Grecja i Ukraina. Kraje dotknięte kryzysem od niedawna łączy kino. „Plemię” przypomina „Kła”, „Alpy” i „Attenberga” – wyjątkowe greckie dzieła. Nie tylko podobny styl opowiadania fabuły zachęca jednak do takiego zestawienia. Przed kilkoma laty greckie filmy zdobyły po raz pierwszy od dawna uznanie międzynarodowej widowni – i podobnie jest z pokazywanym w kilkunastu krajach „Plemieniem”.
W „Kle” rodzice, trzymanych w izolacji dzieci, uczą je wypaczonej formy języka. I tak na przykład w ich domu „klawiatura” oznacza „waginę”, a „krzesło” to „morze”. Chodzi bowiem o izolację od technologii i zewnętrznego otoczenia – inaczej doszłoby do zaburzenia patologicznego systemu. „Attenberg” z kolei pokazuje imitację komunikacji zwierząt, dzięki czemu język nabiera formy pierwotnej. „Plemię” przedstawia komunikację i odizolowaną, i pierwotną.
Film opowiada o nastolatkach ze szkoły z internatem dla głuchoniemych na Ukrainie. Wszyscy, łącznie z dyrektorką i nauczycielami, posługują się w niej językiem migowym. Tworzą tym samym pewną zamkniętą strukturę językową zrozumiałą tylko dla nich samych, a język migowy przypomina ten stosowany przez dawne plemiona. Odizolowany zostaje nawet sam widz, chyba że zna migową formę komunikacji. Nie usłyszymy bowiem ani jednego dialogu i nie zobaczymy napisów, które tłumaczyłyby komunikację postaci. Mimo to początkowa dezorientacja zamienia się w zrozumienie fabuły i relacji między postaciami.
Tytuł filmu odnosi się nie tylko do tego, jak komunikują się postacie, ale i ich działania. Dzieci ze szkoły dla głuchoniemych, pod postacią młodocianej grupy przestępczej, funkcjonują niczym plemię. Działają grupowo, a dołączenie do plemienia wymaga rytualnego sprawdzianu – walki z jego członkami. Rządzą zdemoralizowane władze szkoły, na drugim szczeblu hierarchii są nastolatki, a ostatni zajmują najmłodsze dzieci. Nastoletnie dziewczyny są traktowane przedmiotowo i pracują jako prostytutki, dlatego nie ma miejsca na jakiekolwiek uczuciowe więzi – te stanowiłyby tylko kłopot.
Z tego wszystkiego wyłania się okropny obraz zdegenerowanych młodych ludzi i tak samo zepsutych dorosłych. W plemieniu nie liczą się bowiem uczucia – liczy się przetrwanie. Brak zasad moralnych, a raczej wytworzenie własnych – skrzywionych – to nie tylko efekt odosobnienia, ale i wszechobecnej biedy. Internat uderza nad wyraz skromnym wyglądem: dotknięte zębem czasu meble i niszczejące prycze w pokojach, tandetnie pomalowane korytarze. Wszechobecna bieda powoduje, że dziewczynom wystarczy ładny t-shirt, by ulec pokusie prostytucji, a chłopcy są gotowi na wszystko dla odrobiny pieniędzy i zabawy zakrapianej alkoholem. Surowy wygląd przypomina stylistyczne rozwiązania z „Kła”, „Alp” i „Attenberga”. I podobnie jak greckie kino, „Plemię” nie szczędzi surowej, wręcz naturalistycznej przemocy i bardzo realistycznie wyglądającego seksu.
Dzieło jest nastawione na szokowanie przemocą, ale zrobiono to jednak ze sporym wyczuciem. Szybko staje się także zrozumiałe, że reżyser zafunduje nam makabryczny – celowo przesadzony – finał. Wszystko dla wywołania jak największego szoku u widza. Prawdziwa przemoc zaczyna się, kiedy nowy uczeń zakochuje się z czasem w dziewczynie parającej się prostytucją, co prowadzi do konfliktu między nim a pozostałymi członkami plemienia. Odtąd dotychczasowe braterstwo znika, bo najważniejsze jest dobro grupy.
„Plemię” to jedno z najlepszych dokonań ukraińskiej kinematografii – odważne, bezkompromisowe i oryginalne. Dosłowna, naturalistyczna przemoc w połączeniu z metaforą plemienną i nietypową narracją tworzą niekonwencjonalny i pozostający w pamięci film. W swoim debiutanckim pełnometrażowym dziele Myroslav Slaboshpytskiy pokazuje, że – pomimo ogromnego rozwoju cywilizacyjnego – w trudnych warunkach nadal mentalnie jesteśmy prymitywnym plemieniem.