Biorąc pod uwagę ostatnie półtora roku, w Komitecie Obrony Demokracji dzieje się lepiej. Wizerunkowy dołek, który zaliczyliśmy po aferze fakturowej, a który u bram Tartaru postawił również wiarygodność stowarzyszenia, odszedł na daleki plan. Jednak mimo pozytywnej amplitudy porównawczej samego ruchu, jakiej miernikiem jest postrzeganie KOD od zewnątrz, nie ma powodu by popadać w hurraoptymizm. Pozostaje jeszcze wiele do życzenia.
Poniekąd do napisania tego tekstu natchnęła mnie koleżanka, która postanowiła odejść ze struktur KOD, będąc jednocześnie jedną z najpłodniejszych publicystycznie aktywistką. Odejść skromnie, bez większych fanfar, nie wytykając innym błędów, żeby nie ciągnąć za sobą stowarzyszenia. Powodów mogę się tylko domyślać, obserwując takie czy inne dyskusje oraz znając bezpośrednio zaangażowanie rzeczonej. Nie zamierzam tego oceniać ani pozytywnie, ani negatywnie – po prostu rozumiem i szanuję decyzję odejścia koleżanki – która zresztą pojawia się nie pierwszy raz na łonie stowarzyszenia. Bardziej chcę zadać sobie pytanie: dlaczego jestem jeszcze w KOD?
Z teoretycznego punktu widzenia powinno mnie już nie być. KOD nie jest zgrupowaniem muszkieterów, bo z solidarnością ma kłopoty, a momentami okazuje się być fatamorganą ludzkiej przyzwoitości, ubierając ładny mundurek ideowej myśli, podczas gdy pod marynarką mieści się koszulka z nadrukiem środkowego palca. Konkrety? Wystarczy przeglądać grupy kodowskie przez kilka dni, żeby zebrać spory materiał do badań naukowych dotyczących psychologii tłumu, tudzież hermetycznego życia w grupie. Czasami mam wrażenie, że jedyne, co nadawców odróżnia od ludzi o innym światopoglądzie (np. elektoratu skrajnej prawicy), to właśnie światopogląd. O obrażaniu wszystkich katolików - ingerowaniu w tradycję nie jedzenia mięsa czy praktykę płacenia na tacę, za to, że mamy dziś kierowników Episkopatu, jakich mamy, nie wspomniawszy. Nieskazitelni hejterzy przyganiają nieprzyzwoitym oponentom – ot, paradoks życia.
Mimo wspomnianej wyżej poprawy wizerunkowej KOD, na którą – przy uszczuplonych siłach – mają też wpływ konkretne działania, nadal wisimy kilka metrów nad ziemią starając się zarzucić drugą rękę na dach. Plany i ich realizacje (jak Obywatelska Kontrola Wyborów) czy skoordynowane prace (jak Marsz Wolności organizowany wspólnie z Nowoczesną i PO) posuwają pionka stowarzyszenia o kilka oczek do przodu, pod warunkiem że częstotliwość pomysłów nie opadnie, ale już brak szerszej koncyliacji stanowi zaporę. Owszem, KOD chętnie brata się z organizacjami o zbliżonym światopoglądzie, sposobie działania, ale te bardziej oddalone – odrzuca. (Co ważne, niektóre też odrzucają nas, ale jako największy ruch prodemokratyczny w Polsce powinniśmy być ponad to). Tak dzieje się z Obywatelami RP, Akcją Demokracją lub choćby nowym ruchami Mateusza Kijowskiego, Wolność Równość Demokracja i ODnową.
Zapomnieliśmy już, że wywodzimy się z tradycji solidarnościowych czy, patrząc dalej, struktur powstańczych, które w Warszawie w roku 1944 potrafiły się zjednoczyć w walce o wolność (do Armii Krajowej przyłączyły się m.in. Armia Ludowa, Polska Armia Ludowa, Korpus Bezpieczeństwa), dochodząc do konfederacji. Przedkładamy urazy i różnice ponad trudną sytuację, jaką mamy nad Wisłą. I, co ciekawe, jednocześnie pouczamy opozycję o konieczności zjednoczenia. Zapominamy też, że z pozycji lidera ruchów obywatelskich powinniśmy bardziej służyć innym, niż uwypuklać, że jesteśmy (liczebnie) najwięksi. Czyli walczyć bardziej o sprawę, niż o flagę, która ma powiewać podczas protestu.
Dlaczego więc jestem nadal w KOD? Bo każdego dnia staram się zakładać praktyczne okulary. Moje stowarzyszenie generalnie zła generuje mało, ewentualnie w niektórych momentach można posądzić ruch o bierność bądź zapobiegawczo trzymaną nogę na hamulcu. Jeśli wejdziesz do każdej z regionalnych grup kodowskich, zobaczysz, ile dzieje się w konkretnych województwach, które przecież też borykają się z brakami kadrowymi. To jest prawdziwa praca u podstaw. Znajdziesz koderów i koderki stających regularnie na ulicach – rozmawiających z ludźmi, zbierających podpisy, rozdających druki. Dowiesz się o spotkaniach z autorytetami z różnych dziedzin, którzy przy zaproszeniu KOD chętnie udzielają wykładów, nie raz za darmo. Trafisz na wykłady Latających Uniwersytetów, które pełnią role edukacyjne. Weźmiesz udział w najróżniejszych akcjach, których suma tworzy realną siłę stowarzyszenia. Na dodatek spotkasz wielu życzliwych ludzi.
KOD to organizacja stworzona z ludzi na hurra. Jest w niej więc sporo amatorszczyzny czy błędów. Ale najważniejszy jest fakt, że COŚ robimy. Nie siedzimy przed telewizorem narzekając na kolejne decyzje polityczne, lecz próbujemy cokolwiek zmienić. I zmieniamy, nawet jeśli trwa to wolno (patrz liczbę ludzi informowanych o niefajnych działaniach władzy, na edukację prodemokratyczną, patrz o skuteczności presji wywieranej w protestach).
Walczymy więc, bez żadnego partyjniactwa, populizmu, demagogii, o ideały, o które powinno się walczyć. Nie ideały odległe i utopijne, ale konkretne. Budowa społeczeństwa obywatelskiego jest faktem, który już się tworzy. Tylko więc od nas zależy, czy zdecydujemy się być jego częścią, biorąc na plecy cały dobytek trudności i minusów, czy raczej znajdziemy na siebie inny pomysł.