Mistrzostwa Europy skończyły się już prawie dwa tygodnie temu, powoli zamiera w mediach okołopiłkowy szum. Pojawia się natomiast coraz więcej tekstów o tym, jakie korzyści - i czy jakieś w ogóle - organizacja tej wielkiej międzynarodowej imprezy nam przyniosła. Pytanie tylko, jak rozliczyć takie wydarzenie?
Na pytania ankieterów Instytutu Nauk Społeczno-Ekonomicznych odpowiadali mieszkańscy czterech miast-gospodarzy Euro 2012, a o wynikach ankiety donosił wczoraj portal tok.fm. No i najważniejsze wnioski (poza ogólnym niezadowoleniem z PZPNu i Franciszka Smudy) są takie, że blisko 70% mieszkańców tych miast sądzi, że organizacja imprezy wpłynęła pozytywnie na postrzeganie Polski za granicą jako kraju nowoczesnego turystycznie (cokolwiek by to miało znaczyć), zaś prawie 55% respondentów uważa, że wpłynęło to pozytywnie na postrzeganie Polski za granicą jako kraju nowoczesnego w ogóle. Czyli ogólnie samopoczucie mamy niezłe. Przynajmniej w Warszawie, Gdański, Wrocławiu i Poznaniu.
Dlaczego o tym piszę? Otóż problem tego, jakie zyski płyną z organizacji dużych międzynarodowych imprez sportowych, frasował już niejednego naukowca i oczywiście różne badania na ten temat są dostępne. Wiadomo na przykład już nie od dzisiaj, że - wbrew temu, co będą Wam wmawiać politycy wszelkich opcji - ekonomiczne korzyści płynące z organizacji dużych sportowych imprez są nikłe, żeby nie powiedzieć zaniedbywalne.
W przypadku Euro co prawda sytuacja była trochę niesymetryczna, bo jeśli jako zyski potraktujemy rozwój infrastruktury, to być może jakieś tam wymierne korzyści tej organizacji jednak są. Ale pamiętajmy, że po pierwsze większość krajów biorących się za organizację takich wydarzeń infrastrukturę już posiada, zaś po drugie koszty rozwoju infrastruktury są przecież niezerowe - i długi, w które się wpędziliśmy budując autostrady (które i tak trzeba było wybudować, co do tego nie ma wątpliwości), będą nas być może ścigać latami.
Trzy lata temu dwóch brytyjskich badaczy, o jakże niebrytyjskich nazwiskach, Georgios Kavetsos ze Szkoły Biznesu Tanaki przy Imperial College w Londynie oraz Stefan Szymanski ze Szkoły Biznesu Cassa przy City University of London, opublikowali w Journal of Economic Psychology pracę dotyczącą tego, jakie jeszcze (poza tymi miernymi ekonomicznymi) zyski przynosić może podjęcie się wyprawienia dla kontynentu lub nawet całego świata mistrzostw takich i owych.
Zanim przejdę dalej, muszę kilka rzeczy wyjaśnić: jak zazwyczaj w badaniach socjologicznych badanie przeprowadzono za pomocą ankiet, w których respondenci musieli określić stopień samozadowolenia (ang. "feelgood" factor) wywołany u nich przez organizację przez ich kraj Olimpiady lub Mistrzostw Świata w piłce nożnej lub Mistrzostw Europy w piłce nożnej. Proszę więc pamiętać, że pod uwagę brane jest niezwykle subiektywne, a do tego średnio specyzowane odczucie, wyniki traktować można więc odrobinę z przymrużeniem oka. Dane pochodzą głównie z Eurobarometru.
Kavetsos i Szymanski badali dwie hipotezy. Po pierwsze chcieli sprawdzić, czy lepsze od oczekiwanych wyniki reprezentacji narodowych wpływają na poziom zadowolenia mieszkańców z życia. A po drugie - czy na ten poziom wpływa już sama organizacja imprezy. O ile pierwszej hipotezy nie udało im się poprzeć żadnymi wynikami, o tyle odkryli oni, że istnieją bardzo silne przesłanki co do tego, że w krajach, gdzie organizowane były duże sportowe imprezy, ludzie sądzili, że żyje im się lepiej. Podkreślić tu jednak należy, że to uczucie utrzymywało się tylko przez krótki okres po imprezie.
Jakiż więc stąd końcowy wniosek? Euro nie uczyni nas bogatszymi, ale dużo biedniejszymi raczej też nie. Jeśli natomiast gospodarzenie Europie w trakcie tych Mistrzostw ma nam poprawić samopoczucie chociaż na moment, to chyba biorąc pod uwagę, że jesteśmy nacją marud i wiecznie niezadowolonych malkontentów, można to chyba i tak uznać za niezwykły sukces?