Czy matura jest w ogóle potrzebna? Czy można ją jeszcze nazywać egzaminem dojrzałości? Odpowiedź na oba pytania jest krótka: „NIE!”. Matura, w tej formie i przy tym systemie szkolnictwa, jest w ogóle niepotrzebna. I obawiam się, że nie uda się już przywrócić jej prestiżu.
Blog wykładowców Pedagogium Wyższej Szkoły Nauk Społecznych w Warszawie.
Najpierw matura dla wielu była pewnym celem wręcz życiowym. O jej randze świadczyło choćby to, że w przedwojennej Polsce mówiło się, że matura równoważy szlachectwo. To oznacza, że chłopak z dobrej rodziny mógł ożenić się z dziewczyną niebędącą szlachcianką, o ile jej rodzice, dziadkowie i pradziadkowie mieli maturę.
Następnie ten egzamin stał się rodzajem sita. Matura służyła do wyłapywania i zatrzymywała gorszych absolwentów szkół średnich. Osoby, które oblały egzamin dojrzałości albo od razu szły do pracy albo szybko przygotowywały się do niej w szkołach policealnych. Dziś matura tej roli już nie pełni, bo młodzież nie ma alternatywy. Likwidowane są szkoły zawodowe, a kształcenie na poziomie wyższym jest niemal powszechne, sito zatem przestało mieć sens.
W związku z tym trzeba zastanowić się, czy w ogóle sama formuła weryfikowania kompetencji jest nadal potrzebna. Dlaczego? Po pierwsze, trzeba sobie zadać pytanie, do czego służy kształcenie i co to jest wykształcenie. Myślę, że wszyscy uciekają od odpowiedzi na to pytanie, a jest ono kluczowe.
Już od drugiej połowy XX wieku nasza cywilizacja zaczęła zgarniać do głównego nurtu edukacji osoby, które dotychczas wybierały szkołę zawodową czy technikum. Teraz zaczęły wybierać liceum. W efekcie wprowadzenia gimnazjum, szkoły średnie ogólnokształcące zaczęły tracić swoją elitarność. A w konsekwencji zaczęła spadać ranga matury.
Poza tym, jak wynika z badań, informacje zdobyte w szkole stanowią niecałe 40 proc. wiedzy, którą ma młody człowiek. To oznacza, że pozostałe 60 procent swojej wiedzy uczniowie zdobywają ze źródeł spoza edukacji szkolnej: z gazet, radia, internetu.
Po co w takiej sytuacji szkoła w obecnej formule? Należałoby się więc zastanowić się nad formułą edukacyjną i na pewno nad formułą szkoły jako instytucji. Czy ona ma służyć do tego, żeby przetrzymywać dzieci po osiem, dziewięć godzin poza domem, a potem zmuszać je do tego, aby również w domu poświęcały kolejne godziny (często z pomocą korepetytorów) na samodzielnej nauce.
Matura ciągle jeszcze budzi pewne ambicje, motywacje. Jednak nie każdy, niestety, nadaje się do tego, aby być lekarzem, prawnikiem czy dobrym ekonomistą. Nawet nie powinien być. Przymus edukacyjny, bo matura tworzy pewien przymus edukacyjny, frustruje młode pokolenie. Mam maturę i co z tego? Gorzej, jestem po studiach i co z tego, jestem bezrobotnym. Ale to jest efektem panującego nie tylko w Polsce, ale także w całej Europie pewnego rodzaju chaosu edukacyjnego. Przecież edukacja nie służy do zdobywania wiedzy, tylko do kształtowania pewnego poglądu na świat. Ten pogląd musi być informacyjnie spójny z czymś, co nazywamy wychowaniem czy kształtowaniem wartości. W tej chwili mamy całkowitą rozbieżność pomiędzy tzw. światem wartości czy wychowaniem a edukacją. To są dwa różne światy. I ten chaos, czy pewnego rodzaju schizofrenia w budowaniu młodego pokolenia, niczemu dobremu nie służy.
Doszliśmy do momentu, w którym pomysłu nie tylko na maturę, ale i szkolę, czyli kształcenie młodzieży należy szukać od początku.