Mariusz Rumak trenerem Lecha Poznań. Pierwsze, podstawowe pytanie – kto to w ogóle jest? Ciocia Wikipedia nic nie wie, więc pytamy wujka Google. Obiecujący trener młodzieży, ponoć człowiek ambitny, znający zapach szatni poznańskiego klubu. W końcu był asystentem zwolnionego Jose Bakero. Ok, podstawowe info już mamy. Drugie pytanie – jakie argumenty przemawiały za jego zatrudnieniem? No właśnie, jakie?
Oprócz niskiej pensji oczywiście. Odpowiedź? Właściwie to żadne. Jest młody. Na tyle młody, że nawet ci średnio zorientowani mogą brać go za piłkarza. Tyle, basta. Do jaskini lwów wrzucono faceta, który nigdy samodzielnie nie pracował z seniorami. Dwunastolatka można zmotywować batonikiem, a osiemnastolatek zagra lepiej, kiedy po meczu postawi mu się piwo. Tutaj Rumak zetknie się jednak ze zniechęconą, nie poukładaną i kompletnie rozbitą drużyną dorosłych facetów. Tym razem opcja marchewki zawieszonej przed osłem będzie zbyt banalna. Potrzebny jest trener-mentor, z silnym charakterem i autorytetem, potrafiący wniknąć w każdego z graczy i rzeczowiście do nich dotrzeć. Jednocześnie rządzący twardą ręką i nie dający się przestawiać. Taki jak Michał Probierz. Ten jednak zapragnął autonomii, na którą właściciel Lecha, Jacek Rutkowski, przystać podobno nie był w stanie.
Społeczeństwo powoli – chcąc nie chcąc – godzi się z podjętą decyzją, bo tej cofnąć się już nie da. Teraz, bardzo płynnie, weszliśmy w etap wertowania historii w poszukiwaniu pokrzepiających przykładów. Josep Guardiola? Zanim objął Barcelonę prowadził drużynę Barcelony B, która znaczy nieporównywalnie więcej niż którakolwiek ekipa z Młodej Ekstraklasy. Mourinho? Przed propozycją samodzielnej pracy przez dziesięć lat przyglądał się temu, co robił Sir Bobby Robson. Ups. Jak widać i tu, niestety, jest mało optymistycznie.
Poznański trener-elekt w najbliższych dniach spotka się z niewyobrażalną wcześniej presją. Ciśnieniem, z którym mniejszy lub większy problem miałby chyba każdy trener na świecie. Musi przekonać do siebie drużynę, zjednać kibiców, a także utwierdzić zarząd, że zatrudnienie go nie było błędem. Nie mówię, że jest całkowicie bez szans, ale jego bolid stoi przynajmniej dziesięć pól startowych za pole position.
Jedno, już na dzień dobry, trzeba mu jednak oddać – jest cholernie odważny. Czeka go nierówna walka. Jeśli mu się powiedzie, zostanie zapamiętany na lata. Jeśli nie – nikt nie będzie mógł mieć do niego żadnych pretensji.