Holokaust to ta część historii, o której dzisiejszy świat chciałby zapomnieć. Nie można jednak dopuścić do tego, by to samo spotkało ofiary tych tragicznych wydarzeń. Dzisiejszy tekst dotyczy moich refleksji po ostatniej wizycie w dawnym hitlerowskim obozie w Bełżcu.
Paweł Szwarcbach - doradca biznesowy, wykładowca, doktorant, członek Mensy Polskiej.
Tak się jakoś ostatnimi czasy złożyło, że odwiedziłem dwa miejsca upamiętniające ofiary holokaustu. Najpierw, kilka tygodni temu, był to Oświęcim, ostatnio - Bełżec. Osobiście zawsze byłem ciekawy tych miejsc i ogólnie tej jakże niechlubnej części historii ludzkości. Oświęcim jest niejako „punktem obowiązkowym” dla osób, które chcą odwiedzić tego typu miejsca. Bełżec jest natomiast obszarem nieco zapomnianym. Moim zdaniem zupełnie niesłusznie.
Przed wizytą w Oświęcimiu byłem przestrzegany. Mówiono mi, że to, co się tam zobaczy, śni się potem po nocach, szczególnie stosy małych bucików. Już krótka droga z parkingu do samego obozu robi wrażenie. Zwłaszcza w listopadzie około 16.00, kiedy robi się już powoli ciemno. Jest surowo, choć ruchliwie – zwiedzających jest sporo, w końcu to najbardziej znane tego typu miejsce w Polsce. Widok obozu z zewnątrz jest naprawdę przygnębiający.
Podobnie jest chwilę po przejściu przez bramę. Pierwsze minuty przemawiają do wyobraźni i powodują zadumę, tak potrzebną w tym miejscu. Obóz jest jednak duży i z biegiem czasu wrażenie maleje, a moim zdaniem nie powinno. Jedyne bowiem, co widać dookoła to gruzy oraz tabliczki z napisem „Tu było…” plus dosłownie kilkoma słowami o obiekcie. To już nie skłania do refleksji. Z czasem po prostu przestaje się je czytać pomimo świadomości tragedii, jaka się w tym miejscu wydarzyła.
Bełżec położony jest na południowym wschodzie województwa lubelskiego. Mieścił się tam obóz zagłady, w którym zamordowano około 500 tysięcy Żydów. Obozu już nie ma, nie ma nawet pozostałości. Jest jednak mauzoleum. Nieco na obrzeżach miasta, tuż przy ruchliwej ulicy, naprzeciwko jakichś biur. Zupełnie jakby skądś wyjęte i akurat tam umieszczone.
Zdjęcia obiektu zobaczyć można tutaj: http://www.belzec.eu/articles.php?acid=85&mref=43. Część otwarta to duży, równy, prostokątny plac z rozrzuconymi kamieniami, które wyglądają tak, jakby były wcześniej spalone. Po środku jest prosta, wąska ścieżka z murkiem zakończonym po obu stronach drutem kolczastym. Wraz z wchodzeniem w głąb mauzoleum mur stopniowo rośnie, dochodząc do ok. 4-5 m wysokości. Na końcu jest jedynie tablica z kilkoma słowami - tylko tyle i aż tyle, bo więcej naprawdę nie potrzeba.
Jest jeszcze część muzealna, zabudowana. Składa się z dwóch pomieszczeń. W pierwszym znajduje się ekspozycja. Suche, krótkie, wręcz reporterskie opisy zdarzeń, które miały tam miejsce. Opisów takich jest kilka, nie byłem jednak w stanie przeczytać wszystkich.
Jest też druga sala. Prowadzą do niej bardzo wysokie i wąskie drzwi na końcu korytarza. Sala jest duża, ma ok. 10 x 30 m i 4 m wysokości. Nie ma okien, a podłoga oraz ściany i sufit wyłożone są dużymi betonowymi elementami. Po wejściu do sali widzimy tablicę, a jedyne źródło światła oświetla salę w taki sposób, że nie widać, co znajduje się na jej końcu. I absolutnie nic więcej. Uważam, że właśnie tak powinno się upamiętniać miejsca takich tragedii.