10 medali. Z jednej strony minimum przyzwoitości, jakie sami sobie ostatnio wyznaczyliśmy, z drugiej zaś wyznacznik realnej siły naszego sportu. Owszem, jeden, czy trzy krążki więcej mogły wpaść na nasze konto. Ale oczekiwanie na wiele więcej było trochę naiwne. Oczywiście z punktu widzenia kibica jest to uzasadnione - wierny kibic jest z definicji naiwniakiem. Jednak spotkanie się wzrokiem z prawdą wyglądało tak jak musiało wyglądać.
Spojrzenie fana na codzienne wydarzenia w sporcie i spojrzenie fanatyka na Igrzyska Olimpijskie
Na początku słowniczek pojęć: co oznacza "chcę walczyć o medal"? To, że dany zawodnik/zawodniczka należy do grupy około połowy startujących w danej konkurencji. "Realna szansa medalowa"? Bycie w najlepszej piątce-ósemce w przedolimpijskich rokowaniach. "Pewniak"? Pierwsze, może drugie miejsce u bukmacherów i ekspertów.
Na szczęście bukmacherzy i ekspercie ni decydują o końcowym wyniku rywalizacji sportowej. Tam okazuje się, że Bartłomiej Bonk ma medal, a Marcin Dołęga nie. Że w glorii chwały do Polski wróciła Sylwia Bogacka, a siatkarze muszą się tłumaczyć. Naturalna kolej rzeczy.
Czy można mieszać z błotem kogoś, kto odważył się powiedzieć przed igrzyskami "chce walczyć o medal", a przepadł w pierwszej rundzie? Może zmartwię niektórych, ale przeciwnik też chce zdobyć medal. Można oczywiście pytać się o to, czy w takim razie dany zawodnik powinien tak odpowiadać dziennikarzowi. Czy nie powinien powiedzieć "wygrać pierwszy mecz/walkę, a potem zobaczymy", albo "pokazać się z dobrej strony" lub "godnie reprezentować Polskę"? Jest to jakiś wyjście. Oczywiście zaraz znalazłby się ktoś, kto oskarżyłby o brak ambicji, albo pustosłowie, ale to nie ma większego znaczenia. Na każdą wypowiedź znajdzie się krytykant. Mnie nie dziwi, że w przededniu wielkiej imprezy sportowiec marzy o tym, żeby zrobić coś wyjątkowego. Przeskoczyć szczebel wyżej. Nie oznacza to, że brak medalu jest porażką. Okazuje się, że jednak jeszcze nie, poziom za wysoki, zawodnik nie dał rady. Ale zrobił co mógł.
Albo i nie zrobił. Spalił się, źle przygotował. I co? Rozpacz, smutek. I to nie dlatego, że zawiódł kibiców. A przynajmniej nie w największym stopniu. Nigdy nie przegrałem medalu olimpijskiego, nigdy nie były na mnie skupione oczy milionów rodaków, ale wydaje mi się, że przede wszystkim pojawia się zawód względem siebie. Drakońska dieta, tony przerzucone na siłowni, wstawanie codziennie o 4 rano. Kilka lat ciężkiej pracy i nic.
Oczywiście dziennikarze potem pytają dlaczego, co było źle. I co ma powiedzieć ten nasz przegrany? Że źle przepracował okres przygotowawczy? Jeśli w pięć minut po starcie już wie co poszło nie tak, to znaczy, że już przed występem to wiedział.
A jeśli już przy dziennikarzach jesteśmy. Telewizyjnych powiedzmy. Mówią niedzielnym kibicom, których przy okazji igrzysk trochę jest, że dziś mamy X realnych szans medalowych. Albo łączymy się z areną Y, na której startować będzie nasz zawodnik, który zapowiadał walkę o medal. Tutaj wracamy do słowniczka, od którego zacząłem. Trzeba wytłumaczyć. Żeby było wiadomo co i jak. Jeśli mówimy o realnej szansie medalowej, to potrafimy wymienić kilka innych nazwisk, których akcje stoją na podobnym poziomie. Nie przeszkadza mi, gdy komentator mówi "stać go/ją na medal", gdy dodaje, że mocno wierzymy. Jasnym jest, że nie jest bezstronny. No ale dla mas słowa pana z telewizora są całą wiedzą na temat tej konkurencji, zawodników w niej startujących. Ewentualnie dochodzą jakieś informacje z prasy, z Internetu. I to tam pojawiają się te nasze słynne, mniej lub bardziej sensowne, baloniki.
Baloniki, które wywołują szum wśród kibiców. A u sportowców? Nasza olimpijska, Kinga Stefańska prowadziła podczas igrzysk bloga. Polecam w całości, przytoczę fragment wpisu "Czekamy na medal... A ja na pokój na świecie!" "Oj, już tęsknię za telewizją DX w wiosce olimpijskiej. Nie dość, że mogłam dowolnie wybierać, którą dyscyplinę chcę oglądać, to jeszcze nikt tego nie komentował. Do wczoraj nawet nie zdawałam sobie sprawy, jakim szczęściem był brak polskiej telewizji w Londynie.
(...)
Kajakarki w K-4 już miały powieszone złoto na szyi, podobnie Marcin Dołęga i jeszcze kilku innych. Sportowcy przed takimi startami sami nakładają chyba wystarczająco duży plecak oczekiwań i nie rozumiem po co im jeszcze dokładać."
Po pierwsze mamy potwierdzenie tego co pisałem. Po drugie - ich to omija. Tam w Londynie, przy odrobinie starań, sportowcy nie słyszeli o tym co się dzieje w Polsce. I bardzo dobrze. Ale i tak znajdą się tacy, którzy powiedzą, że nie wytrzymał(a) presji jaką zgotowała polska prasa.
Ale. To, że występ w Londynie był według mnie odzwierciedleniem obecnej wartości polskiego sportu nie oznacza, iż uważam, że nie stać nas na więcej. I tu nie chodzi o to, że przy dwudziestu kilku realnych szansach medalowych może wpaść nie 10, a 15 miejsc na podium. Choć w tym momencie tylko tak klarują się nasze perspektywy. Mógłbym tutaj wspomnieć kilka całkiem mądrych haseł i pomysłów, które padły w ostatnich dniach, ale chyba nie warto. Trzeba po prostu czekać na to co przyniesie transfer z etapu planowania do rzeczywistości.