Współprzewodniczący Polsko-Ukraińskiego Forum Partnerstwa. Poseł na Sejm I, V i VI kadencji, poseł do Parlamentu Europejskiego VII kadencji. Były Przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych Sejmu RP.
Od wczoraj ciągle słyszę o tym, że Polska dostała 15 milionów dolarów za udostępnienie ośrodka szkoleniowego w Starych Kiejkutach. Chciałem bardzo stanowczo zaprotestować. Jeśli nawet ktoś dostał za coś 15 milionów od CIA i jeśli nawet miało to związek ze współpracą w zwalczaniu Al-Kaidy, to na pewno nie była to Polska. Sprawami polityki zagranicznej zajmuję się od dawna i tym bardziej widzę potrzebę, by jasno stwierdzić, że coś takiego jak płacenie w kartonach za „usługi więzienne” jest działaniem absolutnie poza prawem.
Piszę, bo wiem, że nieobeznanym w materii wywiadu i relacji między państwami, może wydawać się, że Polska dokonała standardowej operacji między wywiadami. Nic bardziej mylnego. Śmiem twierdzić, że jeśli w ogóle przekazywanie pieniędzy w kartonowych pudłach miało miejsce, to było ono na pewno nielegalne. Dlatego ze zgrozą patrzę na dyskusje niektórych polityków z kuriozalnymi występami Ruchu Palikota na czele.
Mamy dość kłopotów przez CIA, żebyśmy jeszcze sami stawiali się w trudnej sytuacji. Warto powiedzieć o tym głośno, choćby dlatego, że już dziś mało kto pamięta, że Polska jako kraj uczestniczący w operacji tajnych więzień była wymieniana obok Rumunii i Litwy. A akurat dziś po raz kolejny czytam artykuły o więzieniach CIA. Obok jest informacja, że prezydent Litwy Dalia Grybauskaitė powraca jako kandydatka na szefa Komisji Europejskiej. Fakt ten kieruje moje myśli w stronę hipotetycznego pytania. Czy jej szans nie obniżałoby ciągłe stawianie jej kraju w podobnie wstydliwym kontekście?
Co do meritum i wiadomości z „Washington Post” trzeba powiedzieć, że informacja ta raczej nie może wpłynąć na działania Polski. Od kilku lat prokuratura prowadzi w tej sprawie śledztwo i przed jego zakończeniem nie mamy żadnego pola manewru. Pozostaje nam tylko w gruncie rzeczy dyskusja o wartościach i granicach tego, jak bardzo daleko możemy się posunąć, żeby walczyć z terroryzmem. Osobiście najbardziej z całej dyskusji bulwersuje mnie prawdopodobieństwo (choć mam nadzieję minimalne), że polskie władze mogłyby innemu państwu oddać choćby cząstkę suwerenności. Jeśli uznamy za prawdopodobne doniesienia prasy amerykańskiej oznaczałoby to, że zachowaliśmy się tak, jakbyśmy oddali klucze do jednego z pokojów w naszym domu i pozwolili w nim robić naszym gościom, co im się podoba. Jeśli cokolwiek podobnego miało miejsce w moim kraju to będę pierwszym, który będzie domagał się Trybunału Stanu. Podkreślić należy, że od informacji w nawet najpoważniejszej gazecie do stwierdzonego faktu jest jeszcze bardzo daleka droga.
Dlatego właśnie chcę Państwa po raz kolejny namawiać, żebyśmy nie mówili o więzieniach już jako o fakcie. Dodatkowo, chcę bardzo wyraźnie podkreślić, że dyskusję o informacjach z "Washington Post" powinniśmy rozpocząć od bardzo wyraźnego oburzenia na naszych sojuszników. Ich absolutny nieprofesjonalizm i ciągłe dezinformacje, z jakimi mamy do czynienia od wielu lat to realne zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa. Dla terrorystów zemsta jest odruchem bezwarunkowym. Co więcej, informacje o realnej próbie wysadzenia Mostu Poniatowskiego powinny być dla nas jak najbardziej wiarygodną przestrogą. Nie możemy udawać, że wojna z terroryzmem dzieje się gdzieś daleko.
Jako państwo wciąż wymieniane jako to, które więziło męczenników jesteśmy ciągle na celowniku. CIA powinno mocno się przed nami tłumaczyć. Wyjaśnienia od ambasadora USA Stephena Mulla są w tej sytuacji niezbędne. Oczywiście nie chodzi o to, żeby wydawał oświadczenia, tweetował lub robił konferencję prasową. Fakty są takie, że należą nam się wyjaśnienia i przeprosiny.
Artykuł „Washington Post” to duży problem. Utrwalanie przekazu o tajnych więzieniach może mieć bolesne konsekwencje dla marki naszego kraju, znanego na świecie jako eksportera demokracji w regionie. Po utracie marki jaką była Solidarność, większość świata myśli, że komunizm zaczął się walić wraz z Murem Berlińskim. Jednym z celów Radosława Sikorskiego jest odtworzenie marki Polski, jako nośnika demokracji.
Chyba nikogo nie muszę przekonywać, jak ważna jest reputacja państwa i jego władz w relacjach międzynarodowych. Tym bardziej ważne jest, by polska scena polityczna nie próbowała rozdmuchiwać tej dyskusji jeszcze bardziej. Żaden szanujący się kraj nie może pozostać bierny, gdy szarga się jego imię. Ale, gdy nie mamy wielkiego pola manewru, zacznijmy od tego, by samemu się nie pogrążać.