W latach 90. XX wieku w Ugandzie zaczęła się tworzyć sekta wywodząca się z katolicyzmu i silnie związana z kultem Dekalogu - Ruch na Rzecz Przywrócenia Dziesięciu Przykazań Bożych. Wielu ludzi porzucało swoje dotychczasowe życie, żeby przyłączyć się do wiernych i żyć w czystości i całkowitej izolacji od świata zewnętrznego. Ściśle przestrzegali Dekalogu a z Biblii czytali tylko fragmenty, ze szczególnym uwzględnieniem tych opisujących apokalipsę.
I tak nadszedł rok 2000. Mieszałem wtedy w Kenii. Właśnie wróciłem z Mozambiku, gdzie przez kilka tygodni fotografowałem wielką powódź w dolinie rzeki Limpopo. Byłem wykończony. Wylądowałem w Nairobi wieczorem, a jeszcze musiałem pojechać do biura, żeby zostawić sprzęt. Nie lubiłem wszystkiego zabierać z sobą do domu. Na biurku czekała na mnie karteczka z tekstem „Zadzwoń pilnie do szefa” i bilet na samolot. Na siódmą rano, następnego dnia.
Świetnie, pomyślałem tylko i podłączyłem do ładowania wszystkie baterie od aparatów, telefonu satelitarnego. Dotarłem do domu, przepakowałem torbę i padłem na łóżko. Spałem szybko. O piątej rano byłem już w drodze na samolot.
Nie miałem pojęcia, po co lecę do Ugandy. Gdy dotarłem na lotnisko zobaczyłem dziennikarzy wszystkich najważniejszych agencji i stacji - CNN, BBC, AP, AFP. Wtedy dowiedziałem się, że w wiosce Kanungu w Ugandzie wydarzyło się coś strasznego.
Wyruszyliśmy do Kampali, stolicy Ugandy, na miejscu wynajęliśmy prywatny samolot śmigłowy, którym dotarliśmy w pobliże Kanungu.
Pamiętam jak lądowanie podniosło moją adrenalinę o kilka poziomów. Okazało się, że lądowaliśmy na prowizorycznym pasie startowym na plantacji herbaty. Problem jednak polegał na tym, że pas był za krótki. Pilot wykazał się nie lada kunsztem zatrzymując samolot tuż przed końcem pasa startowego i ustawiając go bokiem. W milczeniu spojrzeliśmy na siebie z operatorem z AP: „Tylko spokój może nas uratować”. Najwyraźniej to nie był jeszcze nasz czas.
Sama wioska Kanungu leżała w górzystym terenie i dalej trzeba było pojechać samochodami.
Dwie godziny później dotarliśmy na miejsce. Lokalna policja nie chciała nas dopuścić do miejsca zdarzenia. W końcu, po godzinie negocjacji, pozwolono nam podejść. Wraz z kolegą z AP byliśmy jednymi z pierwszych na miejscu. To, co zastaliśmy przekraczało w swojej okropności wszystko, co widziałem wcześniej w swoim życiu. Jedyne, co pomyślałem, to - Armagedon.
Wnętrze kościoła, rozmiarów około 30 metrów na 15 było doszczętnie spalone. Na podłodze leżały setki ludzkich ciał. Mogło ich być nawet 500. Temperatura pożaru była tak wysoka, że ofiarom eksplodowały czaszki i wnętrzności. Widok był apokaliptyczny. Zamurowało nas. Chwilę trwało zanim potrafiliśmy się ruszyć. Ofiary leżały jedna na drugiej. Czarne, zwęglone. I niemal wszystkie skulone jakby paroksyzmie bólu.
Wiele dni myślałem o ofiarach tego zdarzenia. W jaki sposób znaleźli się takiej pułapce? Jak to możliwe, że ludzie w imię wiary poddają się masowej egzekucji? Nie jest jasne, czy to było samobójstwo czy morderstwo, za którym stali przywódcy sekty. I to wszystko imię Boga i religii!
Kilka dni później odnaleziono kolejne masowe groby członków sekty. Blisko 70 ciał wydobyto z ogrodu posiadłości należącej do jednego z przywódców sekty Dominica Kataribabo, pod betonową podłogą jego domu trafiono na kolejny masowy grób.
Do koszmarnej pracy przy wydobywaniu zwłok, policja ugandyjska wykorzystywała miejscowych więźniów. Ci biedni ludzie byli zmuszeni do wyciągania na powierzchnię rozpadających się ciał, bez specjalistycznych zabezpieczeń. Kawałek po kawałku. I układaniu ich przed głównym wejściem do posiadłości. Nie zapomnę wzroku tych biednych więźniów.
Nieważne, jakich czynów dokonali wcześniej. Kara, której ich poddano, była nieludzka.
Do Ruchu na Rzecz Przywrócenia Dziesięciu Przykazań Bożych należało około tysiąca osób. Najprawdopodobniej większość z nich została zamordowana. Wiara jest ludziom potrzebna. Wierzymy w Boga czy inne siły wyższe z różnych powodów. Jednak jak nie zwątpić w obliczu takich scen? Jak nie myśleć, że wiara, zaufanie tylu ludzi zostały cynicznie wykorzystane przez garstkę duchowych przywódców? Przywódców, których nigdy nie znaleziono.
Te obrazy z Ugandy na zawsze złączyły się w mojej głowie ze słowem fanatyzm.