Dziś obchodzimy Światowy Dzień Uchodźcy. Temat wydaje się przegadany, nie najnowszy, męczący. Taki by był, gdybyśmy nie rozmawiali o ludziach z krwi i kości, podobnym nam, którzy mieli pecha znaleźć się w innych okolicznościach niż my. Dlatego tym bardziej jesteśmy zobowiązani ich wspierać. Nie tylko z pozycji osobisto-materialnej, praktycznej, ale również państwowej. A Polska co?
Jeśli mnie pamięć nie myli, tzw. kryzys uchodźczy w Europie rozpoczął się w 2012 roku, czyli 8 lat temu. Dziś sytuacja w miarę się unormowała jeżeli chodzi o napływ migrantów do Starego Kontynentu, oprócz tego panuje koronawirus, który siłą rzeczy wyhamował możliwość przemieszczania się. Natomiast jeszcze trzy miesiące temu oglądaliśmy dramatyczne sceny na granicy turecko-greckiej, gdzie tłumy przybyszów próbowały dostać się na terytorium UE. Miesiąc później czytaliśmy informację prasową o wyroku TSUE, wedle którego nie przyjęcie przez Polskę imigrantów (6 tys.!) w ramach relokacji jest złamaniem prawa. Co jakiś czas słyszymy o odmowie udzielenia ochrony międzynarodowej przez nasz kraj z powodów kuriozalnych poszczególnym obywatelom Czeczenii, którzy zawróceni do ojczyzny mogą stracić życie. A słynna wyspa Lesbos? W obozie Moria przebywa ok. 27 tys. uchodźców, gdzie miejsca jest na 3 tys. Stąd pomoc uchodźcom jest dziś nadal jednym z najważniejszych wyzwań, jakie trzeba podjąć, żeby uratować nie tylko człowieka, ale również człowieczeństwo.
Co należy zrobić? Nasze prawo dotyczące udzielania ochrony międzynarodowej oraz późniejszej opieki nad przybyszem na pierwszy rzut oka prezentuje się niemal bez zarzutu. Jednak teoria często rozmija się z praktyką. Uchodźca, który zapuka do naszych bram, ma dwa wyjścia. Składając papiery i oczekując na przyznanie bądź nie ochrony (trwa to zazwyczaj 4-6 miesięcy, nieraz dłużej), może zamieszkać w ośrodku dla uchodźców albo próbować ulokować się gdzieś na własną rękę. Drugi przypadek odpada, jeśli nie ma się znajomych lub rodziny na miejscu, bo w okresie oczekiwania nie można podjąć pracy, a dofinansowanie do życia przez państwo jest niewielkie. Większość decyduje się więc na pierwsze rozwiązanie. I niby wszystko jest ok, ale pomyślcie sobie, że ośrodki dla uchodźców znajdują się zazwyczaj poza dużymi aglomeracjami, czasem w lesie, jak nasi goście mają się asymilować? Co więcej, jeśli przyjmujemy do ośrodka Czeczenkę z dziećmi (specjalnie tak piszę, bo uchodźcy najczęściej do nas przybywający to ku zaskoczeniu wielu Czeczeni), to bywa i tak, że rodzina musi korzystać ze wspólnej toalety z innymi.
Jeżeli uchodźca zostanie objęty ochroną międzynarodową, musi w przeciągu bodajże dwóch miesięcy wyprowadzić się z ośrodka. Zostaje wówczas objęty Indywidualnym Programem Integracyjnym. Dostaje miesięcznie środki na utrzymanie, może legalnie szukać zajęcia, pomoc oferuje Urząd Pracy. Brzmi to dobrze, ale kolorowe nie jest. Znalezienie pracy (godziwie płatnej!) nie jest łatwe, szczególnie gdy nie znamy języka, a pracodawcy chętniej wybierają swoich (organizacje pozarządowe robią takie badania). A trzeba jeszcze wynająć mieszkanie, kupić coś do jedzenia, opłacić kurs języka polskiego. Wsparcie finansowe ze strony państwa jest większe, kilka lat temu wynosiło ok. 1300 zł na osobę (inaczej liczone w przypadku rodziny), ale to niestety nie wystarcza. Jak pokazują statystyki, 5-10% uchodźców zostaje bezdomnymi, ponad 30% ma niedostateczne warunki lokalowe, a w pełni odnajduje się tylko co piąty przybysz. Co więcej, program trwa tylko rok i źródło finansowego wsparcia wysycha. Podczas gdy np. w krajach skandynawskich pomoc ze strony państwa trwa 3 lata.
Programu realnie integrującego przyjaciół zza granicy z Polakami próżno szukać. Całą robotę wykonują organizacje pozarządowe, jak np. warszawskie Centrum Wielokulturowe, które obserwuję od dłuższego czasu. Organizują nie tylko pomoc prawną, psychologiczną i językową, ale też dni kulturalne, konferencje, zbiórki, starają zaadaptować gości w społeczeństwie. Podobne organizacje działają również w Lublinie, Gdańsku, Wrocławiu i kilku innych dużych miastach. A mniejsze mieściny, miejscowości, wsie? Echo. Co więcej, kuleje wdrażanie dzieci uchodźców w polską edukację. Dodatkowych lekcji języka polskiego w szkołach jest mało, często prowadzą je nauczyciele nie przygotowani do takiej pracy. Można by zatrudniać kogoś w rodzaju belfrów wspomagających, ale państwo wynagradzanie dodatkowego pracownika zrzuca na samorządy, które najczęściej tych pieniędzy nie mają. Do tego dochodzi obowiązek zdawania egzaminów "z marszu" i inne problemy.
Jak wspomniałem wyżej, to dziś dla nas jedno z najważniejszych wyzwań. Marginalizowane, bo polityka obecnego rządu jest nastawiona anty zamiast pro. Badania dowodzą, że na początku kryzysu migracyjnego na Starym Kontynencie, poparcie Polaków dla przybycia uchodźców wynosiło ponad 60%. Po kilku latach odzierania ich z godności i straszenia nimi w celach populistycznych, owe poparcie spadło do 30%. Piszę o tym m.in. w swojej powieści "Niewolnik w Europie", gdzie staram się pokazać konsekwencje takich brudnych gier politycznych. A przecież w wypowiedziach decydentów mit goni mit, stereotyp przegania stereotyp. Terroryści wśród uchodźców mieszczą się statystycznie kilka miejsc po przecinku w ułamku procenta. Logicznym jest bowiem, że łatwiej osobie o złych zamiarach załatwić sobie wizę turystyczną i przylecieć tanią linią do nas, niż ryzykować cztero czy pięciokrotne sprawdzanie przez służby celne, specjalne. W Polsce mamy tych przybyszów co kot napłakał - jeśli przydarzy się obfity rok, to wniosków o ochronę międzynarodową ląduje na biurku kilkanaście tysięcy, a zazwyczaj liczba ta jest kilkutysięczna. Z tego średnio kilkaset zostaje rozpatrzonych pozytywnie. To przede wszystkim wspomniani Czeczeni, potem Somalijczycy, Afgańczycy, Syryjczycy, Gruzini, Białorusini, Ukraińcy. Ludzie uciekający przed wojną lub prześladowaniami szukają raczej bezpiecznego miejsca, nie zawłaszczania kultur oraz siania burd. Oczywiście, że wyjątki się przydarzają, ale w Polsce mamy większą szansę oberwać w komunikacji miejskiej od swojego, niż stać się celem obcokrajowca. I tak można wymieniać lęki, które obudzili w nas politycy, bo to bojaźń i brak wiedzy nastawiają sporą część społeczeństwa przeciwko uchodźcom. W niełatwym położeniu jeśli chodzi o integrację są też imigranci ekonomiczni, ale o tym napiszę przy innej okazji.
A przecież my również byliśmy uchodźcami. W bogatej historii ucieczek po powstaniach, II wojnie światowej, gdzie Polacy byli prześladowani na własnych terytoriach, ratowali nas m.in. Nowa Zelandia, Kanada, Tanganika, Rodezja, Włochy, Francja, Turcja (Imperium Osmańskie), Belgia, Szwajcaria, USA, Indie, Algieria, Wielka Brytania, Niemcy, Węgry, Palestyna, Meksyk, Iran. I wzajemnie - nie raz przyjmowaliśmy rolę gospodarza, czy to goszcząc Tatarów, czy przyjmując prześladowanych przez bolszewików, czy chilijskich sprzymierzeńców prezydenta Allende, czy Greków po juncie czarnych pułkowników. Oczywiście nie wspominając o latach 90' ubiegłego stulecia.
Warto więc szczególnie w dniu uchodźcy zastanowić się nad ich losem. Bo ten los może być kiedyś nasz. A nawet jeśli nie (oby!), to człowiekowi należy się pomoc, bez względu na pochodzenie. Jeżeli tego nie zrozumiemy, to nie wiem jak poradzimy sobie z przyszłością.
P.S. Pisząc ten tekst, korzystałem ze strony uchodzcy.info. Polecam!