„Mr. Robot” to tylko pozornie serial o pragnących rewolucji hakerach. Znacznie ciekawszy i głębszy jest bowiem jego wymiar socjologiczno-psychologiczny. Pomysłodawca, Sam Esmail, nie stworzył bynajmniej niczego oryginalnego, ale wzorował się na najlepszych.
Elliot jest piorunująco uzdolnionym hakerem, nie odnajduje się jednak w relacjach społecznych. Są one dla niego abstrakcją, bo w jego domu brakowało ciepła i rodzinnej atmosfery. Przede wszystkim nie zaznał akceptacji ze strony matki. Przytulanie, słowa otuchy w kryzysowych sytuacjach, czy zwykłe „kocham cię” były daleko poza zasięgiem chłopca. Dlatego jako dorosły, będąc w pełni rozwiniętym intelektualnie, jest w znacznej mierze na poziomie emocjonalnym dziecka. Elliot sprzed lat – introwertyczny chłopczyk w czarnej bluzie z kapturem – wydoroślał, ale tylko zewnętrznie. Wewnętrznie pozostał dzieckiem, ponieważ do dzisiaj jego emocjonalne potrzeby nie zostały zaspokojone. Nic więc dziwnego, że trudno mu o okazanie ciepła, otworzenie się przed drugą osobą, nawet psychiatrą, a tym bardziej kogoś pokochanie. Podobnie jak bohater „Obywatela Kane’a”, pragnie pomagać innym i zmieniać świat, ale tak naprawdę szuka akceptacji i miłości. Trudne sytuacje w dzieciństwie spowodowały, że tworzy niewidzialną barierę i nie pozwala komukolwiek na poznanie, kim jest naprawdę.
Podobną sytuację mamy w przypadku hakerki Lisbeth Salander z zachwycającego cyklu „Millennium”. Jego pierwszy tom został zekranizowany przez reżysera premierowego odcinka „Mr. Robota”, Nielsa Ardena Opleva. Lisbeth dotknęły liczne dziecięce patologie i dlatego stworzyła niewidoczny, izolujący ją od innych pancerz. Bohaterka książek Larssona i Lagercrantza ogranicza kontakty społeczne do minimum i nie ma mowy, by przed kimkolwiek się otworzyła, bo sądzi, że dzięki temu uniknie zranienia. Wykazuje często egocentryzm charakterystyczny dla kilkuletniego dziecka. Problem polega bowiem na tym, że nie okazano jej dostatecznie dużo ciepła i troski – inaczej bezwarunkowo przekazałaby je dalej.
Lisbeth i Elliot są ofiarami swoich rodzin: okrutnego ojca i pozbawionej empatii, wymagającej rodzicielki. Domy obojga nie były bezpieczną przystanią, lecz salą psychicznych, a nawet fizycznych tortur. W jednej ze scen Elliot ze strachem reaguje na zwykły krzyk. Wszystko dlatego, że jako dziecko był mu nieustannie poddawany i dzisiaj jest na jego punkcie przesadnie wyczulony – podobnie jak Lisbeth na przejawy przemocy fizycznej. Podczas gdy jednak Lisbeth czuje się dobrze we własnym towarzystwie, tak Elliot nie radzi sobie z samotnością. Utalentowany haker cierpi na fobię społeczną i depresję. Jest zdecydowanie mniej odporny psychicznie od bohaterki „Millennium” i dzięki temu bardziej ludzki, ale niekoniecznie ciekawszy. Jego sposobem na większe poczucie bezpieczeństwa i rozgryzanie innych ludzi jest ich hakowanie. Elliot włamuje się na twarde dyski, konta e-mailowe i te w portalach społecznościowych, uzyskuje nawet dostęp do kamer internetowych. Wydaje mu się, że tak poznaje się obce osoby, zapominając, że internet nie powie nam wszystkiego o drugim człowieku. Stworzy jedynie iluzję poznania.
Poza tym Elliot wykorzystuje wyjątkowe uzdolnienia do walki z okrutną i wszechpotężną korporacją E Corp, ale nazywaną przez niego „pieszczotliwie” Evil Corp. Poznaje jej pracownika, Tyrella Wellicka. To nienagannie wyglądający i owładnięty manią perfekcjonizmu psychopata-japiszon. Dla niego najważniejsza jest praca i jak najszybsze pięcie się po szczeblach kariery. Przypomina Patricka Batemana z wręcz genialnej książki „American Psycho” Breta Eastona Ellisa. Okazuje się tak samo wyrachowany i uwsteczniony emocjonalnie. Uderzająca jest zwłaszcza scena, kiedy – w ramach odstresowania po ciężkim dniu pracy – brutalnie bije bezdomnego, dając mu uprzednio za tę nietypową „usługę” pieniądze. Wellick otacza się wyłącznie tymi, dzięki którym mógłby awansować. Dla awansu posunie się nawet do największego obrzydlistwa. Jego wszelkie działania i to, kim się czuje determinuje status zawodowy. Doskonale obrazuje to moment, gdy wypowiada się o obsługującym go kelnerze: Nie zniósłbym takiego życia. Życie zwykłego karalucha, którego największą wartością jest podawanie mi sałatki.
Wellick jest zupełnym przeciwieństwem Elliota, który gardzi konsumpcjonizmem i nienawidzi swojej pracy w firmie zajmującej się zabezpieczeniami informatycznymi. Co więcej, Elliot ma często potrzebę wewnętrznego monologu, anarchii i rewolucji. Przypomina więc bohatera, zekranizowanego przez Davida Finchera, „Fight Clubu” Chucka Palahniuka – lektura doczekała się niedawno kontynuacji w formie dziesięciotomowego komiksu. Skojarzenia z „Podziemnym kręgiem” wywołuje też to, że Elliot podejmuję walkę z Evil Corp pod namową nieznajomego, tytułowego Mr. Robota zagranego przez Christiana Slatera. Ekstrawertyczny i mający szalone pomysły mężczyzna sprawia wrażenie, jakby niczego się nie bał i pociąga za wszystkie sznurki, w znacznej mierze sterując poczynaniami młodego hakera. Podobnie było z protagonistą „Fight Clubu”, który przeszedł wewnętrzną przemianę i przystąpił do kontrowersyjnego działania z powodu wyimaginowanego przyjaciela, Tylera Durdena. Pojawia się więc pytanie, czy Elliot – wzorem bohatera „Podziemnego kręgu” – cierpi na schizofrenię?
Dodajmy, że w „Fight Clubie” kluczowa była walka z systemem nastawionym na wykorzystywanie jednostki – traktowanej jako bezosobowe narzędzie do wykonywania pracy, gotowej na bezrefleksyjny konsumpcjonizm. Elliot z kolei ma ambitny plan uwolnienia ludzi spod jarzma pieniądza. I dlatego na cel bierze Evil Corp – firmę mającą ogromny wpływ na kształtowanie światowej sytuacji ekonomicznej. Pomysł informatycznego geniusza jest idealistyczny, trudno było mi więc o kibicowanie bohaterowi i jego kilkorgu towarzyszom. O wiele bardziej realistyczne są sytuacje, kiedy genialny informatyk przyczynia się do aresztowania posiadacza strony z dziecięcą pornografią czy handlarza narkotyków. Budzi to skojarzenia z cyklem „Millennium”, gdzie Lisbeth między innymi tropiła mordercę i walczyła z problemem handlu kobietami. Dlatego od konfrontacji z Evil Corp bardziej ciekawi mnie sam, niewątpliwie skrywający tajemnice i trudny do rozgryzienia, Elliot. Fabułę serialu obserwujemy prawie wyłącznie z jego perspektywy, dlatego tak wiele rzeczy jest niepewnych, a protagonista stanowi ogromną zagadkę.
I to sprawia, że prawdopodobnie dopiero w kolejnym sezonie zostaniemy zaskoczeni, bo na razie nie przedstawiono czegokolwiek nieszablonowego. Mimo to pierwszy sezon „Mr. Robota” broni się jako dobry i całkiem ciekawy serial. Sam Esmail wykorzystał godne inspiracje, a – znany z „Mistrza” i kiepskiego „Need for Speed” – Rami Malek znakomicie wcielił się w rolę introwertycznego hakera. Poprzez monotonny ton głosu, oszczędną mimikę, czy nieobecne spojrzenie, wspaniale oddał na ekranie odosobnienie Elliota. To prawdziwa kreacja i intrygujący bohater, mający jeszcze niejedno do odkrycia przed sobą... i widzami.