Rezygnacja Komisji Europejskiej z forsowania nowych przepisów prawa europejskiego w obszarze energetycznym - zwłaszcza w kwestii wydobycia gazu łupkowego - nie zdarzyła przypadkiem. Polska ponownie pokazała, że umie działać i budować w Unii Europejskiej koalicje w obronie własnych interesów, zgodnych z interesem całej europejskiej gospodarki.
Blog poświęcony polityce spójności, funduszom europejskim i rozwojowi regionalnemu
Komisja Europejska ogłosiła, że nie będzie proponować nowego europejskiego prawa w sprawie wykorzystania zasobów gazu łupkowego. Komisja zadowoli się jedynie prawnie niewiążącymi, ogólnymi wytycznymi. Innymi słowy: zaapeluje, by tak stosować już istniejące przepisy, by wydobycie gazu łupkowego nie stanowiło zagrożenia dla środowiska naturalnego. To postulat zgodny ze zdrowym rozsądkiem i chyba przez nikogo nie kwestionowany.
Traktaty unijne przesądzają, że to Komisja Europejska ma wyłączne prawo inicjowania zmian legislacyjnych – jej dzisiejsza decyzja oznacza więc, że Roma locuta, causa finita. Polska, podobnie jak inne kraje, będzie mogła kontynuować odpowiedzialne (tj. z poszanowaniem środowiska) prace nad przygotowaniem do eksploatacji gazu łupkowego.
Jeszcze w listopadzie ubiegłego roku rysował się inny, bardziej niepokojąco dla Polski. Wówczas Komisja Europejska miała w szufladzie projekt nowych regulacji prawnych, które znacząco utrudniłyby prowadzenie poszukiwań i eksploatacji gazu łupkowego. Polska nie straciła jednak ani jednego dnia, żeby takiemu scenariuszowi zapobiec.
Po pierwsze, bezprecedensowe było zaangażowanie polskich firm i innych podmiotów powiązanych z sektorem poszukiwań i wydobycia łupków. Zgodnie z przyjęta procedurą, Komisja Europejska przeprowadziła publiczne konsultacje w sprawie łupków. Jakież było jej zdumienie, gdy okazało się, że 53 proc. wszystkich nadesłanych opinii pochodzi z… Polski. I nie trzeba dodawać, że były to opinie dla łupków przychylne. Ostateczny wynik konsultacji był więc dla nas korzystny (i to pomimo faktu, iż zadany przez Komisję kwestionariusz był dosyć stronniczy).
Po drugie, polskiemu rządowi udało się przekonać zarówno Komisję Europejską jak i kilka innych państw członkowskich, że w interesie całej Europy (nie tylko Polski) jest umożliwienie rozwoju technologii wydobycia gazu łupkowego. Bo to zwiększy niezależność energetyczną Kontynentu i – w efekcie – niższe ceny surowców energetycznych. Tak jak to stało się w Stanach Zjednoczonych. Do swoich racji rząd przekonał m.in. Czechy, Węgry, Słowację, Estonię i Rumunię. Od samego początku podobne do polskiego stanowisko miała… Wielka Brytania (co tylko potwierdza starą tezę, że w Unii nie ma czegoś takiego jak stałe bloki i sojusze. W kwestii swobodnego przepływy osób możemy się z Londynem głęboko nie zgadzać, ale w sprawie łupków – byliśmy sojusznikami). Sformowana ad hoc koalicja „łupkowa” miała dość głosów, żeby ewentualnie zablokować prace nad legislacją na poziomie Rady UE – ale nie będzie musiała tego udowadniać. Bo żadnej propozycji legislacyjnej nie będzie.
Także dlatego, że równolegle z budowaniem koalicji na poziomie rządów, polityczna gra toczyła się w Parlamencie Europejskim. Posłowie PO i PSL w Parlamencie Europejskim przekonali koleżanki i kolegów z frakcji Europejskiej Partii Ludowej (EPL) do wprowadzenia dyscypliny głosowania w sprawie łupków. EPL jest największą frakcją w Parlamencie Europejskim (niemal 270 mandatów na 766 w sumie), więc jej jednolite stanowisko, wyrażone w głosowaniu, było decydujące. Warto w tym miejscu wspomnieć najbardziej zaangażowanych europosłów: Jacka Protasiewicza, Bogusława Sonika, Jolantę Hibner oraz Rafała Trzaskowskiego i Lenę Kolarską-Bobińską (ta ostatnia dwójka zasiada dziś w rządzie). Skuteczność akcji przekonywania EPL potwierdza, że warto mieć jak największą reprezentację polskich posłów w największych frakcjach politycznych.
Posłowie PiS-u (zasiadający w mało liczącej się frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów) nie mieli porównywalnej siły oddziaływania. Bo Konserwatyści i Reformatorzy mają 57 europosłów. A EPL – przypomnijmy – prawie 270.
Przyszłość wydobycia gazu łupkowego to tylko jeden z elementów większej dyskusji o polityce energetycznej w Unii Europejskiej. Przez ostatnia kilka lat wiele krajów Unii Europejskiej forsowało pomysł, by Unia skoncentrowała się na globalnej ochronie środowiska, nawet kosztem pogorszenia konkurencyjności unijnej gospodarki (z powodu wzrostu cen energii). Temu miało służyć narzucania coraz ostrzejszych limitów emisji CO2 i radykalnego zwiększania udziału Odnawialnych Źródeł Energii w ogólnym bilansie energetycznym. Także utrudnienie eksploatacji gazu łupkowego miało (w domyśle niektórych europejskich polityków) przysłużyć się środowisku i potwierdzić rolę Unii – ekologicznego lidera świata.
Spowodowane przez człowieka groźne zmiany klimatyczne są faktem. Teraz nauka koncentruje się na zrozumieniu, jak duże konsekwencje będą miały – i co możemy zrobić, by je złagodzić. Nikt nie kwestionuje konieczności zmian w modelu gospodarczym, tak, by redukować szkody zadawane środowisku naturalnemu. Jednak te zmiany, żeby były skuteczne, musza być naprawdę globalne. Unia Europejska nie może być jednak ślepa na fakt, że dziś jest na świecie osamotniona.
Chiny ani myślą redukować emisje CO2, Stany Zjednoczone też nie traktują tego priorytetowo. Gospodarcza implozja Unii świata nie zbawi, bo każdą tonę CO2, którego Europejczycy nie wyemitują (skazując się przy okazji na gorszą sytuację gospodarczą), nowe potęgi gospodarcze „zrekompensują” w dwójnasób. Decyzja Komisji Europejskiej w sprawie łupków jest dowodem na to, że zdroworozsądkowe myślenie odzyskuje stracony teren. Unia musi myśleć o ochronie środowiska i powstrzymywaniu zmian klimatycznych –ale gospodarcze samobójstwo nie jest dobrą drogą do celu. Europa, jeśli chce cokolwiek znaczyć w świecie i przekonywać parterów do swoich racji (także tych „klimatycznych”) musi być silna gospodarczo. Zwiększenie energetycznej niezależności wzmacnia gospodarkę Unii.