Jestem w Calgary w Kanadzie. Reprezentuję Mensę Polską na corocznym zlocie wszystkich Mens krajowych. Za oceanem ostatni raz byłem w USA 6 lat temu. Niczego wtedy nie reprezentowałem tylko sprzedawałem krewetki, frytki i nuggetsy z kurczaka. Same albo w różnych zestawach, których nazwy pamiętam do dzisiaj o dowolnej porze dnia lub nocy. Kanada jest podoba do USA i podobnie różna od Europy.
Paweł Szwarcbach - doradca biznesowy, wykładowca, doktorant, członek Mensy Polskiej.
Little differences
Już na lotnisku czułem podobieństwa do USA, choć jeszcze nie wiedziałem dlaczego. Jak wsiadłem do taksówki i się w niej zgubiłem, to utwierdziłem się w przekonaniu. Oprócz samochodów, podobne są także ulice: podobne są pasy na jezdni, chodniki, przejścia dla pieszych, kolory, lampy. Podobne jest także to, że znaki drogowe są na wszelki wypadek tłumaczone: „One way”, „U turn”, „Wrong way” etc. Nie ma tylko „Walk” i „Don’t walk”. W centrum Calgary jest na szczęście mniej drapaczy chmur, przez co człowiek nie czuje się tak przytłoczony jak np. w Nowym Jorku. I nie śmierdzi na ulicach.
Wizyta w Mc Donald’s oczywiście zaczęła się od pytania, co to są te kanapki. Mc Donald’s w ogóle bardzo różnicuje ofertę w zależności od lokalnego rynku. Jak byłem w Portugalii, to tam np. sprzedawali wszystkie kanapki z rybami i jedną z mięsem. Zupełnie jak w Polsce tylko odwrotnie.
W hotelu warte uwagi były trzy rzeczy: toaleta, umywalka i ekspres do kawy. Toaleta w systemie amerykańskim – z mechanizmem opartym na zasysaniu a nie przepychaniu wodą spadającą ze zbiornika. I wody w muszli „na standby’u” dużo, przez co papier toaletowy natychmiast nią nasiąka i zapycha urządzenie. Chyba nigdy nie rozgryzę jaki był zamysł konstruktorski. Umywalka na szczęście podobna do europejskich – Kanadyjczycy ogarnęli, że wodę ciepłą z zimną można zmieszać już na etapie baterii przez co nie potrzeba robić sobie mini basenu w umywalce nie chcąc poparzyć jednej dłoni jednocześnie zamrażając drugą. A ekspresu do kawy nie ogarnąłem mimo zapoznania się z instrukcją. Po pierwszej kawie myślałem, że z nim wygrałem, jednak w drugim podejściu zdecydowanie mnie pokonał. Wciąż nie wiem, czy robiłem to dobrze…
Ludzie
Ludzie są fajni. Dokładnie: fajni. Miło jest, jak zagadywanie do obcych osób nie jest postrzegane jako objaw choroby psychicznej. Tu w ogóle łatwiej o choć odrobinę konwersacji. Jak pan w restauracji przynosi łososia to pyta, czy to ten młody człowiek go zamawiał. A jak zabiera talerz, to mówi, że właśnie tak powinien zostać talerz „wyczyszczony”. Jak Pani przy śniadaniu pyta o kawę, to pyta czy mam ochotę na kawę dzisiejszego poranka. Niby nic, a jednak wszystko to sprawia, że przestają to być bezosobowe służbowe rozmowy dwójki przypadkowych ludzi. Mnie się to podoba.
W barze pani kelnerka wymienia mi lokalne piwa i drinki. Wybieram najbardziej lokalnego drinka (lokalne piwo piłem już w restauracji z łososiem). Pani pyta, czy jestem pewien i ma rację, bo dostaję Krwawą Mary tylko trzy razy ostrzejszą. Piję ją długo, choć w kwestii alkoholu nie jestem początkujący. Ale warto. Z pewnych bardzo osobniczych przyczyn bardzo spodobała mi się karta w tym barze. Więc wytłumaczyłem barmanowi te przyczyny i poprosiłem, czy mógłbym sobie tę kartę zabrać do domu. On na to, że musi uzgodnić z managerką. Managerka się zgadza, więc po uiszczeniu opłaty za drinka biorę kartę pod pachę. Stopuje mnie barmanka od Krwawej i zaczyna ciekawą, zabawną konwersację:
- Zabierasz nasza kartę drinków ze sobą?
- Tak.
- Dlaczego?
- Bo chcę, a ten drugi barman ustalił z kimś tam, że mogę.
- OK.
Wolny rynek i pomyślunek
Z baru udaję się do night clubu. To nie żadne go-go tylko zwykła potańcówka. Barman od karty poleca mi właśnie ten lokal bo tam jest dzisiaj Ladies’ Night i jest to jedyne miejsce w Calgary, gdzie w środę może się coś dziać (w Warszawie w środę jest chyba więcej miejsc, gdzie się coś dzieje). Ale Ladies’ Night jest zorganizowane wyśmienicie. Panie wchodzą jednym wejściem, panowie drugim. Panie lądują na parterze, gdzie oprócz barów czeka na nie alkoholowy poczęstunek. Panowie lądują na piętrze, gdzie oprócz barów czekają na nich… stoły z chipsami do rozegrania kilku partyjek pokera w czasie gdy panie na dole będą przygotowywały się do imprezy. Mieszanie miało nastąpić około 23. Nie doczekałem, bo o 21 mój organizm nie był pewien czy na pewno jest 21 czy może jednak 5 rano dnia następnego.
Z holetu na miasto udawałem się taksówką, więc zszedłem do concierge z prośbą o jej zamówienie. Była godzina 17:00 czasu lokalnego. Concierge dzwonił po taksówkę kilka razy ale cały czas było zajęte. Uprzedził mnie, że są godziny szczytu i jest to pierwszy deszczowy dzień od dawna, więc na taksówkę może trzeba będzie poczekać nawet… godzinę. Tyle to w Warszawie się czeka 23-go grudnia, ale concierge sam przyznał, że „Calgary jest krótko z taksówkami”. Odpowiedź nasunęła mi od razu – to dlaczego nikt nie założy nowej firmy taksówkarskiej?! Bo licencje są strasznie drogie i trzeba je zdobywać na każdy pojazd. To jest biznes, który wyłącznie przechodzi z ojca na syna.
Tracę wiarę, gdy zastaję taką sytuację w kraju założonym przez najbardziej przedsiębiorczych i najmniej bojących się ryzyka Europejczyków. Tym bardziej, że z drugiej strony mam bezdomnego, który podchodząc do mnie po drobne nie prosi o drobne. Z uśmiechem na twarzy pyta, czy może mi opowiedzieć żart, jeśli w zamian zechcę mu podarować niepotrzebną resztę. Jak widać głupia polityka państwa potrafi napsuć nawet w kraju o wspaniałej społeczności…