Wicepremier Mateusz Morawiecki wolałby szybko zapomnieć o swoim wywiadzie dla Deutsche Welle. Być może chciał inaczej, ale wyszła katastrofa. Jaki zatem obraz wyłania się z tej rozmowy? Otóż „w Polsce nie jest tak źle, jak było w Trzeciej Rzeszy więc nie przesadzajmy”.
To spotkanie mogło dotyczyć wielu spraw. Członek rządu odpowiedzialny za ważne obszary gospodarki łącznie z wykorzystaniem unijnych funduszy mógł opowiadać o inwestycjach, planach rozwoju i zapraszać inwestorów. Kłopot polega na tym, że dla pisu te obszary nie są istotne, a on sam musiał odegrać rolę ideologicznego zderzaka. I sromotnie poległ.
Wywiad prowadził Tim Sebastian, kiedyś dziennikarz BBC i wieloletni korespondent z Warszawy, a dzisiaj gospodarz programu „Conflict Zone” w Deutsche Welle. Morawiecki trafił na wytrawnego przeciwnika. Dał się zepchnąć do narożnika, aby na koniec dokonać „autonokautu” i wylądować na deskach. Założył, że korzystając z płytkich pisowskich przekazów dnia zamydli oczy dziennikarzowi. Minister próbował przekonywać na przykład, że były już prezes Trybunału Konstytucyjnego był bardziej politykiem odsuniętego od władzy establishmentu politycznego niż prawnikiem. Poza tym w Holandii czy Luxemburgu w ogóle nie ma Trybunału więc dyskusja jego zdaniem jest bezprzedmiotowa. Co z tego ma wynikać? Mógłby równie dobrze powiedzieć, że w Luksemburgu czy Holandii głową Państwa jest odpowiednio książę i król. Czy to znaczy, że należałoby zlikwidować urząd Prezydenta w Polsce i wprowadzić monarchię? Kompletny nonsens.
Sturm und drang
Zaskakująca jest w tym wywiadzie sentymentalna retoryka Morawieckiego, która pojawia się kilka razy. Wraca do przeszłości i przypomina przemiany lat 90 w NRD mówiąc, że teraz czas na podobne działania w Polsce. Żalił się, że Unia Europejska nie rozumie polityki obecnego rządu. Ja nie rozumiem, dlaczego Pan Premier nie rozumie, że Unia nie rozumie. Otóż uprzejmie wyjaśniam, że Unia Europejska to nie tylko interesy, ale także wspólnota wartości i jak w każdej wspólnocie nie można wymagać wszystkiego dla siebie. Poza tym, jeśli o interesach mowa to Polska jest największym beneficjentem unijnych funduszy i z tego również wynikają nasze obowiązki. Nie można wziąć kasy i odwrócić się plecami. Jako człowiek biznesu to akurat powinien zrozumieć.
Zdaniem Morawieckiego przez ostatnich 25 lat mieliśmy w Polsce zamrożoną erę postkomunizmu. Dopiero teraz ludzie zdecydowali o zmianie i dlatego mamy „sturm und drang periode” czyli okres burzy i naporu. Zło tego ćwierćwiecza objawiało się według niego między innymi tym, że w gospodarce było zbyt dużo obcego kapitału. Otóż nie jest do końca jasne komu Pan Premier te głodne kawałki chciał zaserwować. Czy milionom Polaków, którzy w tym czasie wzięli sprawy w swoje ręce, zakładali biznesy, odnosili sukcesy i bankrutowali bo tak to jest w wolnorynkowej gospodarce? Czy może milionom młodych ludzi, którzy poczuli, że Polska jest częścią Europy i zaczęli korzystać z tego pełnymi garściami? Morawiecki sam przyznał, że przez cały ten okres działał w biznesie. Ja przypomnę, że był też przez całe lata poprzedzające jego wejście do polityki prezesem banku, który należał między innymi do Irlandczyków, a później Hiszpanów. I nie chodzi o to, że cokolwiek jest w tym złego. Nie ma niczego nagannego w tym, że według różnych źródeł zarobił w tym czasie kilkadziesiąt milionów złotych. Przeciwnie. Natomiast problemem jest w tym kontekście monstrualna hipokryzja Morawieckiego. Jego zdaniem Polska zmierzała w stronę systemu oligarchicznego. Bardzo to ciekawy pogląd. Jeśli faktycznie tak było to przy sporym jego samego udziale. A jeśli tak bardzo Pan premier chce wracać do przeszłości to może lepiej od razu do lat 80? Wtedy na czele ruchu, który obalił komunizm stanąłby Jarosław Kaczyński i byłaby to, jak należy rozumieć największa sprawiedliwość dziejowa.
Rzecznik praw obywatelskich – skażony politycznie lewak
Minister popisał się też swoją niechęcią do rzecznika praw obywatelskich mówiąc wprost, że jest on skażonym politycznie lewakiem. Według niego Adam Bodnar jest w awangardzie walki o prawa poprzedniej ekipy politycznej. Jak próbował dowodzić „każdy, kto dobrze orientuje się w polskiej polityce dobrze o tym wie”. Wynika z tego, że tylko PiS ma monopol na „dobre rozumienie polityki”, a cała reszta jakoś dziwnie nic z tego nie chwyta. Na pytanie o masowe zwolnienia w mediach publicznych usłyszeliśmy odpowiedź, że to przecież zaledwie 25% tego, co zrobili poprzednicy. W tym tempie Pan minister i jego partia ma szanse osiągnąć spore sukcesy. Jeśli kadencja potrwa pełne 4 lata to można nawet wyrobić 200% normy. Minister nie potrzebuje „ombudsmana”. Sam staje po stronie „zwykłych obywateli”, którzy nie zaznali sprawiedliwości w ostatnich 25 latach. Czy ma na myśli tych, którzy nie skalali się jakąkolwiek pracą, a wydają miliony złotych na prywatną ochronę z państwowej kasy?
Według wicepremiera Polska to kraj otwarty. Przyjmujemy przecież „uchodźców” z Ukrainy. Na marginesie raz mówi, że to uchodźcy, a drugi, że imigranci zarobkowi. W jednym miejscu, że przyjmujemy dziesiątki tysięcy, a innym setki tysięcy. Dla niego to bez różnicy. Przecież to i tak ten sam przekaz, który pis magluje za każdym razem, kiedy mowa o przyjmowaniu uchodźców. Ataki rasistowskie to według Morawieckiego margines (chociaż dziennikarz cytuje rosnące statystyki), a znacznie więcej jest tych ataków w Niemczech i Francji. To bardzo ciekawe spostrzeżenie. Są takie kraje, gdzie jest bardzo mało samochodów. I tam też jest znacznie mniej wypadków drogowych niż w Niemczech czy Francji. Ustawa o zgromadzeniach publicznych do dla ministra nie problem. Kolejny raz polski rząd nie został zrozumiany. Morawiecki z uporem maniaka tłumaczył, że chodzi o to, żeby w Święto Niepodległości 11 września (sic!) demonstracje na siebie nie wpadały. Bez znaczenie jest dla niego fakt, że takimi sprawami zajmują się władze lokalne i mają wystarczające narzędzia, aby to robić.
Nokaut i upadek
Ostatnia część wywiadu była miażdżąca. Morawiecki sięgnął do najczarniejszych kart historii XX wieku, które zwykle w politycznej retoryce są ślepą uliczką. Na pytanie o to, co jest ważniejsze od prawa i czy to w ogóle jest możliwe przeniósł się w czasie do Trzeciej Rzeszy. Nazistowskie Niemcy – perorował – traktowały prawo bardzo poważnie i wszystko to, co się później wydarzyło, odbyło się w świetle prawa. Tu już minister ledwo trzymał się na nogach, a upadek był bliski. „Nie jest pan w nazistowskich Niemczech” odpowiedział mu dziennikarz i dla premiera nie było już ratunku. Dopiero co Waszczykowski powstał z kolan, a już Morawiecki leżał na deskach. I może niech tam pozostanie zastanawiając się, czy chce udzielić kolejnego wywiadu dla zagranicznych mediów.