo często ich cytuje, po to by konfrontować te opinie ze swoimi doświadczeniami i odczuciami. Bierze na warsztat swoje życie (miłości, rozstania, zwyczajną egzystencję), a momentami na dobre zatraca się we własnych wspomnieniach.
„Idź”, to taki ciekawy miks, gdzie obok zgłębiania istoty nauk francuskich i niemieckich filozofów, tudzież ważkich przemyśleń na temat życia, możemy też poznać historię Greka, który razem z matką prowadzi mały pensjonat i jest alkoholikiem upijającym się każdego wieczora, czy dowiedzieć się, jak autor próbował skorzystać z usług prostytutki. Nie ma tu spektakularnych przygód, czy wyjątkowo emocjonujących momentów, jest za to nieśpieszna narracja, sporo lirycznych fragmentów i kilka mądrych zdań. Fajnie się tę książkę czyta. Coś z niej zostaje w głowie. Chce się po niej iść, chodzić.
Bez pozornie banalnej czynności, jaką dla wielu jest chodzenie, nie byłoby też książki Michała Cichego pt. „Zawsze jest dzisiaj”. Choć u tego autora nie ma długich pieszych wędrówek, a podróżowanie ogranicza się jedynie do spacerowania po Warszawie, Cichy jakby realizował założenie norweskiego kolegi po piórze z pierwszego zdania jego książki – dlaczego by nie zacząć od ulicy? On tam właśnie zaczyna. Oprowadza czytelnika, w towarzystwie swojej nieodłącznej partnerki suczki Myszki, po kolejnych zakątkach stolicy. A ten nieśpieszny, melancholijny spacer z nimi, to swoista podróż w czasie, między przeszłością a teraźniejszością Warszawy.
Autor zabiera nas na przykład w okolice ronda Zesłańców Syberyjskich, gdzie zamiast ulicy jest droga gruntowa, o nazwie Na Bateryjce, gdzie „przyroda ma przygniatająca przewagę nad cywilizacją” i gdzie tak naprawdę była słynna Reduta Ordona. Idziemy z Cichym na ulicę Armatnią:
„Stare kolejowe domki z czerwonej cegły, kocie łby wyłaniające się z błota i trzy ogromne kasztanowce. Jedno z tych miejsc, które zupełnie nie wiedzą, że są piękne.”
Krążymy tak wolno po przestrzeni miejskiej i kontemplujemy. Relikty przeszłości, ślady wojny, piękna przyroda, najnowsze zdobycze cywilizacji. Tu mały kamień, otoczak, tam motyl pawik wachlujący się skrzydłami, znalezione jabłko z zapomnianej jabłoni rosnącej nieopodal nowego biurowca, gdzieś znowu między budynkami oszałamiająco piękny zachód słońca; rozpanoszona wszędzie wstrętna kostka Bauma albo żółta koparka „Komatsu” na kupie gruzu, która „wyglądała jak drapieżnik na ogromnej padlinie.” Znalazło się tu miejsce też dla portretów zwykłych ludzi , Ukrainek sprzedających w barach i na straganach, drobnych pijaczków, stróżów kamienic. W końcu oni też tworzą koloryt tego miasta.
Jedną z dwóch rzeczy, które ujęły mnie w tej cieniutkiej książeczce, jest to, ile refleksji, ile spostrzeżeń i ile mikroprzygód może przynieść zwykły spacer z psem ulicami miasta. Oczywiście pod warunkiem, że potrafi się patrzeć. Patrzeć i widzieć to, czego szara masa pędząca w ślepym biegu nie zobaczy nigdy. Ot, taki krawężnik, nie spod sztancy tylko wykonany ręcznie przez kamieniarza, albo trzmiela wędrującego przez plac Narutowicza (kapitalny fragment o zaskakującej dramaturgii!). Pierwsze to zobaczyć, drugie - potrafić to opisać. I to jest ta druga rzecz, która mi się tu podoba. Naprawdę dobrze jest to napisane. Cichy używa raczej nieskomplikowanych zdań, często krótkich i pojedynczych, ale ma wyjątkowy dar do udanych metafor i ujmującą, poetycką wrażliwość.
„Sierpniowe słońce traci moce. To już nie jest ta straszliwa lampa, przed którą ucieka się do najbliższego cienia. Teraz ucieka się z cienia. Światło staje się białawe i przesiane. Słońce robi się bezsilne jak czterdziestowatowa żarówka i nie bardzo już daje ogrzać nieboskłon. Każdy podmuch wiatru podszyty jest chłodem, a w cieniu robi się zwyczajnie zimno i człowiek zaczyna mieć jesienne myśli o skarpetkach.”
Zarówno Tomas Espedal jak i Michał Cichy napisali dobre, sprawne warsztatowo pozycje, które uwodzą swym klimatem (zwłaszcza u Cichego) i nieśpieszną, refleksyjną narracją. Książki, pewnie nieco niszowe, bo idące pod prąd i niosące ze sobą rodzaj filozofii, która współcześnie nie jest może zbyt popularna, ale na pewno bardzo potrzebna. Bo czasem żeby gdzieś dojść, trzeba się w drodze nie raz zatrzymać.