Trzy miasta pozostały w wyścigu o organizację Letnich Igrzysk Olimpijskich w roku 2020. Dziś w nocy z listy skreślone zostały Baku i Doha. Niespodzianka? I tak i nie. Z jednej strony, jeśli ktoś oczekiwał wykluczenia kogoś z walki, to właśnie tej pary należało się spodziewać. Jednak najbardziej prawdopodobnym scenariuszem było przepuszczenie do fazy kandydackiej całej piątki.
Spojrzenie fana na codzienne wydarzenia w sporcie i spojrzenie fanatyka na Igrzyska Olimpijskie
A tymczasem okazało się, że w dwunastoosobowym gremium decydującym o zakwalifikowaniu miast do decydującej rozgrywki, aplikacja z Kaukazu dostała dokładnie zero głosów, zaś Katarczycy trzy. Tokio i Madryt przeszły jednogłośnie, przeciwko Stambułowi pojawił się jeden głos.
Aplikacja Dohy nie budziła we mnie jakiejś istotnej sympatii. Z resztą nie tylko u mnie. Poczucie lekkiej (co najmniej lekkiej) sztuczności organizowania wielkich imprez sportowych w Katarze jest raczej powszechne. Ale ten poziom elekcji, na którym Doha odpadła ma przecież odsiać tych, którzy na organizację igrzysk szans nie mają ze względów technicznych. Którzy nie mają do tego wydolności. Którzy szkoda, żeby wydawali pieniądze na dalszą walkę. W podsumowaniu raportu, który grupa robocza MKOlu przedstawiła przed głosowaniem zaznaczono, że problemem może być udźwignięcie przez tak mały kraj dwóch wielkich imprez w tak krótkim czasie (IO i mundial kopaczy). Wspomniano także o zaproponowanym październikowym terminie, który w gruncie rzeczy został zaakceptowany przez MKOl już kilka miesięcy temu. Jednak jeśli ktoś miał wątpliwości co do Dohy, to ten aspekt mógł przeważyć.
Zdecydowanie inaczej wygląda sytuacja z Baku. Hasło "Igrzyska w Azerbejdżanie" może brzmieć dla wielu osób dość śmiesznie. Nie sądzę jednak, by w MKOlu roześmiano się głośno i wrzucono sprawę do kosza. Nie jest może powszechna wiedzą, że Azerbejdżan jest w ścisłej czołówce jeśli chodzi o wskaźniki rozwoju gospodarczego. Prędzej komuś przyjdzie do głowy, że jest on rządzony przez jakiegoś dyktatora trzymającego kraj w swojej pięści. Cóż, nie chcę się kreować na znawcę kaukaskiej polityki, ale prezydenta Azerbejdżanu Ilhama Alijewa nazwać strażnikiem demokracji w swojej ojczyźnie byłoby chyba przekłamaniem. I to niedrobnym. Oczywiście jego autorytaryzm nijak nie umywa się do tego co mamy w Chinach, który przecież Igrzyska gościły, ale to trochę nie ten kaliber. I nie ta pozycja.
W podsumowaniu raportu jako zastrzeżenia do Baku wymienia się brak doświadczenia w organizacji wielkich imprez, wątpliwość w zagospodarowanie po Igrzyskach całej infrastruktury w tak małym mieście (1,3 mln mieszkańców, w aglomeracji ponad 2 mln) i państwie (9,3 mln mieszkańców) oraz ogólną tendencję, że to jeszcze nie ten moment. Ja się w takim razie pytam: kiedy zatem? Czemu nie w momencie rozwoju, wielkich inwestycji? Baku rozrasta się na boki, rozrasta się w górę. Kreuje się na najważniejszą na mapie regionu metropolię. Nowoczesną metropolię. Chyba użyłem złego słowa. Nie tyleż kreuje się, co po prostu się nią staje.
Jeśli chodzi o infrastrukturę to problem jest przede wszystkim z zakwaterowaniem. Wprawdzie w tym roku otworzono kilka hoteli pięciogwiazdkowych, ale to nie są raczej miejsca dla mas. W kwestii transportu jeszcze cztery lata temu (kiedy Baku również aplikowało) było, według MKOlu, świetnie. Lepiej niż Rio de Janeiro, Chicago. Tym razem Azerowie zostali ocenieni dość przeciętnie.
W kwestii infrastruktury sportowej sporym minusem jest przewaga obiektów makietowych nad rzeczywistymi. Aczkolwiek tempo prac przy ważnych projektach budowlanych w tym kraju jest charakterystyczna państwom z prezydentami, którzy bardziej chcieliby się chyba nazywać wodzami. Budowa Kryształowej Hali, w której w tym roku odbędzie się finał Europejskiego Konkursu Piosenki Eurowizja została rozpoczęta po tym, jak organizacja tej imprezy została przyznana Azerom za sprawą wiktorii reprezentantów tego kraju w poprzednim konkursie. Czyli rok temu. A hala już stoi. I prezentuje się pięknie.
Czy Baku mogłoby dostać te Igrzyska? Byłoby to bardzo mało prawdopodobne. Można by więc stwierdzić, że zgadza to się z tym, że skreślamy aplikacje nierealne. Ale to miały być nierealne technicznie, a nie.. no właśnie: ideologicznie? Marketingowo?
Cztery lata temu Azerowie nie kryli, że aplikują, dla pokazania się, dla reklamy. Teraz sprawa kreowała się poważniej, ale skończyło się na tym samym. Hasło "Igrzyska w Azerbejdżanie" na pewno jeszcze kiedyś usłyszymy. Teraz pozostaje nam przyjrzeć się dokładniej Tokio, Madrytowi i Stambułowi. Zaś azerskiemu ministrowi ds. sportu i młodzieży pozostało tylko przypomnieć znaną wszystkim Coubertin'owską myśl co jest ważniejsze od zwycięstwa.