Budowa lotniska w Modlinie była dla mnie zawsze zagadką. Gdy byłem prezydentem Warszawy otrzymywałem wszelkie materiały samorządowe, rządowe i niezależne omawiające przyszłość obsługi lotniczej aglomeracji warszawskiej i całego regionu centralnego Polski. Przedstawiane tam były różne koncepcje. Wszystkie jednak dyskwalifikowały Modlin.
Przewodniczący Stronnictwa Demokratycznego, b. Prezydent Warszawy
Jedne materiały wskazywały realistycznie (i minimalistycznie), że wystarczy rozbudowa Okęcia bo i tak lotniska niemieckie nas wyprzedzą. Inne mówiły o budowie nowego wielkiego lotniska, które miałoby rywalizować z Berlinem. Lotnisko takie musiałoby obsługiwać dwie aglomeracje - warszawską i łódzką - stąd najczęściej pojawiająca się lokalizacja koło Sochaczewa.
Wiadomo było że ruch w Warszawie będzie się zwiększał ale dyskusyjne było, czy odbędzie się to ewolucyjnie czy skokowo. Odpowiedź na to pytanie była ważna nie tylko technicznie ale także politycznie. Związana była bowiem z przyszłością LOT-u, a szerzej z tym, jakie miejsce zajmie Polska w systemie komunikacji lotniczej.
Jeśli Polska chciała, aby jej narodowy przewoźnik konkurował z "WIELKIMI" (w tym z Lufthansą) a nasze lotniska, a zwłaszcza Warszawa, stały się portami przesiadkowymi, to wiązać by się to musiało z gigantycznymi inwestycjami. Trzeba by było budować nowy wielki port, wpompować olbrzymie publiczne pieniądze w LOT i znaleźć partnerów lotniczych konkurencyjnych w stosunku do Niemców. A wszystko w trudnych budżetowo czasach i do tego bez pewności sukcesu.
Jeśli natomiast wybrano by wariant bardziej bezpieczny, ale też skazujący nas na dominację lotnisk i linii niemieckich, to Warszawa generowałaby mniejszy ruch lotniczy (bo w większości "docelowy") i wystarczałaby rozbudowa Okęcia – lotniska dobrze zlokalizowanego i łatwiejszego do skomunikowania.
Trzeba wyraźnie powiedzieć, że Modlin - bardzo często wspominany, bo przecież dyskusja o tej koncepcji trwała minimum od początków lat 90. - nie był przydatny ani w pierwszej, ani też w drugiej koncepcji. Analizy opłacalności wskazywały całkowitą nieracjonalność projektu modlińskiego. Albo byłoby to lotnisko tak trudno dostępne, że ludzie nie chcieliby z niego w dłuższej skali korzystać, albo wymagałoby gigantycznych nakładów na infrastrukturę – np. na budowę kolejki dojazdowej. Rząd Jerzego Buzka odrzucił Modlin widząc w nim jedynie kosztowną fanaberię i przyjął strategię minimalistyczną - LOT związano z Lufthansą i rozpoczęto rozbudowę Okęcia. To oznaczało nie tylko odrzucenie Modlina – także projekt „Sochaczewa" pozostał w szufladach.
Oczywiście, jak to w Polsce, podjęcie decyzji nie oznaczało jeszcze jej sprawnej realizacji. Rozbudowę Okęcia prowadzono wyjątkowo nieudolnie, nie dotrzymując żadnych terminów i przepłacając koszty. Kolejne rządy „rzucały” LOT-em w najróżniejszych kierunkach - raz widząc w nim firmę zdolną do zajęcia "wielkomocarstwowej" pozycji, to znów zauważając, że jest to w istocie bankrut, który nie przeżyje bez rządowej pomocy. Dzieło tej niekompetencji i braku konsekwencji widzimy dziś, gdy chce się, by nasze – podatników – pieniądze w wysokości miliarda złotych trafiły do tej firmy jako kroplówka podtrzymująca życie.
Ale ani ciągnąca się rozbudowa Okęcia, ani też sytuacja LOT-u nie zmieniały niczego w ocenie opłacalności Modlina. Ale co tam racjonalna ocena. Nowe rządy, nowe władze regionalne - i proszę! Gdy byłem już posłem do Parlamentu Europejskiego, dowiedziałem się, że zapadła decyzja o budowie lotniska w Modlinie. Zdumiony tym, usiłowałem dowiedzieć się, co zmieniło się w biznesplanie - zwłaszcza, że byłem członkiem komisji transportu PE i pracowałem nad „dyrektywą lotniskową”, tak więc czułem się osobą dość kompetentną w tym temacie. Czy projekt okazał się nagle opłacalny? Kto w to inwestuje poza pieniędzmi publicznymi? I jaki będzie pożytek z wydania publicznych pieniędzy na coś tak ryzykownego?" A być może kluczem do tej zagadki nie jest opłacalność samego lotniska, lecz kwestie niejako „towarzyszące” jego budowie, jak np. ceny okolicznych gruntów. Zadziwiające było też to, że media w zasadzie tych trudnych pytań nie zadawały.
OK – jeśli prywatny inwestor chce za własne pieniądze zbudować sobie na swoim gruncie swoje lotnisko, to niech buduje. Bo to jest jego ryzyko i jego potencjalny zysk. Ale to nie jest ta sytuacja, bo w przypadku Modlina mamy do czynienia z samorządem. A czy ambicja każdego samorządu województwa, aby mieć "swoje lotnisko", musi być zaspakajana za nasze pieniądze? Czy nie dałoby się tych pieniędzy wydać racjonalniej i bardziej prorozwojowo na inne dziedziny? Czy ktoś korzysta finansowo na funkcjonowaniu takiego "kadłubkowego" lotniska, bo przecież wszyscy tracić nie mogą? Czy w przypadku tej inwestycji można realistycznie (a nie propagandowo) mówić o jakiejś perspektywie „zwrotu z kapitału z inwestycji"?
Samorządy (tak jak i jak i rząd) nie powinny, poza wyjątkowymi sytuacjami, wyzwalającymi nowe możliwości, angażować się jako inwestor w biznesy. Ich zadaniem jest realizacja zadań publicznych, takie jak drogi, mosty, oczyszczalnie itp. Jaki ważny cel społeczny na Mazowszu zaspakaja to, że jak chce ktoś polecieć tanimi liniami, to wyprawia się do Modlina, a jak droższymi, to korzysta z Okęcia?
Racjonalność budowy lotniska w Modlinie od początku była wątpliwa. Rośnie we mnie przekonanie o zmarnowaniu gigantycznych środków publicznych. Teraz jednak dochodzi do tego dodatkowy skandal - to lotnisko jeszcze źle zbudowano! Z powodu kłopotów na Modlinie samoloty zostały przekierowane na Okęcie a Modlin stał się parodią siebie samego. W firmie prywatnej, kierującej się racjonalnością ekonomiczną i odpowiedzialnością za swoje czyny, kierownictwo wylano by z pracy, w sprawie osób odpowiedzialnych za straty i niedopatrzenia skierowano by doniesienia do prokuratury, a zarządzony przez właścicieli audyt musiałby odpowiedzieć na podstawowe pytanie - czy to w ogóle kiedykolwiek będzie się opłacać? To jest właśnie przewaga własności prywatnej, gdy porównany ją z marnotrawnymi politykami, hojnie rozdającymi pieniądze publiczne i pozostającymi w przekonaniu, że nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za swe decyzje.
I na zakończenie - dziś słyszałem jak przedstawiciel lotniska (które jest bublem i stoi puste) na pytanie, czy lotnisko, które nie działa, zostanie zamknięte, odpowiedział z oburzeniem – „Lotnisko działa! Nie może tylko przyjmować i odprawiać lotów”.
Szkoda, że nie żyje Stanisław Bareja. To przecież gotowy dla niego scenariusz.