Historyczny sukces. Medal drużyny. Nie samorodny talent, który jakoś się wybił. Czterech ludzi. Można by tu pisać jakie to piękne i wspaniałe. Adam Małysz sam medalu w drużynie się nie doczekał, ale na na fali jego sukcesów powstał zespół, który dziś okazał się trzecim najlepszym świecie. Z pewnością jest on jednym z ojców tego sukcesu. A inny z nich, Łukasz Kruczek, nierzadko wyśmiewany jako słaby zawodnik przed kilku, czy kilkunastu laty, dziś jest bohaterem. I można przypomnieć, że był on członkiem drużyny, która zdobyła pierwsze w historii polskich skoków podium Pucharu Świata - w Villach, w 2001 roku, a teraz przebił tamto osiągnięcie sterując zespołem z gniazda trenerskiego. I pewnie nawet należy o tym pisać. Ale nie. Okoliczności zepsuły całą zabawę.
Spojrzenie fana na codzienne wydarzenia w sporcie i spojrzenie fanatyka na Igrzyska Olimpijskie
Tragikomedia. Albo po prostu tragedia. Ludzie pilnują uczciwej walki o medale Mistrzostw Świata. Są strażnikami sprawiedliwości dziejowej sportu. Czy też, mniej górnolotnie patrząc, mają wpływ na to, kto dostanie jaką nagrodę finansową za swoją pracę i do kogo bardziej łasić się będą sponsorzy. Albo po prostu: mają do wykonania robotę i jest im za jej wykonanie płacone. Nieważne jak to umotywujemy: to był farsa. Z jednej strony denerwujące są te zabawy z przesuwaniem belek na życzenie trenerów. I podejrzane jest, że wszyscy przesuwają ją w dół. Nie ma w obecnej czołówce zawodników, których charakterystyka prowokowałaby podnoszenie belki w celu osiągnięcia lepszego rezultatu? Czy może jednak te przeliczniki są niewiele warte? Ale zostawmy to, bo tutaj przepisy są jakie są i nikt ich gdzieś między skokiem Stocha a Jacobsena nie zmieniał. Czy obsłużenie komputera do którego trzeba wprowadzić dodatkową zmienną w postaci numeru belki przekracza czyjeś możliwości? Wiem, że codziennie miliardy ludzi popełniają jakieś pomyłki. Ale czasem są one kompletnie niezrozumiałe, a zarazem ciągnące ze sobą spore konsekwencje. I to była jedna z nich.
Z przedstawionych na ekranie telewizorów danych (odległość, noty, bonus za wiatr i, ewentualnie, za belkę) policzyć końcową notę można sobie samemu w domu. Korzystając z kalkulatora, czy nawet kartki i ołówka. Często mnie dziwiło ile trwa oczekiwanie na końcowy rezultat skoczka. Nawet czasem myślałem sobie naiwnie, że w w kluczowych momentach jest jakaś manualna kontrola działania aparatury. Teraz już nie wiem o co w tym wszystkim chodzi. Czy raczej wiem, że nic nie wiadomo. Chyba sztaby szkoleniowe muszą oddelegować swoich ludzi do kontrolowania sytuacji na skoczni i tablicy wyników. To, że błąd zauważył Thomas Morgenstern i gdyby nie on medale zostałyby rozdane źle, jest absurdalne. Może ktoś jutro, albo za 10 lat zauważyłby, że coś nie gra i dopiero byłaby afera. Przecież nawet w toku konkursu taki błąd mógł mieć wpływ na niego przebieg. Niby każdy skacze sam i chodzi o to, żeby zdobyć jak najwięcej punktów w swoim skoku, ale zabawy taktyczne zaproponowane przez obecny regulamin trochę przeinaczyły tę regułę. Gdybyśmy wiedzieli, że strata Polaków do miejsca medalowego nie jest taka duża, to czy Łukasz Kruczek puściłby Stocha z aż tak niskiej belki? Może tak, a może nie. Nie wiadomo. To byłby po prostu inny konkurs.
Dziś cieszymy się my. No bo jest ten medal, bo dzieje się historia. A Norwegowie są zszokowani. Bo już fetowali. Bo przeżyli ten wspaniały moment, z którego my zostaliśmy okradzeni, gdy po wpatrywaniu się w tablicę wyników tak długo, jakby sumującemu w słupkach sędziemu złamał się rysik w ołówku, pojawił się wybuch radości. Gdy kumulujące się od godzin, dni, czy miesięcy emocje uchodzą. My ten brak wytrysku euforii jakoś przebolejemy. Norwegowie zaś dostali potężny cios. I to że dziś oni są ofiarami nie znaczy, że kiedyś role się nie odwrócą.
Wracając do założeń tej dyscypliny sportowej: zajęliśmy trzecie miejsce, bo łączna suma punktów zdobyta przez naszych zawodników była niższa od tylko dwóch ekip. Bo mieliśmy czterech zawodników, z których każdy potrafił oddać dwa dobre lub bardzo dobre skoki. Bo mamy znakomitego Kamila Stocha, twardo stąpającego po ziemi i będącego świadom swoich możliwości Macieja Kota, radosnego i wyluzowanego Piotrka Żyłę oraz coraz odważniej wchodzącego do światowej elity Dawida Kubackiego. Cyrkowców, co na jednej narcie jeżdżą jeszcze w naszej kadrze nie ma, więc zwycięstw jeszcze nie ma. Jeszcze.
A tak swoją drogą, to Fettner z pewnością nigdy nie zapomni tego popołudnia. Dla Lotizla, Morgensterna i Schlierenzauera jest to ente złoto, którego ewentualny brak mogliby przegapić podczas wspomnień z kariery za dwie, czy trzy dekady. Fettnerowi pierwszy raz było dane walczyć w barwach narodowych. I zdobył złoto, mimo że przez ułamek sekundy wydawał się być ojcem klęski Austriaków. Popełnił błąd. Ale naprawił go w sposób arcymistrzowski. Po tym skoku aż szkoda by było, gdyby nie wygrali. Choć to już któryś raz z rzędu, a kibicowska natura nie lubi takich dominacji. Fettner jest Mistrzem Świata. Tyle.