Niech tęcza będzie z wody. Wodny pył i światło przez niego puszczone, tak, by tworzyło efekt tęczy w naturalny sposób. Czegoś takiego się nie da podpalić.
Jak należało się spodziewać, tęczę spalono po raz kolejny. Czego symbolem jest tęcza? Ludzka inwencja w dobudowywaniu jej przedziwnych znaczeń nieodmiennie mnie zadziwia. Zwolennicy tęczy, widząc niechęć jej przeciwników, stosują często ten przedziwny manewr - symbol, który tak was denerwuje, zupełnie niepotrzebnie wywołuje te emocje, bo tak naprawdę znaczy coś innego, niż sugerujecie.
Czego to już w ten sposób nie wymyślano.. Jedność z Bogiem, zbawienie, jedność ludzi, święto Bożego ciała, a nawet spotkałem dzieś sugestię, że symbolika tęczy odwołuje się do Euro 2012.
Fakt, tęcza w różnych kontekstach występowała jeszcze w czasach przedchrześcijańskich i na Wschodzie i na Zachodzie, a pojawia w kilku miejscach i w biblii, ale co to ma za znaczenie?
Ludzkość tyle lat już jest na Ziemi i tyle razy tęcze różnych ludzi zachwycały, że jest niepodobieństwem, by ktoś gdzieś nie użył jej jako symbolu. Jest na to zbyt ładna. A jednak ta konkretna tęcza nie jest przecież odniesieniem do tamtych tęcz, tylko ma zupełnie inny, bardzo konkretny sens i właśnie on tak wkurza jej przeciwników i to z powodu tego, bardzo konkretnego przekazu oni ją palą, tak, jak z powodu tego właśnie, bardzo konkretnego znaczenia, zwolennicy tęczy oburzają się na to palenie. Jeśli jest konflikt znaczeń i wartości, nie ma sensu go zakłamywać, lub zaciemniać, próbując sugerować, że działania drugiej strony w ogóle nie mogą być rozpatrywane z punktu widzenia jakiejś wewnętrznej, psychologicznej, czy symbolicznej logiki, bo przecież, rzekomo, "ta tęcza jest tak naprawdę symbolem czegoś całkiem innego, więc o co im chodzi". Nie róbmy z siebie nawzajem wariatów, ani z samych siebie tym bardziej. Konfrontacja nie zawsze jest zła. Czasem jest niezbędna. Podpalacze tęczy mają przecież umysły, tęcza ma znaczenie i ich gest podpalenia do tego znaczenia się odnosi.
Cóż to więc za znaczenie ma tęcza? Ano takie, że tak, jak jedno światło słoneczne może dawać różne kolory, ale żaden z nich nie jest lepszy, ani gorszy i wszystkie w istocie są tym samym, tak różne rodzaje seksualnych preferencji są możliwościami dostępnymi ludzkiemu doświadczeniu, nie ma preferencji lepszych, ani gorszych i tak, jak podczas rozszczepiania światła w przyrodzie nie można uniknąć pojawiania się różnych kolorów, tak podczas różnicowania się ludzi nie można uniknąć pojawienia się różnych opcji w sferze seksualnej. Różnice, zgodnie z tą symboliką, są więc czymś koniecznym. Tęcza symbolizuje tu wielość. Nie prosty podział na biały i czarny, ale całe mnóstwo różnych kolorów.
Podpalacze tęczy nie uznają tej myśli za dobrą. Są przekonani, że jest szkodliwa i dokonując podpalenia czują się jak partyzanci, wysadzający niemiecki pociąg. To porównanie, z pewnością poruszające i oburzające dla niektórych czytelników, nie jest mojego autorstwa. Zaczerpnąłem je z rozmowy z jednym z gorących zwolenników likwidacji wiadomej konstrukcji. On, jak wielu innych, widział podpalenie, jako akt heroizmu. Podpalacze są przekonani, że dokonując podpalenia czegoś bronią i ma to dla nich wielkie znaczenie. Czego właściwie bronią? Akurat miałem okazję dopytać, a odpowiedź mnie samego zaskoczyła, kiedy ją pierwszy raz usłyszałem. Otóż oni mówią, że bronią wolności.
Czy to nie jest niezwykłe? Zwolennicy tęczy stawiają ją, bo myślą o wolności. Wolności człowieka do bycia, kim zechce. Tymczasem przeciwnicy tęczy podpalają ją, żeby bronić wolności. Do bycia, kim kto zechce. Wolności szczerego mówienia, co się myśli. Jedna i druga strona mówi o narzucaniu jej czegoś. Jak to rozumieć? Jeśli jedna i druga strona zarzeka się i gotowa jest przysiąc, że "tamci posuwają się coraz dalej i przypierają nas do ściany, tak, że nic nam już nie zostaje" - a obie strony konfliktu mówią coś takiego i używają przy tym zaskakująco podobnych sformułowań - to chyba tylko wzajemną fascynacją to można wyjaśnić.
Skrajna polska prawica dawno już przecież uczyniła sobie logo z wizerunku dwu panów w szyku jeden za drugim i bynajmniej nie jest to znak Templariuszy. Z drugiej strony, ta dokładność monitoringu wszystkiego, co który biskup powie na któryś z tematów żelaznego pakietu, jest zadziwiająca. Czy ktoś specjalnie chodzi na wszystkie msze, by to wyłapywać? Prowadzi się jakiś nasłuch wiadomego radia z grafikiem dyżurów? Tak by należało przypuszczać. Nie miałbym żadnej szansy się dowiedzieć, co tam mówią, gdybym zaniedbał postępowej prasówki.
Czasem myślę, że nawet, gdy już całkiem wiara w narodzie upadnie i nikogo już nie będzie chętnego, by pójść do kościoła w niedzielę się modlić, do końca on nie opustoszeje. Postępowi krytycy zawsze tam będą obecni, gotowi słuchać kazań i homilii i notujący skrzętnie, by w domu móc się oburzać. Oni odejdą ostatni. O treści biskupich wystąpień wiem z postępowych portali i gazet. Nie dziwne, że coraz mniej ludzi chodzi do kościołów. W gazetach jest przecież pełna transmisja. No prawda, jest jeszcze facebook. Oburzeni zawsze wierni.
Kilka dni temu podlinkowano mi tam film, na którym, niczym Godzilla z Mechagodzillą, starł się poseł Zawisza z Rafalalą. Mężczyzną, czy kobietą? O to głównie spór poszedł. W czasach, gdy wszędzie wokół mówią, że wszystko to, co płci różni, jest tylko kulturowe, okazuje się nagle, że kwestia ustalenia płci rzeczywistej porusza tak silne emocje, że kultura zupełnie nie jest w stanie powstrzymać ich ekspresji. Jeśli płeć i związane z nią zachowania są tylko kulturowo narzuconą rolą, o co te wszystkie boje? O maski, konwencje i gry? Ktoś się domaga prawa chodzenia w sukience, żeby móc tak odtwarzać narzucone stereotypy?
Czy może być coś bardziej patriarchalnego, niż widok kobiety w mini i szpilkach? Ale oto ktoś chce właśnie w sukience. I, co ciekawsze, zaraz ktoś inny odmawia mu tego prawa. Właściwie z jakiego powodu? Czy wierzy, że chodzenie w sukience, lub spodniach, jest wrodzone i jako takie jest obowiązkowe? Stawka, widać, większa, niż życie. Siedzę tu z tym czymś! - łka poseł Zawisza, wskazując na zajęty przez Rafalalę przeciwległy fotel. I dostaje oczywiście szklanką wody, a prowadząca potępia przemoc. Czy nie mogąc się zdecydować na rodzajnik, musimy użyć formułki o "tym czymś"?
No nie. Polski język jest wystarczająco bogaty, by powiedzieć, co się chce. Można na przykład powiedzieć "z tym kimś". Zawisza jednak siedzi "z czymś" i mówi, że go to krzywdzi. Traktując wypowiedź dosłownie - z czym on siedzi? Z czymś, czego nie sposób nazwać. Naprzeciw siebie, czy w sobie? Zawisza krzyczy "i nawet nie spuszcza oczu", lecz co ma na myśli? Czemu to, że ktoś oczu nie spuszcza, jest takie trudne? Ma spuszczać? Czemu tak trudno wytrzymać to spojrzenie i towarzyszący mu brak zawstydzenia?
Ale i Rafalala siedzi przecież "z czymś". Z czymś, co kazało tu przyjść, szukać kontaktu z tym wściekłym człowiekiem, czekać na jego oczywiste do przewidzenia inwektywy, oblewać go wodą, wcześniej mocować się z jakimiś właścicielem mieszkania, filmować to wszystko, później w sieci umieszczać, komentarze czytać..
Zawisza mówi dwie rzeczy kluczowe. Po pierwsze, że Rafalala, to mężczyzna. Swoją drogą, to ciekawe, jak świat się zmienia. Co czyni człowieka mężczyzną? Ponoć nie ma już prawdziwych mężczyzn, a tu proszę - poseł Zawisza jednego znalazł. Kiedyś, żeby prawica uznała kogoś za mężczyznę, trzeba było co najmniej iść na wojnę. Dziś starczy szpilki i mini założyć, już się jest mężczyzną dla prawicy, bez żadnych wątpliwości. Wszystko, jak widać, podlega inflacji. Jakże łatwo dziś na miano mężczyzny zasłużyć.
U Indian tak na przykład nie było. Było się chłopcem, następnie można było przejść bolesną inicjację, z narażeniem życia coś tam udowadniać, skóry kawały sobie z ciała na żywca wyrywać, za niedźwiedziami po lesie całe tygodnie latać z jednym tylko zaostrzonym kijem, dopiero się mówiło o mężczyżnie. Nie była to prosta sprawa. Jeśli ktoś doszedł do wniosku, że to nie dla niego, mógł wieść życie jako Himaneh - osoba męskiej płci biologicznej, żyjąca jako kobieta. Dla nikogo to nie było problemem. Himaneh mógł mieć męża, przybrane dzieci, nawet zostać babcią i nikomu to nie przeszkadzało. W czasach, kiedy bycie mężczyzną oznaczało całkiem realne, fizyczne zagrożenie, wielu Indian uznawało, że być kobietą jest fajniej. Żyli, jak indiańskie squaw. Żadnej ujmy to nie przynosiło. Człowiek miał wybór, bo też wszyscy wiedzieli, między czym, a czym ten wybór jest i, że być mężczyzną, to wcale nie żarty.
Skąd zatem w dzisiejszych czasach tak wiele napięcia wokół tych spraw? Po pierwsze, ewidentnie brak nam dziś takich inicjacji. Mężczyzna, co inicjacji nie przeszedł, nie jest nigdy pewny do końca, jak z nim jest.
Jeśli jej nie ma, czas i hormony robią z chłopca dresiarza, menela, sprawcę domowej przemocy w typie histerycznym, albo nałogowego komputerowego gracza, dryfującego przez życie w pokoju przy mamie. Zaliczacza kolejnych panienek, aż do pięćdziesiątki, a i dłużej jeszcze, człowieka, żyjącego w alkoholowym odlocie, którego fizyczne istnienie do końca dni podtrzymywać będzie jakaś osobliwa hybryda żony i matki.
Ona będzie mu zabraniać, dozwalać, na terapie wysyłać, dopilnowywać, w pracy tłumaczyć z nieobecności, z ziemi podnosić, myć, sprawdzać wypił, czy nie wypił, ile wypił i, że nieprawda, że tylko tyle, pieniądze wydzielać, w domu zamykać, butelki chować, wylewać, ona też, choć on w gniewie bywa straszny, jak ojciec, nie porzuci go nigdy, bo w chwilę po tym bezbronny jest, jak niemowlę i jak on sobie bez niej, niebożę, poradzi.
Tak to on jej cały macierzyński instynkt zagospodaruje. Indianie z tą inicjacją nie byli tacy głupi.
Problem prawicy z transseksualizmem ma i inny wymiar. Oto Rafalala oświadcza, że jest kobietą. Zawisza dostaje dzikiej furii, no bo jakże tak ktoś sam tu będzie decydował, a niezawodny Korwin dopytuje, co w dowodzie. Widok libertarianina, legitymującego kogoś z dowodu - bezcenne. Szkoda, że mnie przy tym osobiście nie było.
Co by tu można powiedzieć? No panie Januszu, był urząd, wydający dowody osobiste, utrzymywany z naszych podatków i o tym, co w dowodzie, decydował urzędnik. Zlikwidowano go, na podatkach zaoszczędziliśmy, a dowody wydaje się na wolnym rynku. Wychodzi taniej i klient sam decyduje, jaki chce mieć dowód i za jaki płaci. I co chce w nim mieć. Państwo i urzędnik już o tym nie decydują. Czy miałby pan coś naprzeciwko? Libertarianin, szukający arbitralnych rozstrsygnięć w dokumencie wydanym przez państwo jest chyba jeszcze zabawniejszy od genderysty, gotowego dać się zabić za to, że ten, czy ów "tak naprawdę" jest nie tej płci, co widać, tylko tej, którą czuje. Jeśli różnice płciowe są tylko efektem uwewnętrznionych stereotypów, to niby co on czuje? Stereotypy?
Bez inicjacji ani rusz. Kto nie ma pewności, nie toleruje niczego, co może wzbudzać wątpliwości. Chłopaki z prawicy czują chyba, że coś jest na rzeczy, ale nie wiedząc dokładnie, próbują się jakoś injcjować na własną rękę. Przez mordobicie z kolegami i policją, podpalanie tęcz, internetowe polowanie na queerowców, legendy o wielkich wodzach narodu, kolekcjonowanie gadżetów po większych zaprzeszłych kozakach, ale to wciąż puste jakieś. Gdzie wpis na fejsbuku, choćby najbardziej morderczy, a gdzie prawdziwy niedźwiedź upolowany w lesie zaostrzonym kijem? Nie ta liga, więc i rozpacz narasta, a z nią determinacja. Po drugie, obsesję seksualności mamy w spadku po judaizmie.
Europejska kultura przejęła to z całym dobrodziejstwem abrahamicznego inwentarza. Ani religie dharmiczne (czyli wywodzące się z Wed, a nie z mitologii żydowskiej), ani tradycja Grecji, czy Rzymu, ani wspomniane już tradycje Indian północnej, czy południowej Ameryki, ani inne, niż dharmiczne, tradycje Azji, nie robiły, o ile mi wiadomo, jakiegoś wielkiego problemu z homoseksualności, ani nie ograniczały ludziom możliwości ucieczki od płci, która im nie pasowała.
Zwykle poczucie takiej, lub innej nietypowości, lub nieprzystosowania do płci biologicznej tłumaczono jakimś tam zamieszaniem podczas reinkarnacji. Nikt oczywiście w historii nie mówił, że płeć jest tylko rolą, a różnice krzywdą. Ten absurdalny pomysł jest produktem europejskiej kultury i powstać musiał właśnie dlatego, że niektórzy nie umieją inaczej poradzić sobie z brzemieniem obowiązku, jaki abrahamiczna tradycja na nich nakłada. Jeden obłęd leczy się więc drugim, a my możemy obserwować te swoistą olimpiadę wzajemnie konkurencyjnego bełkotu. A jak to było w tutejszej przedabrahamicznej tradycji? Nad Wisłą? O tym wiemy stosunkowo najmniej, bo straty wiedzy i ciągłości kulturowego przekazu są na naszym obszarze największe. Możemy jedynie się domyślać.
Pierwsze wzmianki, które można traktować jako doniesienia o homoseksualnych praktykach na naszym obszarze, pochodzą już z czasów, gdy abrahamiczne tradycje zaczynały mieć znaczący wpływ. Otóż, jak donosi Marcin Galus w najstarszej polskiej kronice o Bolesławie Chrobrym: w bani łaziebney kąpieli parney używał, a gdy czas miał kogoś z młodzieży poprawić i ukarać, brał go z sobą do cieplicy, gdzie nie żałując własney ręki, ociąwszy dobrze rózgą młodzika i upomniawszy, z nowem odzieniem odprawiał. Z tego podobno zwyczaju, ocięcia młodzieży w łaźni i odzienia, urosły dawne w mowie naszey przysłowia. Sprawić mu łaźnię, to jest skarcić, ukarać. Dać komu ścierkę po łaźni, czyli ociąwszy, pogłaskać.
Osobliwe i, przyznacie Państwo, nieco tajemnicze praktyki Chrobrego nikogo, widać, w tamtych czasach nie szokowały. No pewnie mało kto dziś wie, że i sama łaźnia, czy też sauna, albo ruska bania, to ani fiński, ani ruski wynalazek, tylko nasz tutejszy i dawniej bardzo na naszych terenach był rozpowszechniony. Od nas go przejęli Bałtowie i trafił aż do Skandynawii. Ale pierwsze sauny były nad Wisłą. Gość nie wszedł do osiedla, jak wcześniej nie odsiedział swego w saunie. Czemu zatem sauna nazywasię fińska, a bania ruska..? Cudze chwalicie, swego nie znacie. Sauna jest nasza. A czy zwyczaje naszego króla były czymś typowym..?
No nie wiemy. Wiemy tylko tyle, że za Chrobrego, choć nikt nic wprost w kronice nie pisze, to i ekskomuniką nikt jeszcze nie straszy. Później by już tak nie mógł. A abrahamizm bardzo się na sprawach seksualnych koncentrował i, chcąc, nie chcąc, mamy to odziedziczone. Wracając do posła Zawiszy, prócz płomiennego oświadczenia, że "siedzi z czymś", mówi on i drugą rzecz. Że Rafalala się prowadzi niemoralnie, a on z kimś takim, to rozmawiał nie będzie, gdyż sam jest człowiekiem poważnym. Mój dobry Boże.. Nic nie jest świętsze, od świętego oburzenia. Podejrzewam, choć pewności mieć nie mogę, że z Belle Knox by jednak pan poseł pogadał. Choćby z ciekawości. Warto rozróżniać, co jezt faktyczprzyczynąyną naszej niechęci, a co jedynie wariacją na ten temat. A swoją drogą, skąd ma poseł te informacje, co to wspomniał?
Można sobie wyobrazić, że niektórzy obywatele godni czci najwyższej i o opinii całkiem nieposzlakowanej przemierzają internetowe gniazda rozpusty gnani takim samym rodzajem szaleńczej, niepowstrzymanej fascynacji, jaka towarzyszyć musi postępowcom, nałogowo nawiedzającym Frondę, czy śledzącym strony o konieczności powstrzymania inwazji islamu, by do prokuratury zgłaszać odkryte tam nawoływanie do nienawiści, tak bardzo przecież samym zgłaszającym obcej. Któż tego nie zna.
Wariactwo dzikiej satysfakcji słuchania czegoś, lub czytania, po to tylko, by się zżymać. Gromienie grzechu. Szukanie go, by go gromić. Te wszystkie chwile, kiedy gotowi jesteśmy przysiąc, że cała przestrzeń po brzegi wypełniona jest tą właśnie nienawistną treścią, która przedmiot naszej obsesji stanowi. Jeden więc widzi wszędzie przemoc, drugi faszyzm, trzeci seksizm, ów szatana, inny pornografię, kolejny muzułmanów, tamten znowu wstrętnych katolików, następny banki, no wszędzie te banki i jak to namawiają, by się zapożyczać, a inny znów atakowany jest zewsząd przez wszechwładny reżim odchudzania i mu nawet producenci ciuchów fałszują rozmiary, by poczuł się gruby.
Był nawet kiedyś taki humor w gazecie. Człek jakiś wkurza się przed telewizorem na kolejne widziane programy, mało czymś w ekran nie rzuci, trwa to czas jakiś, aż się w końcu przy jednym wyraźnie odpręża, z przyjemnością wyciąga w fotelu i mówi z wyraźnym ukontentowaniem: uwielbiam nie lubić WC kwadransu. No to co się dziwić posłowi Zawiszy, że "siedzi z tym czymś". Każdy siedzi z jakimś swoim "tym czymś". Jesteśmy proszę Państwa tylko ludźmi. Takie ściganie nie musi, wbrew temu, co twierdzi podwórkowa psychologia, zawsze oznaczać skrytego pragnienia. Może oznaczać zafiksowanie na obawie, że pragnienie to mogłoby istnieć. To trochę, jak z lękiem, który odczuwamy, stojąc na krawędzi dachu. Ani nie boimy się spaść, ani nie zamierzamy skoczyć. Ale wiemy, że nie wolno chcieć skoczyć i sama ta wiedza starcza, by czuć lęk, że moglibyśmy chcieć. Tego właśnie boją się ludzie podczas mycia okien.
Co zrobić z tęczą, by znów jej nie podpalono? Były projekty, by ją zrobić od razu płonącą, ale skojarzenia z wiadomym płonącym krzyżem nie są budujące.
Jednak, jak wszyscy wiemy, tęcza i ogień, to tylko różne formy światła. Jak zauważył jeden z tutejszych blogerów, którego cenne spostrzeżenie sobie pozwolę zacytować, są to różne formy światła, o ile tylko tęcza nie jest z plastiku. To prawda. Nie powinna być z plastiku. Pomysł jest znajomej, ja go tu tylko rozpowszechniam. Niech tęcza będzie z wody. Wodny pył i światło przez niego puszczone, jak w tęczy naturalnej. Nie jestem pewien, czy to technicznie możliwe, ale to dopiero byłaby prawdziwa, niemożliwa do zniszczenia tęcza. Ze światła. I na sto procent wpisaliby ją w Lonely Planet i podróżników mielibyśmy więcej, niż ich można mieć dzięki stadionom.