Pamiętam, że kiedy odchodził z Polonii było mi go szkoda. Tak po ludzku. Józef Wojciechowski posadził go na mającego potencjał, lecz nieprzygotowanego do poważnego ścigania się wierzchowca. Czy wówczas poległ? Chyba nie. Wystarczyła jednak passa dwóch meczów bez zwycięstwa, ażeby odprawić go z kwitkiem. To nie było do końca fair. Teraz z kolei trzymanie go dłużej w Lechu byłoby bardzo, bardzo nie fair – wobec wszystkich. Także jego samego.
Należy zadać sobie proste pytanie. Na co Bakero liczył przyjeżdżając do Polski? Na zarobek? Myślicie, że z czasów gry w Barcelonie nic sobie nie odłożył? Gdyby leciał na kasę, to rozesłałby CV do klubów z Półwyspu Arabskiego. Nie, to nie to. Po zwolnieniu z Polonii rozsiadł się wygodnie i czekał na propozycje. Nie wrócił do Hiszpanii, czy innego bardziej zaawansowanego piłkarsko kraju. Nie miałby tam czego szukać. I wówczas, po tego niechcianego w ojczyźnie trenera, zgłasza się jeden z najsolidniejszych polskich klubów. Sama decyzja o jego zatrudnieniu, a już na pewno o zwolnieniu Jacka Zielińskiego, była podjęta chyba zbyt pochopnie.
Czym kierowali się właściciele Lecha? Po pierwsze nazwiskiem – nie ma co ukrywać. Wielkim nazwiskiem, które przez czas pracy przy Bułgarskiej strasznie nam spowszedniało i zbledło. Bakero nie jest już herosem, czy człowiekiem z innego, lepszego świata. Utopił się w szarej masie. Jego lśniąca zbroja zardzewiała. Pozostałe czynniki, które zaważyły to inteligencja i dar przekonywania. Opakował swój trenerski fach w piękne, lśniące opakowanie, z którego wątpliwej jakości zawartością mieliśmy nieprzyjemność stykać się przez ostatnie miesiące. Ponoć to całkiem sympatyczny i fajny człowiek, ale częste uśmiechanie się i dryg do bajerowania nie wystarczą do tego, aby być dobrym trenerem. Nawet w Polsce.
Głosy o tym, że Bakero z krajowego potentata zrobił średniaka są mimo wszystko nieco przesadzone. Wiadomo - swoje spieprzył - ale to piłkarze słaniają się po boisku, zamiast walczyć do upadłego. Nie on. Problemem jest też brak solidnych transferów. Z drugiej strony pięknie wypracowany kolektyw, który w minionych sezonach był pierwszą siłą Lecha, gdzieś się rozpłynął. Stilić, Krivets, a ostatnio nawet Rudniew – kiedyś czołowe postacie – nie potrafią natchnąć drużyny.
Chociaż z boku może tak to wyglądać, zawodowi piłkarze nie mogli przecież z miesiąca na miesiąc zapomnieć jak gra się w piłkę. Ta drużyna nadal może się obudzić. Potrzebny jej tylko nowy bodziec. Michał Probierz - opcja all inclusive. Charakterny, głodny sukcesów i przede wszystkim charyzmatyczny. Brać go, póki jeszcze się nie rozmyślił!
A Bakero? Pójdzie w świat z niewygodną łatką przegranego w piękniejącej, lecz nadal przeciętnej polskiej lidze. Gdyby tak trochę pobiegał i pochodził na siłownię, to mógłby chyba dać Lechowi więcej - biegając po boisku. Robiąc to, co kiedyś naprawdę potrafił. Za trenera zawsze można się przecież przebrać.