Co ma jedno do drugiego? Jak się okazuje, ma bardzo wiele. Zwłaszcza, gdy najemca umiera, a jego parter chce po nim wejść w prawo najmu. Dla urzędników m. st. Warszawy istotne znaczenie miało to, czy partnerzy byli tej samej czy różnej płci.
Przewodniczący Stronnictwa Demokratycznego, b. Prezydent Warszawy
Sprawa toczyła się przez pięć lat. Zmarł najemca mieszkania, a jego partnerowi tej samej płci miasto st. Warszawa odmówiło prawa do najmu, twierdząc, iż klauzula dotycząca „osoby, która pozostawała faktycznie we wspólnym pożyciu z najemcą” (a takim również przysługuje prawo najmu po zmarłym) dotyczy wyłącznie osób żyjących w związkach heteroseksualnych. Tę interpretacje w pierwszym podejściu podzielił Sąd Rejonowy. Sąd Okręgowy, do którego mieszkaniec się odwołał, miał wątpliwości i skierował pytanie do Sądu Najwyższego. Sąd Najwyższy stwierdził, że osoba tej samej płci, którą łączyła więź uczuciowa, fizyczna i gospodarcza z osobą mieszkającą w wynajmowanym mieszkaniu, przejmuje po jej śmierci najem mieszkania – tak samo jak to się dzieje w związkach heteroseksualnych. I teraz – choć dopiero w dwa lata po uchwale Sądu Najwyższego – Sąd Rejonowy w Warszawie przyznał w końcu, iż skarżący mieszkaniec wszedł w prawo najmu po swoim zmarłym partnerze.
W tej sprawie dziwić musi zapiekłość, z jaką rządzone przez Platformę m. st. Warszawy próbowało nie dopuścić do wejścia po zmarłym w stosunek najmu jego wieloletniego partnera, tylko dlatego, że był to partner homoseksualny. Nawet teraz – tak przynajmniej twierdzi rzeczniczka Ratusza – miasto zastanawia się na wniesieniem apelacji.
Jednocześnie sprawa ta pokazuje, o co tak naprawdę chodzi tym, którzy apelują o jakąś formę prawnej legalizacji związków partnerskich. Bo przecież nie idzie tu o promocję parad równości (te akurat dla swej organizacji nie potrzebują legalizacji związków homoseksualnych), szerzenie nieobyczajności czy o niszczenie tradycyjnej rodziny. Legalizacja związków partnerskich jest potrzebna po to, by ułatwić żyjącym w takich związkach osobom codzienne życie. A ono składa się z kont w banku, chorób i wizyt w szpitalach, małych zakupów czy większych wspólnych inwestycji, zajmowanego razem mieszkania i wiążących się z tym umów kupna lub najmu. Prawne uznanie takich związków jest też po to – tu nawiążę do przywołanej wyżej historii – by po śmierci partnera (co samo w sobie jest już wystarczającą traumą), można było objąć po nim mieszkanie od razu, z mocy prawa, bez konieczności przechodzenia pięcioletniej upokarzającej ścieżki sądowej.