Dzieci poczęte in vitro można rozpoznać po pierwszym spojrzeniu na twarz dziecka. Bo ma ono dotykową bruzdę, która jest charakterystyczna dla pewnego zespołu wad genetycznych – twierdzi ks. profesor Franciszek Longchamps de Bérier. Fakt, iż jest on profesorem prawa a nie genetyki nie tłumaczy takiej ignorancji. Nic też nie jest w stanie usprawiedliwić takiego braku taktu.
REKLAMA
Niech mi ksiądz profesor wybaczy porównanie, ale wypowiedziany przez niego pogląd niczym nie różni się od opinii, że po „płytszych oczodołach i brwiach nieco wyżej nad oczyma i w kształcie łuku można poznać Żyda” – jakich dzisiaj pełno na antysemickich portalach, a które w międzywojniu wypowiadały osoby także z tytułami naukowymi. Po raz kolejny potwierdził on tezę, że dogłębne wykształcenie w jednej dziedzinie nie musi być sprzeczne z całkowitym analfabetyzmem w innej.
Szukanie wyróżników w wyglądzie dziecka poczętego in vitro jest nienaukowe, etycznie nie do zaakceptowanie i potencjalnie groźne w taki sam sposób, jakim było (a bywa, że i jest) szukanie jakiś specjalnych proporcji w budowie czaszki osób wyznających tę czy inną religię.
W dyskusji na temat in vitro powinny się ścierać argumenty naukowe i etyczne. Poglądu księdza profesora nie da się zakwalifikować ani do jednych, ani do drugich. A jego głoszenie z całą pewnością nie przystoi kapłanowi.
