Przewodniczący Stronnictwa Demokratycznego, b. Prezydent Warszawy
Pierwszy sygnał Waldemar Pawlak wysłał do nas już w trakcie ogłaszania wyników. To sygnał o swoim kompletnym zaskoczeniu. Pawlak co najwyżej spodziewał się tego, że cześć delegatów, ot tak na złość zagłosuje przeciw niemu, ale – podobnie jak większość obserwatorów – był pewny zwycięstwa.
Drugi sygnał dotyczy najbliżej taktyki wewnątrz PSL-u. Pawlak uznał, że jeśli przejdzie do totalnej wewnętrznej opozycji i zmusi Piechocińskiego do wzięcia pełnej odpowiedzialności, to szybko Piechocińskiemu podwinie się noga, a ci, co bardziej przez przekorę niż z głębokiego przekonania wsparli go na kongresie szybko otrzeźwieją i odwrócą się od niego. W tym sensie można powiedzieć, że Piechociński zbyt daleko wybiegł do przodu i jest wielce prawdopodobne, że już jest na spalonym – tyle, że jeszcze o tym nie wie.
I tu się pojawia trzeci sygnał. Trochę w stylu słynnego powiedzenia Marka Twaina o tym, że plotki o jego śmierci są mocno przesadzone. Tak – zdaje się mówić Waldemar Pawlak – sygnały o moim politycznym zgonie są mocno na wyrost. I jest tu coś na rzeczy. Pawlak był prezesem PSL-u w latach 1991–1997 i gdy wydawało się, że już na całe życie będzie tym byłym, w 2005 roku, po 8 latach przerwy, wybrano go ponownie. Myślę, iż liczy na to, że teraz przerwa będzie krótsza.