Reklama.
PRZYSTANEK @D'ORSAY&MUZEUM PICASSA&LUWR
logo
Zegar - niegdyś dworcowy, dzisiaj w Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Wnętrze d'Orsay, Paryż. Archiwum Nike
W muzeum d’Orsay, zamienionym z kolejowego dworca na jedną z najbardziej niesamowitych galerii sztuki na świecie, a gromadzacą znakomitą kolekcję nowoczesnej sztuki, głównie francuskiej - zachwycają mnie cztery rzeczy.
Pierwsza to informacja, że dzieła Olgi Boznańskiej są w Polsce, na wystawie ,
Druga to w Sali 64 portret Misi Godebskiej, pianistki i muzy artstów, królowej Belle Epoque i lat dwudziestych Paryża, przyjaciółki wszystkich wielkich artystów; była świadkiem na ślubie Picassa i Olgi Koklovej.
Ja już tak mam, że lubię dowody na polską wielkość w świecie i takoż samo, że umiemy to, tak lokalnie doceniać. Wrócę potem do wystawy Boznańskiej, która jest największym i ciągle trwającym wydarzeniem w polskiej sztuce przełomu 2014/2015, właśnie zorganizowanym we współpracy z muzeum d’Orsay.
Po trzecie jestem pod wrażeniem rewelacyjnej, konsekwentnej i znkomicie edukacyjnie poprowadzonej ścieżce muzealnej, która każdemu powie wszystko o sztuce, na którą składają się hasła: „impresjonizm”, „fowizm”, „nowi-dzicy”; naznaczona nazwiskami: Monet, Manet, Renoir, Matisse, Van Gogh (mam nadzieję, że wszyscy pamiętamy, że Van Gogh był Holendrem), no ale „nie ma Francji bez Van Gogha, a van Gogha bez Francji” czego d’Orsay jest wyrazem. Zachwyciło mnie w muzeum przy ulicy nazwanej od największego orderu francuskiego, Legii Honorowej (wejście do muzeum Legii jest vis a vis d’Orsay), że w ogóle się tu nie gubię, tylko znakomicie wiem, gdzie jestem. Co chwila duże billboardy, strzałki i informatory, kierują mnie na piętra oddane kolejnym kierunkom sztuki.
Najważniejsze Czwarte Piętro, to Czwarte Piętro zachwyca mnie po czwarte; to widać i słychać, dramaturgicznie i obrazami, które zna każda pensjonarka w Polsce, Ameryce i na Tahiti, no i poprzez tłumy – tutaj zobaczymy wiele z najsłynniejszych dzieł sztuki nowoczesnej.
Entree powala – „Śniadanie na Trawie” i od razu manetowska „pała w leb”. Otóż panom w tak modnych ówcześnie (połowa XIX wieku) arabskich nakryciach na głowie, towarzyszy ciemnowłosa piękność. Nie byłoby nic dziwnego w scenie piknikowej, sceny biesiadowania wszak należały do najpopularniejszych wątków sztuki, by wspomnieć choćby płótna ulubieńca Ludwika XV - Bouchera czy Tycjana.

Grupa ludzi siedzi na trawie, coś jedzą – widzimy patery, kosze z owocami i mięsiwem, coś piją - widzimy dzbany i szklanki. Często ktoś coś gra, a w tle obserujemy często sielski, wiejski krajobraz. Ale Manet zakpił z akademickich wzorów. Antyczne i sielskie przedstawienie grupy biesiadującej, ponad owocami zakłóca i wykrzykuje zobacz - jestem inna – naga panna, wpatrzona w nas z filuternym uśmiechem. Nagie do tej pory to mogły być tylko antyczne boginie, albo biblijne heroiny jak Afrodyty, Hery, Danae czy Betszabe.
Manetowska jawi się jak odaliska z obrazu Ingresa w Luwrze, tylko tamta schowana jest w zaciszu domowym, a ta pośród biedsiadujących tłumów. Obraz poczytano niemal za pornografię, krytyka zawrzała i wyrzuciła Maneta z Salonu. Tzw. Salon decydował o tym „co jest a co nie jest sztuką” we Francji ( i w Polsce i w Anglii i w Niemczech).. Na doroczną wystawę artyści przygotowywali swoje dzieła. Jury złożone z akademików i krytyków opiniowało i ferowało wyroki - co jest dobre i wartościowe, co będzie modne i obowiązujace, a co nie. Salon niszczył życie niejednemu artyście z d’Orsay: m.in. Manetowi, Monetowi. Jako wyraz sprzeciwu wobec nie zawsze mądrych i sprawiedliwych krytyków (zjawisko znane od antyku..) powstał w Paryżu Salon Odrzuconych. A w przypadku impresjonistów wręcz stworzono własne miejsce ekspozycji. Na Bulwarze Kapucynów, niedaleko kina Braci Lumiere, pod 35, w atelier fotograficznym Nadara; impresjoniści, zapraszali, za drobną opłatą, Paryżan do obejrzenia ich prac. Wiele z tych dzieł zobaczymy dziś właśnie w d’Orsay. To na Bulwarze des Capucines 35 pokazano właśnie słynną „Impresję - Wschód słońca”, od którego nazwano cały kierunek w sztuce (akurat, by ten obraz zobaczyć musimy pofatygować się w okolice Lasku Bulońskiego do innego paryskiego muzeum – Marmottan). Podziwiam we mgłach porannych tonące nenufary Moneta, tak, że już stają się impresją na tle slońca, plamą światła jedynie. Myślę o malarzach tu zgromadzonych dzieł. Miałam szczęście być przygotowywaną do zwiedzania Paryża wpierw przez Rodziców; globtrotterów ( Mama historyk i historyk sztuki, a Tata znawca sztuki filmowej), potem dzięki moim profesorom warszawskiego Uniwersytetu - Poprzeckiej, Chrościckiemu, Grzybkowskiemu.
Ponad wszystko, zachwycam się w d’Orsay widoczną modą na orient arabski. Nie tylko w dziale sztuki użytkowej.

„Olympia” Maneta, niczym odaliska, fezy na głowach panów, w pozach swobodnych obok nagiej koleżanki; powstaje pytanie:
- Skąd w XIX wieku taka moda na arabskość i Orient?

Powodów jest wiele, wymienię kilka. Odkąd pewien „mały kapral” rodem z Korsyki, stanął pod piramidami i powiedział „Panowie, 40 wieków patrzy na nas..”, Egipt stał się popularnym celem wycieczek, ekspedycji - nie zawsze czysto archeologicznych, pielgrzymek Europejczyków - Polaków, Anglików czy Francuzów. Przykłady w naszej literaturze widać i u Słowackiego czy w obrazach Siemiradzkiego, czy w twórczości Sienkiewicza. Słowacki po podróży na Bliski Wschód napisał do mamy:

Grecja pełna ruin przecudownych podobała mi się bardzo i bardziej niż Rzym mnie zachwyciła. Egipt zatarł Grecję w mojej pamięci – nic cudowniejszego nad ruiny nad Nilem

W połowie XIX wieku mamy do czynienia z falą wyzwalania się spod panowania tureckiego, w czym zresztą uczestniczą, i obaj ze skutkiem ostatecznym, niestety, i Mickiewicz i Byron. Podążanie za duchem wyzwoleńczym nie przeszkadzało wieszczom i artystom w fascynacji światem islamu; jego modą, jedzeniem, zmysłowością, zapachami i obyczajowością. Stąd na obrazach widzimy orientalne motywy, barwne kobierce, drogie kamienie czy stroje arabskie. Uległ temu i Manet, uległ Byron, uległ Siemiradzki czy Pankiewicz. W XIX wieku, niczym dzisiaj, jeżdżono na wakacje do Egiptu, a otwarcie Kanalu Sueskiego (1869), którego trwająca nieomal dekadę budowa i walka we Francji i w Anglii o wpływy o zyski z przewozu, czym żyła rozgorączkowana prasa, przełożyła się na modne wówczas podróżowanie po Bliskim Wschodzie.
Upojona i bliska omdlenia udaję się w kierunku restauracji muzealnej. Nęcą mnie wspaniałe potrawy, ciastka, a zwłaszcza widoki na mosty i dachy Paryża. Niestety managerka restauracji dzieli pewną grupę francuskich ksenofobow, którzy - chociażby się paliło i waliło niczym mury Bastylii, a od użycia angielskiego zależało ich życie, to reprezentanci tej grupy, za nic, nigdy przenigdy nie powiedzą do nas, nic a nic po angielsku, chociaż świetnie rozumieją, o co chodzi. Niestety tę grupę reprezentowała pani manager, a że zagaiłam w języku Szekspira a nie Woltera; machnęła głową; nie wpuścila mnie do restauracji, machajac mi menu „Je ne sais pas”. No a na pewno wszyscy wiecie, że w Paryżu, Londynie czy Nowym Jorku to się samodzielnie do stolika w restauracji nie idzie, że trzeba być podprowadzonym i usadowionym, a menu wręczone, co się chcemy napić, zapytane. Tak się zaczyna rytuał w przybytku sztuki zwanym Restauracją. Więc jestem bliska omdlenia od nadmiaru emocji związanych ze sztuką francuską, a pani manager mnie serdecznie olewa. Oczywiście nie widziała, że ma z Nike do czynienia, co takie niegrzeczności serdecznie ma w nosie. Minęłam więc panią manger, trzymającą władzę w kartach menu i zasiadłam pod zegarem niemel tej wielkości, co w pięknym hołdzie Paryżowi złożonemu przez Scorsese w filmie „Hugo”; patrząc na Sekwanę. Najpierw solidarnie jej kelnerzy mnie nie obsługiali, ale potem, przyszła do mego stolika najważniejsza persona we władzach francuskiej restauracji, w tym przybytku sztuki, przyszedł sam, pod frakiem, w muszce (czy na odwrót) – szef Sali. O tym, że szefowie Sali w restauracjach są ważni; wiemy nie tylko od Amaro, ale zwłaszcza z filmu „Ratatouillie”.

Pan mnie wysłuchał. Przydała sie łamana francuszczyzna i lekcje na Saskiej, łączone z wielogodzinnym i bolesnym, wcale nie tak przyjemnym jak u Libery, wkuwaniem słówek i formułek z lekcji francuskiego u Madame. Odwrócił się nagle, szepcząc słowa przeprosin do mnie i, że zaraz wróci, podszedł do pani manager. Zmiótł panią wpierw wzrokiem, a potem zdegradował ją z managerki Sali do rozwożącej torty. W ramach przeprosin przyniósł ciasteczko bezowe z wisienką; godne Marii Antoniny, i szybko nalał mi do wysokiej szklanki z kryształowego szkła, zdobionej jak Lalique, mam tylko nadzieję, że nie wykradł jej z pobliskiej sali z najlepszymi dziełami sztuki użytkowej Francji (ach ci Francuzi!!). I wino proponował i lunch, ale odmówilam. Jak tu nie kochać Francuzów za ich klasę i nieustanne odnalezienie się zwycięsko, nawet w trudnych sytuacjach. Posilona ciasteczkiem wróciłam gotowa na ciąg dalszy duchoweuj uczty; na rozmazany gmach Westminsteru w Tamizie, Moneta, tegoż malarza rozlane nenufary i panie z parasolkami w Giverny czy w Aregneteuil.
I w muzeum Impresjonistów Marmottan oraz w d’Orsay spotkamy na obrazach przyjaciół i ich rodziny; wspólnie piknikowali, co potem odmalowali, razem wystawiali, razem spędzali wakacje w podparyskiej nadsekwańskiej miejscowości Argenteuil, oczywiście obrazując ją na swoich płótnach, szybkimi pociągnięciami pędzla.

Manet, jego szwagierka, Berthe Morisot, Monet, Renoir, Degas. W d’Orsay widać też dowód przyjaźni Moneta wobec Maneta – jego wersją „Śniadania na Trawie”. A Manet jeszcze raz udowadnia, że zaszła zmiana w sztuce: „Olympia” jest na podobieństwo „Odaliski” Ingresa, ale bohaterką jest kobietą podejrzanej kunduity, jakby rzekł Balzac.. A za nią patrzy na nas ciemnoskóra służąca.
W dalszych salach atakują nas mocne plamy czerwieni, zieleni i zapalają się w ostry, bijący po oczach fajerwerk kolorów. Gaguin. Matisse, van Gogh. Każde nazwisko wyzwala tysiąc myśli, emocji i skojarzeń. Zwierzęcy fowiści.
Manet w „Śniadaniu na Trawie” wzorował się na jednym z słynniejszych obrazów XIX wieku. To „Koncert” Tycjana.
logo
"Koncert" Tycjana. Luwr. Dzieło niegdyś słynniejsze od Mony Lisy. Archiwum Nike

I tak przenosimy się do Luwru. Obraz Tycjana, to ciekawy przyklad niegdyś uwielbianego, a dzisiaj, nieomal kompletnie zapomnianego obrazu. Dzisiaj przy obrazie Tycjana nikt nie stoi (poza nami), choć dzieli tylko ok. 30 cm ściany z Mona Lisą. „Koncert” Tycjana wisi nieomal dokładnie na wysokości dzieła Leonarda.
Tu nikt, tylko my, z drugiej strony straż, szyba i setki tajemniczo uśmiechających się ludzi. A sto lat temu było tak inaczej.
Słynny teoretyk i malarz bractwa Prerafaelitow, Dante Gabriel Rosetti na widok „Koncertu” (ówcześnie atrybuowanego artyście Giorgione)dostaje drgawek ze wzruszenia, co opisuje w liście datowanym na 1849 rok do brata. Nie odnotowuje w tym liście Mona Lisy, bo ta została dopiero zauważona przez krytykę kilka dekad później, w latach 60 - tych XIX wieku.
A sława Mona Lisy przyszła dopiero tuż przed I wojną światową.
21 sierpnia 1911 zauważono, że nie ma obrazu. Co ciekawe o kradzież było podejrzewanych, a nawet zatrzymano ich do złożenia wyjaśnień na policji, dwóch paryskich bonvivantów i jakbyśmy dzisiaj powiedzieli ówczesnych „trendsetterów” – malarz Picasso (sic!) oraz poeta Appolinare.
Panowie musieli mieć niezły ubaw pijąc absynt w barach Montrmartre’u i opowiadając o tym paryskiej bohemie z Olgą Boznańską i Misią Godebską na czele. Tymczasem śledztwo doprowadziło do pracujacego w Luwrze strażnika muzealnego, z pochodzenia Włocha, który ukradł ją i wywiózł do ojczyzny. Chciał to dzieło Leonarda, jak tłumaczył włoskiej policji, oddać Włochom.
Tekst linka
I tak Mona „zagościła” na trzy lata we Florencji. A sława jej rosła i rosła. Złodziej, stał się bohaterem narodowym Włoch, ale po trzech latach pobytu Mona Lisa, jako własność narodu francuskiego, została oddana. Prasa zwariowała, tłumy zaczęły ją odwiedzać i we Florencji i w Paryżu. Patrzę na tłumy pstrykaujące zdjęcia, dominują Japonki z najnowszym modelem torebki Vuittona. Widziałam jak wczoraj stały w kolejce na Polach Elizejskich. Czytają o Monie. Liczba zaskakujących i czasem tak absurdalnych, że aż nieśmiesznych hipotez kim była Mona Lisa, (ba wiadomo, dzięki Duchampowi, że mężczyzną), skąd, z jakich chorób czy zwyczajów jej uśmiech pochodzi, napędza od lat sztukę i tłumy zwiedzające Paryż.

Natomiast fakt jej własności jako francuskiej jest bezsprzeczny i nie podlega najmniejszym wątpliwościom. Król Franciszek I, jeden z największych kolekcjonerów wszechczasów, dziewiąty król na tronie przed Ludwikiem XVI, mężem dzielnej Marii Antoniny; to najważniejszy mecenas Leonarda. Są dokumenty poświadczające zakup Mony Lizy za 3 tys. skudów od spadkobiercy da Vinci.
Nucąc ulubiony szlagier Nat King Cole’a wracam do „Koncertu” Tycjana. Ciekawsze od obrazu jest ten tłum ludzi patrzących z tajemniczymi uśmiechami na obraz Leonarda.
logo
Na co paczą? Luwr.. Archiwum Nike

Obok Mony wisi jeden z najpiękniejszych portretow kobiecych namalowanych ever. Z Moną łączy ją wiek, ok. thirtysomething i kolor, zielony, sukni. Rudowłose włosy opadają pod ciężarem o zatrzymują się na alabastrowo białej szyi i dekolcie. Zielone sukno szaty zachwyca mocnymi pociagnieciami mistrzowskiego pędzla. Widzów przed obrazem zero, acha przepraszam – jeden widz, czyli ja.
logo
Tycjanowska Piękność z Luwru, nikt na nią nie zwraca uwagi.. Archiwum Nike
Ale też rzadko kto zatrzymuje sie przy najpiękniejszych innych obrazach świata, a znajdujących się w Luwrze - Caravaggia „Śmierć Marii”, tegoż „Wróżka” czy nawet Leonarda św. Anna.
logo
Fragment obrazu Caravaggia, "Śmierć Marii", Luwr Archiwum Nike
Ale! "Lepiej później niż wcale"...

Wrócę jeszcze do paryskich muzeów, paryskich kolacji składających się z serow, ślimaków i tart tatin. Budziłam sie codziennie w domu opodal Wieży Eiffla, w sypialni pełnej barokowych ram, artystycznych mebli z różnych epok, skąd patrzyła na mnie „viola da Gamba” i huculska lalka z lat 20 – tych XX wieku. Obok domowego salonu scenografa, którego wnętrza do „Ziemi Obiecanej” winny się znaleźć w liście -razem z Fellinim -„10 najbardziej niesprawiedliwie nieprzyznanaych Oscarów” i salonu mojej Babci z resztkami rodowej kolekcji, to najpiękniejsze wnętrze. Jakże miło myć naczynia patrząć do lustra w zaśniedziałej ramie pamietącej czasy Marii Antoniny..
logo
W Paryżu tak się zmywa naczynia w pracowniach Artystów Archiwum Nike

Idę się pożegnać z Paryżem i z ulicą Bukinistów, gdzie w najsłynniejszej angielskojęzycznej „Szekspir and Co” królują Koty właściciela i jazzowa muzyczka. Przed odlotem i w drodze na Porte Malliot mijam jeszcze dwie stacje, wysiadam na La Defense, które pyszni sie w słońcu rzeźbami Igora Mitoraja, zwanego przez paryskich przyjaciół Jurkiem. W uszach brzmi piosenka Catherine Denevue z Malcolmem McLarenem „Bye, bye”. Au revoir, Mitoraj, a bientot Paris.
Nim dotrę z miasta, gdzie obaj tworzyli, Mitoraj i jego Master Kantor; do miasta, gdzie Mitoraj studiował u Kantora, czyli Krakowa czekają mnie jeszcze 3 dni w...
C.D.N..