
Kiedy na początku roku otworzyłem paczkę od kalifornijskiej firmy Colfax będącej dystrybutorem procesorów Xeon Phi firmy Intel Corp., pierwszymi dwoma obserwacjami były: ależ te karty ciężkie (półtora kg metalu, plastiku i krzemu każda), i dlaczego przyjechały w nieoznakowanych pudełkach z brązowego kartonu bez najmniejszej instrukcji montażu lub ulotki eksploatacyjnej. Jak się później okazało, instrukcja montażu niewiele by mi pomogła, gdyż mogła być napisana w Kanji, którego prawie nie znam, a w ogóle to nikomu u adresata nie była potrzebna w 50000. kopii.
Przez całe dziesięciolecia, szybkość przetwarzania informacji przez CPU rosła, m.in. dzięki temu, że co kilka lat podwajała się częstotliwość zegara CPU. Od dziesięciu lat zegary przestano przyspieszać, gdyż zużycie energii elektrycznej rośnie jak wysoka potęga częstotliwości zegara i stało się nieprzekraczalną barierą, chyba że zaprzelibyśmy wtykać sznury zasilania od komputerów do jakichś specjalnych gniazdek wielofazowego prądu o wyższym napięciu, jak urządzenia przemysłowe - to zupełnie niepraktyczne. Zamiast tego, w CPU pojawiły się w rosnącej ciągle liczbie osobne rdzenie obliczeniowe, będące małymi procesorkami w środku coraz większej kości CPU. Obecnie mamy więc w komputerach domowych typowo 4 lub więcej rdzeni, a w serwerach obliczeniowych 8 do 12. Historia CPU toczyła się w miarę spokojnym torem eksponencjalnej ewolucji, aż pewnego razu...
Zagrożenie dla CPU jako narzędzia do obliczeń numerycznych w postaci GPU (graphics processing unit) pojawiło się około r. 2007, kiedy największy producent kart graficznych NVIDIA otworzył drzwi do zastosowań tych urządzeń nie tylko do grafiki i wideo, ale także do naukowych symulacji i wszelkich innych obliczeń zmiennoprzecinkowych (floating point). Karty graficzne w dawnych czasach faktycznie wyglądały jak cienkie karty wstawiane do gniazdek na płycie głównej komputera typu PC. Jednak ich moc obliczeniowa, a tym bardziej niewyspecjalizowanych w obróbce i wyświetlaniu pikseli CPU, stała się w pewnym momencie za mała, by program używany przez twardego zawodnika (gamera-entuzjastę) mógł tworzyć w jednej sekundzie czasu realnego 30 do 40 nowych obrazów podobnych do tworzonych na bieżąco kadrów płynnie wyświetlanego filmu rysunkowego o wysokiej rozdzielczości. Wtedy karty graficzne, uprzedzając ewolucję opisaną w przypadku CPU, zaczęły być maszynami równoległymi. Stały się podobne bardziej do dużej cegły, niż cienkiej karty i zawierały dziesiątki małych procesorów, np. każdy do obróbki małej części ekranu komputera.
Kiedy Intel ogłosił dość agresywnie, gdzieś około 2005 r., że świat zobaczy niedługo hybrydę CPU i GPU, procesor o nazwie Larrabee i co najmniej 16 rdzeniach obliczeniowych, na producentów kart graficznych padł strach. Strach tak blady, że AMD zaczęło przebąkiwać o połączeniu się w jedną firmę z konkurentem, tj. Nvidią. Do tej formacji obronnej nie doszło, ale też i nie doszło do zwycięstwa Intela, tj. do wyeliminowania u konsumenta potrzeby kupowania osobnych kart graficznych. W roku 2009, po wieloletnich opóźnieniach, trudnościach i wydanych podobno 2 miliardach dolarów, firma ogłosiła "zakończenie finansowania projektu". Konkurenci najwyraźniej lepiej i szybciej rozwijali i hardware i drivery wyświetlające doskonałą grafikę. Intel nigdy nie miał wielkiego doświadczenia w dziedzinie grafiki z najwyższej półki, choć produkował od dawna tanie, zintegrowane z CPU układy do grafiki, więc z kolei nie był też nowicjuszem. Ale tak bywa. Projektowanie układów, które gładko działają z prędkością paru Teraflopów, choćby tylko w pojedynczej precyzji, nie jest proste nawet dla największego projektanta procesorów na świecie. (Jednostka mocy obliczeniowej 1 TFLOPS = 1 Tera Floating Point Operation per second = 1e+12 FLOP/s, czyli 1.000.000.000.000 operacji arytmetycznych takich jak - + * / , na sekundę).
Inżynierowie Intela podsunęli jednak inny pomysł dyrekcji: odzyskanie włożonych nakładów i zdobycie przebojem rynku superkomputerowego, w terminologii ang. zwanego także rynkiem HPC (High Performance Computing), przy użyciu ulepszonego Larrabee o co najmniej 50 rdzeniach obliczeniowych. Koprocesory nazwano grecką literą Fi (Phi).
Wyobrażam sobie, że procesory Phi dostarczono w brązowych nieoznakowanych kartonach, zresztą nie z Doliny Krzemowej, tylko prosto z Chin, gdzie są montowane z podzespołów w całości produkowanych w Azji.
Geopolityka jest sprawą fascynującą prawie tak bardzo, jak superkomputery. Ale ja o niej w tej sprawie z początku nie wiedziałem. Kupiłem 52 koprocesory 31S1P bo były tak tanie, że niewiele dokładając mogłem potroić moc obliczeniową mojego całego projektu.
Rekompensaty strat materialnych dla firm uwikłanych w politycznie ważne projekty nie są nietypowe i w innych dziedzinach gospodarki zahaczających o geopolitykę. O ważnym dla Polski bardzo prawdopodobnym przykładzie niespodziewanie zaczęło się mówić dwa dni temu; napisała o tym amerykańska agencja UPI.
Rządy Francji i Polski oficjalnie zaprzeczały hipotezom, jakoby zamówienia na 50 helikopterów Caracal z Francji do Polski i zamówienie dwóch pływających baz helikopterowych Mistral dla Rosji są ze sobą jakoś związane (na zasadzie wykluczenia, naturalnie). Jak się przedwczoraj okazało, wszystko było inaczej. Senat francuski opublikował materiały z prac komisji, która wysłuchała raportu i zatwierdziła zerwanie kontraktu z Rosją. Mówi się tam dość jasno o szantażu Polski wobec Francji, że zerwie pertraktacje nt. zamówienia na 2.5 mld euro, jeśli Francja dopełni warunków umowy z Rosją (co chciała zrobić, choć miała także wewnętrzne naciski).
Za zrywanie kontraktów zwykle ktoś jakąś monetą płaci i może to być tu paradoksalnie Polska, która nie była stroną umowy o Mistralach. Czy decyzja kupienia śmigłowców Caracal była optymalna, czy była częścią rozgrywki politycznej nie wyjaśnionej podatnikowi? Czy zostało należycie uwzględnione dobro polskiego przemysłu lotniczego (Mielec, Świdnik, w konkurencji z Łodzią)? Polacy potrafią projektować i potrafią zbudować na licencji śmigłowce - bywały na to konkretne przykłady. Kontrakt z Airbus Helicopter na zmontowanie 60% zamówienia z zagranicznych części w WZL1 w Łodzi to nie ten rodzaj działalności. Nic więc dziwnego, że wywołuje dyskusje w kraju, chociaż, jak zorienowałem się po opublikowaniu felietonu, podział na krytyków i popierających przebiega wzdłuż linii politycznych - motywy krytyki ze strony opozycji (najśmieszniejszy jest tu samozwańczy ekspert PiS Macierewicz) są przejrzyste i nie mają nic wspólnego z dobrem wojska ani gospodarki.
Ten przetarg może był zorganizowany za szybko jak na powolne w działaniu ośrodki przemysłu helikopterowego, co naturalnie powinno im dać do myślenia (reforma by się przydała).
Wydaje się więc, że stracono okazję do rozwoju nowocześniejszej krajowej konstrukcji, która mogłaby spełnić wymagania sił powietrznych WP. Okazuje się bowiem, że Caracale są dobrą konstrukcją, ale nie najnowszą. Cracal H225M to dokładnie to samo co EC725, czyli Cougar Mk II, ulepszona konstrukcja sięgająca początkami lat 70. (wzmocniony wał silnika i nowszy rotor, plus nowa awionika). Minister Siemoniak przekonuje, że dokładnie takiej konstrukcji nam potrzeba, podczas gdy Francuzi kończą już użytkowanie Caracali. Kwestia zatem na ile te 50 sztuk zmodernizują polskie lotnictwo.
Oferanci przedstawili oferty o podobnym poziomie technicznym, w/szystkie mogły być akceptowalne, natomiast zysk dla państwa polskiego, dostęp do nowych technologii i produkcji krajowej nie koniecznie był tego samego rzędu. Kupowanie jest gorsze niż produkowanie. Obiecywane 1200 miejsc pracy w Łodzi, które już stopniały ostatnio do 250, przy produkcji niektórych elementów, skręcaniu i serwisowaniu helikopterów, to raczej bardzo małe pieniądze w porównaniu z 3 miliardami dolarów, które oddamy Francji. To ponad dwa razy więcej, niż kontrakt na Mistrale. To wielkie pieniądze.