Aby zbudować superkomputer, przydaje się nie tylko wiedza o komputerach, ale czasami też odpowiedni moment w walce o dominację światową pomiędzy USA i Chinami. W kwietniu 2015 r. rząd amerykański wydał oficjalne embargo na eksport najszybszych obecnie procesorów i koprocesorów obliczeniowych firmy Intel do kilku kluczowych instytucji Chin. Nie wiedząc nic o tym, stałem się beneficjantem tej rozgrywki. Spośród tysięcy kart Xeon Phi, które nie trafiły do uniwersytetu Ludowej Armii Wyzwoleńczej ChRL, 50 pracuje obecnie w moich superkomputerach. To nieco dziwne, ale na zerwaniu kontraktu obłożonego przez polityków embargiem nie ucierpiały jego strony, tylko strona trzecia, podatnik amerykański. Widzę w tym wiele analogii ze sprawą francuskich Mistrali dla Rosji, a helikopterów dla Polski.
Na zerwaniu kontraktu na budowę we Francji dwóch pływających platform helikopterowych Mistral dla Rosji nie ucierpieli finansowo ani budowniczowie statków, ani zamawiający. Natomiast docelowo straci być może Polska (problem polega na tym, ze nie jest jasne czy 50 kupowanych przez Polskę śmigłowców Caracal trzeba było kupować, czy można było dla własnej armii zaprojektować i zbudować samemu jako główny budowniczy. Dwa i pół miliarda euro bardzo pomogłoby rozbudować polski przemysł lotniczy). Polska zaangażowała się tak mocno w pertraktacje mieszające biznes z polityką, włącznie z szantażem pod adresem Francji w sprawie Mistrali, że musiała od początku niezbyt przejrzystego przetargu udawać, iż tylko firma francuska spełnić potrafi wymagania stawiane przez polskie wojsko i zasłaniać tajemnicą państwową.
Superkomputery
Kiedy na początku roku otworzyłem paczkę od kalifornijskiej firmy Colfax będącej dystrybutorem procesorów Xeon Phi firmy Intel Corp., pierwszymi dwoma obserwacjami były: ależ te karty ciężkie (półtora kg metalu, plastiku i krzemu każda), i dlaczego przyjechały w nieoznakowanych pudełkach z brązowego kartonu bez najmniejszej instrukcji montażu lub ulotki eksploatacyjnej. Jak się później okazało, instrukcja montażu niewiele by mi pomogła, gdyż mogła być napisana w Kanji, którego prawie nie znam, a w ogóle to nikomu u adresata nie była potrzebna w 50000. kopii.
Przesyłki dostawałem do budowanego przez siebie na uniwersytecie superkomputera. Tak nazywamy albo pojedynczą maszynę liczącą co najmniej 5 do 10 razy szybciej niż zwyczajny serwer lub stacja obliczeniowa (workstation), albo wg węższej definicji, rozbudowaną farmę bardzo szybkich serwerów (czasem dziesiątki tysięcy), połączonych w jedną całość, by liczyć równolegle, tj. wspólnie, jeden i ten sam problem obliczeniowy. Zaprojektowany przeze mnie komputer miał używać dwóch różnych platform obliczeniowych, CPU i GPU. W trakcie jego budowy to, co opiszę poniżej spowodowało, że przeprojektowałem go i rozszerzyłem projekt o trzecią, obecnie zasadniczą, platformę obliczeniową, Xeon Phi. Przedstawię je po kolei.
Aby wykonać wiele obliczeń równolegle, superkomputery kiedyś używały tylko szybkich CPU (procesorów głównych, central processor unit). Zdecydowałem się, ze względu na świetny stosunek szybkości działania do ceny, na procesory nowej architektury o nazwie Haswell. Potrzebna jest też szybka sieć do wymiany danych - coś na kształt 1000x szybszego internetu. Naturalnym wyborem jest tu izraelsko-amerykański Infiniband. Ściągamy informacje z natemat.pl w "szerokim paśmie", od 1 do kilku MB/s, natomiast węzły 'superkompa' wymieniają się danymi w tempie 1 do 10 GB/s każdy, jednocześnie.
Krótka historia CPU
Przez całe dziesięciolecia, szybkość przetwarzania informacji przez CPU rosła, m.in. dzięki temu, że co kilka lat podwajała się częstotliwość zegara CPU. Od dziesięciu lat zegary przestano przyspieszać, gdyż zużycie energii elektrycznej rośnie jak wysoka potęga częstotliwości zegara i stało się nieprzekraczalną barierą, chyba że zaprzelibyśmy wtykać sznury zasilania od komputerów do jakichś specjalnych gniazdek wielofazowego prądu o wyższym napięciu, jak urządzenia przemysłowe - to zupełnie niepraktyczne. Zamiast tego, w CPU pojawiły się w rosnącej ciągle liczbie osobne rdzenie obliczeniowe, będące małymi procesorkami w środku coraz większej kości CPU. Obecnie mamy więc w komputerach domowych typowo 4 lub więcej rdzeni, a w serwerach obliczeniowych 8 do 12. Historia CPU toczyła się w miarę spokojnym torem eksponencjalnej ewolucji, aż pewnego razu...
Kto podnosi rękę na CPU, ten podnosi rękę na Intel Corp
Zagrożenie dla CPU jako narzędzia do obliczeń numerycznych w postaci GPU (graphics processing unit) pojawiło się około r. 2007, kiedy największy producent kart graficznych NVIDIA otworzył drzwi do zastosowań tych urządzeń nie tylko do grafiki i wideo, ale także do naukowych symulacji i wszelkich innych obliczeń zmiennoprzecinkowych (floating point). Karty graficzne w dawnych czasach faktycznie wyglądały jak cienkie karty wstawiane do gniazdek na płycie głównej komputera typu PC. Jednak ich moc obliczeniowa, a tym bardziej niewyspecjalizowanych w obróbce i wyświetlaniu pikseli CPU, stała się w pewnym momencie za mała, by program używany przez twardego zawodnika (gamera-entuzjastę) mógł tworzyć w jednej sekundzie czasu realnego 30 do 40 nowych obrazów podobnych do tworzonych na bieżąco kadrów płynnie wyświetlanego filmu rysunkowego o wysokiej rozdzielczości. Wtedy karty graficzne, uprzedzając ewolucję opisaną w przypadku CPU, zaczęły być maszynami równoległymi. Stały się podobne bardziej do dużej cegły, niż cienkiej karty i zawierały dziesiątki małych procesorów, np. każdy do obróbki małej części ekranu komputera.
Od 2001 r. próbowano używać dużej wydajności arytmetycznej GPU do zastosowań niegraficznych, ale szło to strasznie ciężko. Jak wspomniałem, dopiero w 2007 r. NVIDIA stworzyła rozszerzenie języka C (a później też C++ i we współpracy z firmą Portland Inc. Fortranu), by w językach tych znalazły się komendy pozwalające wykorzystać GPU Nvidii do obliczeń naukowych, finansowych, inżynieryjnych i in. Obecnie GPU wszystkich producentów rozumieją jeszcze inny, o rok młodszy od CUDA, język OpenCL.
To zapoczątkowało niemałą rewolucję, gdyż jak twierdziła Nvidia (a jeszcze silniej AMD), w ich procesorach GPU znajdować się miało nie po kilka, ale po kilkaset rdzeni obliczeniowych (CUDA cores). Owszem, były mniej inteligentne, niż rdzenie obliczeniowe x86_64 Intela i miały wolniejsze zegary, ale przy takiej przewadze liczbowej.... I rzeczywiście. Pojawiać się zaczęły programy na GPU najwyraźniej bijące na głowę szybkością te same programy zapisane dla CPU. Było to, nomen-omen, jak cuda! Nagle komputer stawał się w odpowiednio zaprogramowanych zastosowaniach 10x, 20x albo i 50x szybszy. Zwykle porównywało się szybkość karty graficznej z szybkością jednego rdzenia (dokładniej: jednego wątku obliczeniowego) CPU, co może nie było adekwatnym porównaniem, ale wszyscy o tym wiedzieli, że CPU można parę razy przyspieszyć licząc przy użyciu np. dyrektyw OpenMP na wszystkich rdzeniach procesora głównego. Na forach specjalistycznych toczyły się nieśmiałe dyskusje kwestionujące 100-krotną, jak już twierdzili niektórzy, przewagę GPU nad CPU. Nie skupiały jednak szerszego zainteresowania. (Dziś wiem jako nadal jeden z nielicznych, że zastrzeżenia były słuszne, ale o tym napiszę innym razem). Dla obliczeń na CPU i w związku z tym dla wszystkich budowanych do tamtej pory superkomputerów pojawił się groźny przeciwnik. Nic dziwnego, całkowita liczba widocznych tylko pod mikroskopem tranzystorów na chipie GPU doszła do trudno wyobrażalnych 3 miliardów.
Kto będzie pierwszym śmiałkiem, który w praktyce, a nie tylko w teorii przekona świat, że GPU liczą szybciej, niż CPU? Ku niemałej konsternacji USA i Japonii, konkurujących o miejsce #1 na liście superkomputerów, śmiałkiem tym okazała się pięć lat temu firma o nazwie NUDT (National University of Defence Technology) z komunistycznych Chin, taki chiński WAT (Woj. Akad. Techniczna).
Komputer o nazwie Droga Mleczna-1A (Tianhe-1A, czyli dosł. rzeka niebiańska-1A) zbudowano na 7168 procesorach NVIDIi Tesla M2050. (Pierwsza wersja Tianhe-1 oparta była na 2560 procesorach AMD/ATI Radeon HD 4870 X2). Nie można tu porównywać szoku cywilizacji zachodniej po tym osiągnięciu Państwa Środka do tego, któremu byli poddani ludzie słuchający bip, bip, bip pierwszego sputnika dokładnie 58 lat temu, ale szok był. Tianhe-1A udało się jednak przeskoczyć w rankingu innym komputerom i dobre samopoczucie USA i Japonii przywrócono w 2011 r. Jednak tylko na dwa lata.
INTEL wypowiada bitwę i przegrywa
Kiedy Intel ogłosił dość agresywnie, gdzieś około 2005 r., że świat zobaczy niedługo hybrydę CPU i GPU, procesor o nazwie Larrabee i co najmniej 16 rdzeniach obliczeniowych, na producentów kart graficznych padł strach. Strach tak blady, że AMD zaczęło przebąkiwać o połączeniu się w jedną firmę z konkurentem, tj. Nvidią. Do tej formacji obronnej nie doszło, ale też i nie doszło do zwycięstwa Intela, tj. do wyeliminowania u konsumenta potrzeby kupowania osobnych kart graficznych. W roku 2009, po wieloletnich opóźnieniach, trudnościach i wydanych podobno 2 miliardach dolarów, firma ogłosiła "zakończenie finansowania projektu". Konkurenci najwyraźniej lepiej i szybciej rozwijali i hardware i drivery wyświetlające doskonałą grafikę. Intel nigdy nie miał wielkiego doświadczenia w dziedzinie grafiki z najwyższej półki, choć produkował od dawna tanie, zintegrowane z CPU układy do grafiki, więc z kolei nie był też nowicjuszem. Ale tak bywa. Projektowanie układów, które gładko działają z prędkością paru Teraflopów, choćby tylko w pojedynczej precyzji, nie jest proste nawet dla największego projektanta procesorów na świecie. (Jednostka mocy obliczeniowej 1 TFLOPS = 1 Tera Floating Point Operation per second = 1e+12 FLOP/s, czyli 1.000.000.000.000 operacji arytmetycznych takich jak - + * / , na sekundę).
XEON PHI, feniks z popiołów Larrabee
Inżynierowie Intela podsunęli jednak inny pomysł dyrekcji: odzyskanie włożonych nakładów i zdobycie przebojem rynku superkomputerowego, w terminologii ang. zwanego także rynkiem HPC (High Performance Computing), przy użyciu ulepszonego Larrabee o co najmniej 50 rdzeniach obliczeniowych. Koprocesory nazwano grecką literą Fi (Phi).
Ten project się udał. Intel osiągnął swój cel. W 2013 r. wielką partię nowego rodzaju procesorów Phi otrzymał znany nam już uniwersytet naukowy wojska chińskiego NUDT do umieszczenia w Guangzhou (wersja 31S1P ma 8 GB dość szybkiej pamięci DDR5, 57 rdzeni liczących równolegle do 4*57=228 wątków jednocześnie, w takt zegara 1.1 GHz; L2 cache ma prawie 30 MB) . Komputer nazwano Tianhe-2.
Wyobrażam sobie, że procesory Phi dostarczono w brązowych nieoznakowanych kartonach, zresztą nie z Doliny Krzemowej, tylko prosto z Chin, gdzie są montowane z podzespołów w całości produkowanych w Azji.
Tainhe-2 wymaga małej elektrowni do zasilania (17 MW), ale gdyby zastosowano tylko Intel Xeon CPU z roku 2013, superkomputer zużywałby przy swej rekordowej mocy obliczeniowej 34 PFLOP, czyli 34000 TFLOP = 34.000.000.000.000.000 operacji arytm./s jeszcze więcej prądu. W rankingu superkomputery zmieniają miejsca na ogół szybko, ktoś po roku, a czasem szybciej buduje system szybszy niż poprzedni #1. Ale nie tym razem. Tianhe-2 króluje jako #1 już od paru lat, i potrwa to zapewne jeszcze parę lat. I nie jest to jedyny chiński superkomputer - to państwo posiada 66 z 500 najszybszych systemów, ustępując w tym względzie tylko USA.
Embargo!
Geopolityka jest sprawą fascynującą prawie tak bardzo, jak superkomputery. Ale ja o niej w tej sprawie z początku nie wiedziałem. Kupiłem 52 koprocesory 31S1P bo były tak tanie, że niewiele dokładając mogłem potroić moc obliczeniową mojego całego projektu.
Amerykanie postanowili zablokować planowaną na ten rok rozbudowę Tianhe-2, która miała podnieść jego szybkość o czynnik ponad dwa. Pomijając pikantny szczegół geograficzny dot. miejsca produkcji i montażu Xeonów Phi (Tajwan, Malezja, Chiny), o czym wspomniałem wcześniej, politycy i administracja USA mają prawo tak nacisnąć na komisje ministerstwa handlu i bezpieczeństwa narodowego, aby te zabroniły obywatelom eksportu i sprzedaży urządzeń, które mogłyby przynieść wg nich uszczerbek interesom lub stworzyć jakieś zagrożenie dla polityki zagranicznej Ameryki. Z tego prawa skorzystali formalnie w kwietniu br., z początku nie ujawniając na jakie zagrożenie się powołują, a potem niejasno mówiąc o zaangażowaniu NUDT w badania jądrowe. Oczywiście nie musi to być prawdziwy powód, gdyż nie wiadomo czy Tianhe-2 w ogóle miał być wykorzystywany do czegoś takiego, ale nie musi też by fałszywy. W Wikipedii cytowany jest artykuł, w którym ludzie narzekają, że jest w ogóle trochę trudny w użytkowaniu - pewnie NUDT nie zamówiło zbyt wiele oprogramowania ułatwiającego użytkowanie maszyny. W każdym razie, skutki każdej decyzji wciągnięcia produktu lub odbiorcy na czarną listę eksportową są znaczne.
Po pierwsze, przez embargo może w sposób niezawiniony stracić w Azji opinię godnego zaufania dostawcy sprzedawca lub nawet wielu potencjalnych dostawców amerykańskich. Tak się stało. Po drugie, może ucierpieć bezpośrednio, finansowo i dostawca i odbiorca produktu. Według mnie, i to czyni historię szczególnie ciekawą, ani jedno , ani drugie się jednak nie stało!
Pozornie, ucierpiał finansowo Intel. Jednak w wyniku ciekawego 'zbiegu okoliczności', został zrekompensowany znacznie większym kontraktem ministerstwa energii - zamówiono u Intela wielką partię procesorów i koprocesorów do nowego superkomputera Aurora w narodowym centrum fizyki Argonne Lab w stanie Illinois. Dwie pozornie niezależne decyzje, embargo eksportowe na procesory Xeon i $200 milionów w kontrakcie dla Intela (firmy, która do tej pory w zasadzie dostarczała części ale nie dostawała zamówień na budowę całych systemów), ogłoszono w marcu br. niemal dzień po dniu. Oczywiście, spraw tego kalibru nie załatwia się tak szybko; pertraktacje między rządem a firmą Intel zaczęły się już w sierpniu 2014. Jestem przekonany, że kontrakt dla rządu federalnego nie przewiduje olbrzymich zniżek, jakie Intel zgodził się dać Chińczykom. Z reguły zamówienia od rządu USA są manną z nieba dla kontrahentów.
Kontrakt został zatem zerwany, lecz Intel nie stracił, tylko został sowiecie wynagrodzony. Wspomnianych nadmiarowych już teraz, bo niemożliwych do upłynnienia Chińczykom koprocesorów miał Intel tysiące, ale mógł je po negocjacjach z rządem spokojnie rozdać za darmo (zdecydował się na dość symboliczną cenę $125 za 10+ szt., $195 za sztukę detalicznie, z czego odejmuje sobie część redystrybutor Colfax). Tymczasem tzw. list price tego urządzenia to $1600 do $2400, w zależności od wersji. Trudno określić dokładnie ile, bo karty obliczeniowe 31S1P nie są oficjalnie sprzedawane nikomu, ten symbol dotyczy specjalnego mega-zamówienia dla Peoples Liberation Army i tej nazwy nie znajdziemy łatwo w katalogach Intel-a. Sprzedawane są na rynku północnoamerykańskim za duże pieniądze podobne karty o innych oznaczeniach i nieco innej konfiguracji. Wystarczy wstukać do amazon.com "intel xeon phi".
Chińczycy też nie stracili, tylko w dłuższej perspektywie zyskali, gdyż dofinansowali wobec embarga swój rodzimy przemysł procesorowy. Takie było od początku przewidywanie komentatorów amerykańskich ("odmrożę uszy na złość mojej mamie"; zob. także tutaj) zaraz po ogłoszeniu decyzji administracji, ale reakcja Chińczyków była chyba jeszcze szybsza, niż ktokolwiek się spodziewał.
Już po miesiącu, na konferencji superkomputerowej w Niemczech wystąpiła główna projektantka systemu komputerowego Tianhe, dr Yutong Lu z NUDT. Powiedziała, że rozbudowa Tianhe-2 do wersji 2A dojdzie do skutku. Koprocesory Intela zastąpione będą chińskimi procesorami DSP (digital signal processing) o parametrach zbliżonych do nowej, nie sprzedawanej jeszcze generacji procesora Phi Intel-a (znanego jako Knights Landing). Nazwali je China Accelerator. Treść jej wystąpienia odczytano jako ujawnienie przez Chiny bardzo zaawansowanej, uprzedniej pracy nad wojskowymi scalakami do DSP, nie ustępującymi amerykańskim.
Ktoś zwykle traci na zerwanych kontraktach. Niezbyt wielkie bezpośrednie koszty zerwania kontraktu przerzucone zostaną z Intela na podatników USA. Nieco trudniej będzie odzyskać zaufanie kupujących i przyszłe zamówienia dla firm wojskowych w Azji.
Mistrale a Sprawa Polska
Rekompensaty strat materialnych dla firm uwikłanych w politycznie ważne projekty nie są nietypowe i w innych dziedzinach gospodarki zahaczających o geopolitykę. O ważnym dla Polski bardzo prawdopodobnym przykładzie niespodziewanie zaczęło się mówić dwa dni temu; napisała o tym amerykańska agencja UPI.
Rządy Francji i Polski oficjalnie zaprzeczały hipotezom, jakoby zamówienia na 50 helikopterów Caracal z Francji do Polski i zamówienie dwóch pływających baz helikopterowych Mistral dla Rosji są ze sobą jakoś związane (na zasadzie wykluczenia, naturalnie). Jak się przedwczoraj okazało, wszystko było inaczej. Senat francuski opublikował materiały z prac komisji, która wysłuchała raportu i zatwierdziła zerwanie kontraktu z Rosją. Mówi się tam dość jasno o szantażu Polski wobec Francji, że zerwie pertraktacje nt. zamówienia na 2.5 mld euro, jeśli Francja dopełni warunków umowy z Rosją (co chciała zrobić, choć miała także wewnętrzne naciski).
" La Pologne avait en effet menacé d'interrompre les négociations, qui portaient sur cinquante hélicoptères Caracal pour un montant de 2,5 milliards d'euros, si nous livrions les bateaux."
"Polska faktycznie zagroziła, że zerwie negocjacje, które dotyczyły 50 helikopterów Caracale na sumę 2,5 mld euro, jeżeli dostarczymy statki [Rosji]".
Potwierdziła się zasada, by nie wierzyć w sensacje, dopóki nie zostaną oficjalnie zdementowane. Sprawy były ze sobą ściśle, politycznie związane. O wewnątrz-politycznych, ciemnych stronach transakcji, braku uczciwego przetargu, pisało znane polskie czasopismo wojskowo-lotnicze Altair w artykule o podtytule: "Grupa urzędników MON, bez testów, przetargów i zagwarantowania interesów gospodarczych Polski, wybrała system OP Patriot i śmigłowce Caracal jako uzbrojenie SZ RP." Teraz nieprzejrzystość przetargu zyskała szerszy, geopolityczny kontekst i prawdopodobne wyjaśnienie.
W przypadku Francji i Rosji zerwanie kontraktu obeszło się bez większych strat obu stron, a właściwie z zyskiem. Rosja, jak twierdzą zgodnie obie strony, nie potrzebowała opóźnionej dostawy statków i za odzyskane pieniądze doinwestuje swój przemysł stoczniowy (Mistrale kupuje Egipt, a Rosja dostaje intratne zamówienie na dużą liczbę helikopterów do nich!). Zaś Francja nie tylko sprzedała okręty komu innemu, ale dodatkowo dostanie więcej pieniędzy od Polski za Caracale, niż za Mistrale od Rosji. Na posiedzeniu komisji senatu pytano wyraźnie o to, czy firma produkująca Mistrale straciła na nałożonym de facto embargo - wtedy właśnie jako ważny argument wspominano opisane wyżej quid-pro-quo. A co w Sprawie Polskiej?
Pieniądze i polityka
Za zrywanie kontraktów zwykle ktoś jakąś monetą płaci i może to być tu paradoksalnie Polska, która nie była stroną umowy o Mistralach. Czy decyzja kupienia śmigłowców Caracal była optymalna, czy była częścią rozgrywki politycznej nie wyjaśnionej podatnikowi? Czy zostało należycie uwzględnione dobro polskiego przemysłu lotniczego (Mielec, Świdnik, w konkurencji z Łodzią)? Polacy potrafią projektować i potrafią zbudować na licencji śmigłowce - bywały na to konkretne przykłady. Kontrakt z Airbus Helicopter na zmontowanie 60% zamówienia z zagranicznych części w WZL1 w Łodzi to nie ten rodzaj działalności. Nic więc dziwnego, że wywołuje dyskusje w kraju, chociaż, jak zorienowałem się po opublikowaniu felietonu, podział na krytyków i popierających przebiega wzdłuż linii politycznych - motywy krytyki ze strony opozycji (najśmieszniejszy jest tu samozwańczy ekspert PiS Macierewicz) są przejrzyste i nie mają nic wspólnego z dobrem wojska ani gospodarki.
Niestety dyskusje sprowadzają się one głównie do pytania, czy Łódź nie odbiera Mielcowi montażu końcówki serii i serwisowania zakupionych helikopterów francuskich, zamiast pytania, które mnie jako obserwatora zewnętrznego interesowałoby bardzie: czy polskie ośrodki można centralnie wspomóc w długofalowych projektach rodzimych od A do Z lub z większościowym udziałem.
Ten przetarg może był zorganizowany za szybko jak na powolne w działaniu ośrodki przemysłu helikopterowego, co naturalnie powinno im dać do myślenia (reforma by się przydała).
Zdaje się, że dużo nam nie brakuje do osiągnięcia odpowiedniego poziomu technicznego do nowszych rozwiązań, gdyż Polska aktywnie pomagała niedawno Niemcom w projektowaniu niektórych małych odrzutowców, a Francji w projektowaniu niektórych śmigłowców Airbusa (na pewno jest więcej takich przykładów, których nie znam).
Wydaje się więc, że stracono okazję do rozwoju nowocześniejszej krajowej konstrukcji, która mogłaby spełnić wymagania sił powietrznych WP. Okazuje się bowiem, że Caracale są dobrą konstrukcją, ale nie najnowszą. Cracal H225M to dokładnie to samo co EC725, czyli Cougar Mk II, ulepszona konstrukcja sięgająca początkami lat 70. (wzmocniony wał silnika i nowszy rotor, plus nowa awionika). Minister Siemoniak przekonuje, że dokładnie takiej konstrukcji nam potrzeba, podczas gdy Francuzi kończą już użytkowanie Caracali. Kwestia zatem na ile te 50 sztuk zmodernizują polskie lotnictwo.
Oferanci przedstawili oferty o podobnym poziomie technicznym, w/szystkie mogły być akceptowalne, natomiast zysk dla państwa polskiego, dostęp do nowych technologii i produkcji krajowej nie koniecznie był tego samego rzędu. Kupowanie jest gorsze niż produkowanie. Obiecywane 1200 miejsc pracy w Łodzi, które już stopniały ostatnio do 250, przy produkcji niektórych elementów, skręcaniu i serwisowaniu helikopterów, to raczej bardzo małe pieniądze w porównaniu z 3 miliardami dolarów, które oddamy Francji. To ponad dwa razy więcej, niż kontrakt na Mistrale. To wielkie pieniądze.
Obawiam się nieco, że nasi politycy zamiast myśleć z dużym wyprzedzeniem o potrzebach wojska i rozwoju przemysłu, uwikłali się w wielką grę geopolityczną, której nasz kraj nie umie jeszcze prowadzić tak sprawnie, jak inni. Bez strat własnych, a nawet z zyskiem.