Czasy, w których na nowy singiel ulubionego artysty czekało się kilka długich miesięcy minęły bezpowrotnie. Dziś, w dobie pękającego w szwach worka z zespołami wykonującymi muzykę z nurtu dance i disco polo, ci artyści nie mogą sobie pozwolić na zbyt długą przerwę w płodzeniu nowych muzycznych dzieci. Choćby utwór był nie wiadomo jak dobry, by przetrwać i istnieć w świadomości słuchaczy, trzeba systematycznie serwować im nowe produkcje. Tempo jest spore, a jak nie nadążasz to nie istniejesz.
Na samym wstępie warto zaznaczyć, że wykonawcy muzyki disco polo od zawsze bili na głowę swoich kolegów po fachu pod względem ilości realizowanych produkcji. W pionierskich czasach tego gatunku, na 365 dni w roku na jeden zespół wypadała przeważnie jedna (a bywało, że i więcej) płyta promowana przynajmniej dwoma teledyskami. Jako, że dziś płyt się nie wydaje, bo nikt ich nie kupuje, cały proces sprowadza się do promowania swojej nazwy poprzez realizacje teledysków. Jeden po drugim.
Główny wpływ na tą masową produkcję ma konkurencja wśród zespołów. Tych wciąż przybywa i nie ważne, czy są one godne uwagi czy zupełnie niewarte zainteresowania. Ważne, że wprowadzają na rynek swoje produkty, które chcąc nie chcąc w jakimś stopniu do odbiorców trafiają. Ci, choć praktycznie nigdy nie mogli narzekać na brak wyboru, dziś mają naprawdę w czym przebierać.
Jako pierwszy, w jednym z wywiadów oficjalnie powiedział o tym lider zespołu D-Bomb, Bartek Padyasek, który jest jednym z ostatnich artystów, którzy dostosowali się do panujących obecnie trendów. Zespół ten przecież jeszcze jakiś czas temu należał do bardzo wąskiego grona tych, na które utwory po prostu się czekało. Wystarczy spojrzeć na przerwę między płytą "...jak narkotyk" z 2006 roku, a pierwszym singlem zapowiadającym album "Lubię kiedy". To przecież 7 lat! Dziś D-Bomb co rusz serwuje fanom coś nowego.
Nie wszystkich jednak pochłonęło szaleńcze tempo produkcji utworów. Najlepszym przykładem jest formacja Skaner, która wydaje się być totalnie poza tym wszystkim. Robert Sasinowski swój ostatni teledysk wydał w 2015 roku i wcale nie przeszkadza mu to w graniu sporej ilości koncertów.
Chciałbym zaznaczyć, że wcale nie widzę nic złego w tym, że co chwile w sieci pojawia się coś nowego. Wydaje mi się jednak, że te produkcje byłyby cenniejsze gdyby nie przeciskały się w tym ogromnym tłoku produkcji dobrych i miernych. Wszystko znów sprowadza się do tego z jaką łatwością dziś można pokazać się szerszemu gronu słuchaczy. Tak jak zawsze drzwi na rynek disco polo stały przed każdym szeroko otwarte, tak dziś prowadzi do nich mnóstwo znaków informacyjnych. Brakuje selekcji... Powielane schematy męczą. Magia muzyki znika.