
Święte przeklęte, przegięte święte. "Lubiewo", czyli historia męki, śmierci i zmartwychwstania ciot naszych
„Patrycja, Lukrecja, Zdzicha, Radwańska, Aktorka, Gizela, Dżesika, Hrabina, Kora, Jaśka od Księdza, Panna, Lady Pomidorowa, Piękna Helena, Andżelika… Święty Boże, Święty mocny, Święty a nieśmiertelny, zmiłuj się nad nami“. Tak rozpoczyna się (a rozpoczyna się tak nieprzypadkowo) ten jakże dziwaczny spektakl-hybryda, przegięty teatr w teatrze, rozkokietowana ciotodrama, bulwarowa maskarada, kabaret, wizyta w zoo, nie wiadomo co – litanią w ciemnościach, które rozprasza z wolna światło bijące od kiczowatej, neonowej świętości świętego obrazu (eksponat wypożyczony podobno z prywatnych zbiorów samego scenografa), koronką do Miłosierdzia Bożego, w którą wpleciono imiona z „Wielkiego Atlasu Ciot Polskich“, a dokładnie z tych jego stronic poświęconych „dziadówkom“ z czasów przed transformacją, bluźnierczą a żarliwą modliwą przywołującą tajemnicę ich męki, śmierci i zmartwychwstania. Oto ponowoczesne misterium w tonacji buffo, prześmiewcza msza quasi-narodowa, pseudoromantyczna, groteskowa noc dziadów, postchrześcijański rytuał, który przywrócić ma do życia tych, którym władza kościelna i państwowa odebrała głos, ujarzmiając ich pragnienia, spychając na margines wspólnoty, patologizując ich odmienność. Oto Pasja (mówię serio, nie śmiejcie się z tego) według Piotra Siekluckiego, "Lubiewo".
