Współprzewodniczący Polsko-Ukraińskiego Forum Partnerstwa. Poseł na Sejm I, V i VI kadencji, poseł do Parlamentu Europejskiego VII kadencji. Były Przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych Sejmu RP.
Decyzja Rady UE o jak najszybszym podpisaniu umowy stowarzyszeniowej z Ukrainą jest bardzo dobrą wiadomością. Tym samym spełnia się żądanie obywateli Ukrainy, którzy 21 listopada ubiegłego roku po raz pierwszy wyszli na Plac Niepodległości w Kijowie.
Wówczas, mimo uśmiechów na twarzach protestujących, atmosfera nie napawała optymizmem. Nikt nie mógł przewidzieć dramatycznych wydarzeń następnych trzech miesięcy. Dziś możemy śmiało konstatować, że pierwsza, najbardziej spektakularna bitwa o Ukrainę została wygrana. Ukraińcy udowodnili, że są nowoczesnym europejskim narodem, zdolnym wyegzekwować swoje prawa w sposób pokojowy i politycznie rozważny. Plany Putina się załamują, w chwili obecnej walczy on o „nagrodę pocieszenia” dla siebie – Krym. Pozostaje gra na użytek wewnętrzny, mająca udowodnić społeczeństwu rosyjskiemu, że Putin jest godny pozycji lidera.
Warto jednak pamiętać, że wygrana bitwa nie oznacza końca wojny, a podpisana umowa stowarzyszeniowa nie będzie końcem, lecz dopiero początkiem długiej drogi. Zwróćmy uwagę na trzy rzeczy.
Po pierwsze, decyzja Rady UE dotyczy politycznej, a zatem noszącej przede wszystkim charakter symboliczny, części umowy. Nie zapominajmy, że kluczowy potencjał transformacyjny tkwi w części handlowej. Właśnie jej implementacja oznacza wprowadzenie radykalnych reform, modernizację ukraińskiej gospodarki.
Po drugie, w chwili obecnej to bynajmniej nie Kreml stwarza długofalowe niebezpieczeństwo dla Ukrainy. O przyszłym znaczeniu Ukrainy na arenie międzynarodowej zadecyduje stanowczość władz w zakresie wdrażania reform – od gospodarki przez politykę, aż do obronności. Najważniejsze zadanie – deoligarchizacja Ukrainy.
To właśnie system oligarchiczny umożliwiał korupcję na szczytach władzy, rozpowszechniającą się na całe społeczeństwo. To właśnie on spowodował, że gospodarka ukraińska oparta jest na monopolach, nie zainteresowanych modernizacją i rozwojem, nie pozwalających na rozkwit małego i średniego biznesu (a Majdan – to przede wszystkim protest klasy średniej). Pamiętajmy także, że to właśnie system oligarchiczny powodował, że Ukraina pozostawała niezwykle wrażliwa na nacisk gospodarczy ze strony Rosji. Owszem, obecnie, w chwili zagrożenia oligarchowie zaczęli działać na rzecz swojego państwa, lecz gdzie jest gwarancja, że po zakończeniu kryzysu wszystko nie wróci do stanu sprzed kilku miesięcy, że gospodarka zdominowana przez klany oligarchiczne będzie w stanie obronić niezależność gospodarczą?
Po trzecie, nawet w optymistycznym scenariuszu między podpisaniem umowy (nawet w najbardziej zaawansowanym i pełnym kształcie), a jej wdrożeniem (nawet przez najbardziej proeuropejsko nastawiony rząd) znajduje się przepaść żmudnej, technicznej pracy. Agresja Kremla na Krymie może stworzyć nowe problemy natury technicznej (czy Ukraina będzie w stanie kontrolować całość swojego obszaru celnego?). Ważne, aby w chwili obecnej kwestia Krymu nie zablokowała tworzenia strefy wolnego handlu między Ukrainą a UE. Czas na sprawy techniczne przyjdzie później.
Polskiej dyplomacji udało się wyrwać z letargu unijną politykę zagraniczną. Kryzys na Ukrainie stał się impulsem jednoczącym zróżnicowane interesy państw członkowskich. Miejmy nadzieję, że liderzy europejscy rozumiejąc powagę sytuacji nie wrócą szybko do dobrze znanego nam stanu. Na Ukrainie przed nami kolejne bitwy, a przede wszystkim – dużo ciężkiej pracy.