W jednej z książek Kurta Vonneguta jest scena, w której bohater po śmierci ma możność rozmawiać z samym Bogiem. Próbuje omówić z nim jakieś wątki swego życia, ten jednak obojętnie wzrusza ramionami.
- chłopie, skąd ci przyszło do głowy, żeby mi o tym wszystkim opowiadać? Tylko przedłużanie gatunku. Nic innego mnie nie interesuje. No to zaliczyłeś, czy nie zaliczyłeś? Resztę sobie odpuść - mówi Bóg do osłupiałego człowieka
Jeśli się spojrzy na świat przyrody, nietrudno pomyśleć, że tak właśnie jest. Wszystko, co żyje, robi co się da, by gatunek przedłużyć. Rodzi się i już po chwili zabiega, by zapłodnić, lub urodzić potomstwo, które zdolne będzie zapłodnić, lub urodzić potomstwo, które zdolne będzie.. I tak w nieskończoność. Wpisanie w ten cykl wydaje się nadawać sens przyrodzie. To oczywiste, jak pory roku. Po zimie wiosna, później lato, jesień, znowu zima. I rodzimy się, dorastamy, mamy dzieci, one dorastają, mają dzieci, my umieramy, znów wiosna, lato, zima.. Cykle snu i czuwania, głodu i sytości, godów i oczekiwania na gody, rodzenia się i umierania, to całkowicie wypełnia życie zwierzęcia. Zwierzę najedzone idzie spać. W czasie godów dąży, do czego ma dążyć, odchowuje potomstwo, znów coś zjada, znów idzie spać.. A później umiera.
Ale człowiekowi to jakoś nie starcza. Człowiek wymyśla więcej. Pyta „co ja tu robię?” Dlaczego mam się przyczyniać do sprowadzenia tu kogoś, by on też pytał, co sam tu robi? Ktoś tego chce? Ale kto? I dlaczego miałbym go w tym zadowalać?
Zwierzę potrafi walczyć o własne życie, o życie stada, o teren, samicę, w obronie młodych, albo o jedzenie. Człowiek dodatkowo potrafi walczyć o pojęcia abstrakcyjne. Co więcej – potrafi dla tych abstrakcyjnych pojęć i życie i majątek i własne młode zaprzepaścić, choć żeby zrozumieć, czym jest ta idea, dla której on to wszystko poświęcił, trzeba czasem wiele lat studiować, a i wówczas zrozumienie jej bywa niełatwe.
Zwierzę ma potomstwo, kiedy przychodzi jego czas. Człowiek dawniej też tak robił. Seks niespecjalnie jest kwestią wyboru, a posiadanie dzieci było prostą konsekwencją uprawiania seksu. Dzieci więc po prostu przychodziły. Nie było to przedmiotem jakichkolwiek analiz. Nie było dyskusji o „zapewnianiu godnego życia”, bo po pierwsze, jasne jest, że to pojęcie względne, a po drugie, jaki sens gadać o godnym życiu, jeśli i tak na posiadanie potomstwa żadnego wpływu się nie ma?
Pewnego dnia wymyślono jednak sposób, by tym sterować i ludzkość weszła w całkiem nowy etap. Od tej pory posiadanie potomstwa dla człowieka stało się decyzją i z tą chwilą to, co najspecyficzniej ludzkie – pytanie „a po co?, a jaki to ma sens?” - weszło w sferę najbardziej biologiczną z możliwych. Nie ma głębszej, bardziej dotkliwej formy pytania o sens bycia, niż pytanie o sens posiadania potomstwa.
Czy muszę mieć dzieci? A po co? Muszę być w związku przez całe życie z jedną osobą, żeby z nią te dzieci wychowywać? Ale dlaczego? Muszę się wysilać przez całe lata wychowując kogoś, tylko po to, by on też musiał później się dla kogoś wysilać podobnie? Znosić osobę, którą już ledwie toleruję, „dla dobra dzieci”, nie zważając na własna satysfakcję? W imię czego? Czy nie dość jest ciekawszych rzeczy w życiu? Czy to ma być jakiś obowiązek? A niby kto tego chce?
To wielkie pytania i nie dziwne, że niektórym brak odwagi, by wprost je postawić i wolą się skupiać na tematach zupełnie zastępczych.
Spot, na którym elegancka pani w ładnym domu odkrywa nagle, że dom pusty i jej też jakoś pusto, wzbudził mnóstwo emocji, bo choć ze zręcznością nosorożca, to jednak dotyka jakoś sprawy najbardziej podstawowej. Po co żyjemy?
Niestrudzeni postępowcy robią tu oczywiście to, co zwykle. Czyli mówią, że sprawy nie ma, własnej decyzyjności człowieka też nie ma, a cokolwiek jest, jest na zewnątrz i z zewnątrz pochodzi. Bredzą o sprowadzaniu dzieci z afrykańskich wylęgarni, bo tam wciąż jeszcze nikt wyboru nie ma, co do niczego, więc czemu tego nie wykorzystać, by samemu móc bawić się dłużej?Krzyczą, gdzie mogą, że nikt im nic nie narzuci i żadnego w ogóle z niczym problemu nie mają, a jeśli z czymś mają, to jedynie z pewnym dwuminutowym teledyskiem. Wkrótce należy się spodziewać protestacyjnego marszu przeciw niemu i tylko trzeba mieć nadzieję, że z rozpędu nikt się tam w proteście nie podpali.
Z kolei niezawodni konserwatyści czynią też to, co czynią zwykle. Wyrażają przekonanie, że znaleźli odpowiedź. Czyż kiedykolwiek tak było, że oni nie mieli odpowiedzi? Mają zawsze, bo na wszystko znajdzie się cytat.
Po co żyjesz, niewiasto nieszczęsna? - retorycznie pytają. By zostać matką – pada rezolutna odpowiedź. No zostałaś, czy nie zostałaś? - pyta Bóg z książki Vonneguta. Bo nic innego go nie interesuje, więc na tym odpowiedź konserwatystów na pytanie o sens bycia się zamyka. Urodzisz, to się odczepimy. Zostań matką, miej to zaliczone, nikt ci już żadnych wyrzutów nie zrobi. Wersji spotu z zakonną siostrą mówiącą, co o tym myśli, po tej frakcji się raczej nie spodziewam. Może postępowa się szarpnie? Pomysł odstępuję nieodpłatnie. Tak, czy inaczej, zdaniem autorów filmiku, jeśli się wpiszesz w biologiczny cykl, to niepokój pytania o sens i cel istnienia cię nie dopadnie. Gwarantują, że mając potomka, będziesz spać spokojnie. Ale skąd mają pewność?
Dom, w którym nie ma dzieci, wyda ci się, jak nam pokazują, czymś pustym i niewiele wartym, choćby najlepiej był urządzony. W to akurat nietrudno uwierzyć. Co jednak, gdy dzieci w nim będą? Czy jeśli będą w nim biegać, jeśli gdzieś będzie się kręcił mąż, bo uda się znaleźć w tych czasach mężczyznę, który zechce się związać na stałe, to wtedy co? Już załatwione? Już spokój? I pytanie „po co to wszystko” nie pojawi nam się wówczas w głowie? Obawiam się, że to wielka naiwność i pouczycielski ton spotu nie zdoła jej pokryć. Za łatwo chcecie państwo autorzy z najważniejszym ludzkim niepokojem się tutaj rozprawić.
By mieć potomstwo, starczy być małpą. Ale po co jest człowiek?