Współprzewodniczący Polsko-Ukraińskiego Forum Partnerstwa. Poseł na Sejm I, V i VI kadencji, poseł do Parlamentu Europejskiego VII kadencji. Były Przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych Sejmu RP.
Edward Snowden został nominowany przez frakcję zielonych w Parlamencie Europejskim do nagrody Sacharowa. Choć uważam Internet za najważniejszy element komunikacji, a sieć postrzegam jako absolutną rewolucję w stosunkach międzyludzkich, jak również w świecie polityki, to z tą kandydaturą się nie zgadzam. Powiem więcej, nie przekonują mnie argumenty tych, którzy uważają Snowdena za wzór.
Nie kwestionuję jego intencji. Być może faktycznie powodował nim idealizm, choć mimo wszystko nie jest to oczywiste. Nie można też pomijać faktu, że jego postępowanie jest paradoksalne. Korzystając z azylu u rosyjskiego satrapy - prezydenta Władimira Putina, idealnie wpisuje się w fałszywą troskę tego ostatniego o prawa człowieka! Jak bycie marionetką w propagandzie Kremla, ma się do troski i sprzeciwu wobec masowego potencjalnego pogwałcenia praw obywatelskich przez administrację USA? Wystąpienie o azyl u człowieka odpowiedzialnego za prześladowania opozycji, zamykanie nieprawomyślnych, czy przetrzymywanie w gułagach przeciwników, kładzie się cieniem na działaniach Snowdena i wywołuje pytania. Tymczasem obrońcy praw człowieka od dawna przestrzegają, że olbrzymim zagrożeniem dla demokracji jest przebieranie się dyktatorów i reżimowych polityków w szaty obrońców praw człowieka. Abstrahując od samych kwestii moralnych, bo moralność nie jest cechą systemów autorytarnych takich jak Rosja, Białoruś czy inne, to gdy słyszę, że Putin mówi o Snowdenie, że jest on trochę jak Sacharow, to włos jeży mi się na głowie.
Cui bono? Czyja korzyść. Snowden - niespełna trzydziestoletni agent współpracujący z firmą wspomagającą CIA, ujawnił w lipcu to, co wiedzieliśmy już od dawna, choć nie mieliśmy wcześniej dowodów. Spór o ocenę Snowdena to faktycznie nasilenie dyskusji o tym, ile prywatności możemy poświęcić na ołtarzu troski o zapewnienie bezpieczeństwa w XXI wieku, który do tej pory zostaje wiekiem niezwykle wysublimowanego i niespodziewanego terroryzmu. Po zeszłotygodniowej rocznicy 11 września, gdy po raz kolejny oglądałem zdjęcia z najbardziej tragicznego ataku terrorystów, pytanie to powróciło do mnie jak bumerang. Wiem, że nie ma na nie jednej odpowiedzi. Przykład reakcji Norwegów po ataku na wyspie Utoya pokazuje, że argumenty tych, którzy uważają, że wolność jest taką wartością, dla której warto ponosić większe ryzyko, nie są bezpodstawne.
Nie wierzę w to, że rządy poszczególnych państw, podobnie jak poszczególne narody czy religie są z definicji dobre lub złe. O tym, jak mamy je oceniać powinny świadczyć ich czyny. Władza, która jest opresyjna i pazerna, która wykorzystuje swoją pozycję używając aparatu strachu i przemocy, zawsze będzie dla mnie godna potępienia i krytyki. Tyle, że wbrew wielu niedoskonałościom takim krajem nie jest USA. Taki nie jest też niespecjalnie lubiany przeze mnie Barack Obama. Choć krytycznie podchodzę do jego nagrody Nobla i bez przekonania obserwuję niekonsekwencję i wydłużający się proces podejmowania decyzji wobec Syrii, to nie mam wątpliwości, że jednak USA pod względem demokracji, jest albo absolutnym światowym liderem, albo pozostaje w czołówce. Można i trzeba dyskutować o więzieniach CIA, o torturach, jakie wykorzystano w śledztwie dotyczącym terrorystów. Z pozycji Europy niezwykle mocno i konsekwentnie krytykuje się stosowanie przez część stanów USA kary śmierci, a od kadencji Busha więzienie Guantanamo stało się synonimem działania wbrew obowiązującym standardom praw człowieka. To wszystko prawda. Jednakże nie da się ukryć, że to również te same USA stały się jednym z nielicznych krajów, który legalnie i w świetle prawa dokonał impeachmentu. To Stany Zjednoczone słyną z szybkiego i skutecznego wymiaru sprawiedliwości, o czym przekonują choćby ostatnie wyroki - czy to w sprawach afer finansowych, czyli Madoffa - maklera, który stworzył piramidę finansową, zabójcy Trevona Martina czy uniewinnienia O.J. Simpsona, albo wsadzenia do więzienia Wesleya Snipesa za malwersacje podatkowe. Krótko mówiąc w USA nie ma świętych krów, a wymiar sprawiedliwości działa niezależnie od pozycji czy nacisków politycznych, tak znanych w środkowej Europie, a w karykaturalnej wersji działających… Gdzie? No właśnie w Rosji!
Pokazowe procesy – Michaiła Chodorkowskiego, Aleksandra Navalnego, znanych na całym świecie Pussy Riot, czy innych opozycjonistów i krytyków władzy. W USA nie ma morderstw politycznych, a jeśli ktoś strzela do polityków, to jest to ostatnia rzecz, jaką robi nim zostanie osadzony. A jednak dziś celowo przerysowując pokuszę się o prowokacyjne twierdzenie, że bliżej nagrody Nobla od Obamy jest Władimir Putin i Rosja, która może mieć wpływ na rozładowanie napięcia i zatrzymanie interwencji. Tyle, że pozostaje pytanie, czy za cenę współpracy z zachodnim, demokratycznym światem, a przynajmniej Europą, możemy przymykać oko na przemoc i bezwzględność rosyjskiego systemu sprawowania władzy?
Moja odpowiedź brzmi NIE, ale to oczywiście nie jedyna podstawa, dla której krytykuję kandydaturę przebywającego w azylu w Rosji Snowdena. Wrócę na chwilę do tego, co wskazałem jako znak demokracji USA, czyli afery Watergate. Kiedy dziennikarze „Washington Post” opublikowali pierwsze materiały o aferze inwigilacji konkurencji politycznej przez prezydenta Nixona, jego współpracownicy mówili, że wkrótce prezydent nie będzie nawet pamiętał nazwy hotelu Watergate. Dziennikarze na początku nie ustrzegli się nieścisłości, ale w konsekwencji ujawnionego skandalu prezydent musiał odejść. Po latach okazało się, że źródłem ich informacji był wysoko postawiony funkcjonariusz FBI. Mimo wszystko udało mu się uchylić od odpowiedzialności za przecieki, ale i tak można zaryzykować twierdzenie, że jego działanie ujawniło mechanizm nie naruszania, ale gwałtu na demokracji, w której prezydent nadużywa władzy po to, by pokonać konkurencję i przy władzy się utrzymać.
Snowden to z kolei człowiek, który poinformował o mechanizmie, który może powodować naruszenie świętego prawa prywatności, tajemnicy korespondencji itp., ale nie pokazał na konkretach, że taki mechanizm jest stosowany. To pierwsza rysa na jego legendzie, ale przecież nie jedyna. Wciąż wiele jest niejasności i w jego motywacji, i w samym charakterze jego rewelacji. Wciąż nie jest jasne, czy nie jest on faktycznie zwerbowanym przez Rosjan agentem, o czym otwarcie dyskutuje się w sferach politycznych w Europie.
W poprzednich latach nagrodę przyznawano czasem kilku osobom, jeśli ich działalność miała wspólny mianownik. Ale w tym przypadku nie da się tego pogodzić. Warto tym bardziej przypomnieć, że laureaci z poprzednich lat – kubański opozycjonista, irańska blogerka i wielu innych - swoje nagrody musieli przyjmować przez pośredników, bo odbywali kary zasądzone przez niesprawiedliwe sądy w swoich krajach.
Casus Bradleya Manninga pokazuje, że wbrew oficjalnej propagandzie, Snowdenowi śmierć nie groziła. I właśnie uwagę na to zwrócił niedawno Carl Bernstein, dziennikarz „Washington Post”, który ujawnił aferę Watergate. W rozmowie w CNN powiedział, że Snowden „nie jest jednoznaczny” i przytoczył przykład Daniela Ellsberga, który w latach 70. przekazał mediom dokumenty świadczące o okłamywaniu Amerykanów na temat prawdziwej sytuacji w Wietnamie.
Konkluzja – Jak byśmy się czuli gdyby okazało się, że Snowden na daczy podmoskiewskiej uczci swoje zwycięstwo i zasiądzie w glorii i chwale obok tych, którzy za swą działalność płacili więzieniem i bólem?