Nie chodzi o wyścigi, a przynajmniej nie mnie. Choroba fotoradarowa udzieliła się wszystkim: władza chce więcej pieniędzy, policjanci i strażnicy uwijają się jak w ukropie, a obywatele zmieniają przyzwyczajenia. Na gorsze.
najbardziej znany za granicą polski dziennikarz samochodowy, redaktor naczelny kwartalnika Ramp
Od wielu miesięcy obserwuję zjawisko, które napawa mnie większym przerażeniem niż wymachiwanie atomową szabelką przez komunistyczną Koreę Północną. Bardziej, bo jest bliżej i nie stanowi li tylko narzędzia międzynarodowego szantażu. Media wmawiają wszystkim, że jedynym powodem, oprócz chlania wódy, poważnych wypadków w Polsce jest prędkość. Politycy, policjanci, dziennikarze mediów wszelakich. Tym samym oczywiste staje się, że nie ma nacisku na ściganie innych wykroczeń, a ich sprawcy pozostaną bezkarni. Tak to widzę.
Inni widzą to tak samo. Rekordowy dzień, kilka tygodni temu. Na dystansie kilku kilometrów, dzielących moje miejsce zamieszkania od biura, trzynastu kierowców wymusiło na mnie pierwszeństwo przejazdu. Od bezmyślnego wyjechania tuż przed moim nosem bez odwracania głowy, przez przejazd w poprzek skrzyżowania na pełnym, natarczywie świecącym czerwonym świetle, aż do zaskakującego skrętu z lewego pasa w prawo, w poprzeczną ulicę. Wymuszanie pierwszeństwa, jedna z najstraszniejszych rzeczy, jakie mogą nas zabić na drodze, stało się narodowym sportem. Kierowca autobusu pełnego ludzi prze swobodnie na czerwonym, na dużym skrzyżowaniu dziewięć aut przelatuje po zmianie świateł. Kiedyś takie zachowania zdarzały się tylko na wsi, gdzie ludzie nie byli przyzwyczajeni do dużych prędkości i mało trafnie oceniali odległość. Teraz to reguła.
Pierwsze miejsce w rankingu zajmuje pani, której udało się wymusić na mnie pierwszeństwo w tym samym miejscu już trzykrotnie. Bez odwracania głowy wyjeżdża na grubość gazety przed mój przedni zderzak z wąskiej osiedlowej uliczki swoją służbową Toyotą. Zastanawiam się, czy nie zmienić trasy dojazdu do biura i pozwolić, by ktoś inny, znacznie mniej uważny, jej nie zabił. Drugie to taksówkarz, który zajechał mi drogę z ułańską fantazją. Gdy na niego zatrąbiłem, dodatkowo gwałtownie zahamował i zaczął wygrażać mi pięścią. Nie do wiary. Kolejna sytuacja, pan w podeszłym wieku, który wyjeżdża z podporządkowanej ulicy i wali w poprzek, a kilkunastu kierowców ratuje mu życie. Sygnalizującym swoje niezadowolenie również niecierpliwie wygrażał pięścią.
Nie mam manii prześladowczej ani złudzeń optycznych. Ale muszę przyznać, że czasem przelatuje przez głowę niesforna myśl, by jednak nie ratować skóry i auta osoby z premedytacją wymuszającej pierwszeństwo. Skala tego zjawiska musi zaowocować potężnymi wypadkami, nawet przy całkowicie dozwolonej w mieście prędkości 50 km/h. Ostatnio widziałem skutki takiego, które miało miejsce tuż przy fotoradarze... Skupienie całej uwagi na zbieraniu pieniedzy z mandatów za prędkość powoduje, że rośnie prawdziwe, gigantyczne zagrożenie. To tak jakby nagle policja zaczęła ścigać tylko kieszonkowców, a przestała łapać na przykład pedofilów. Chcielibyście, by tak było?