Pisząc biografię Władysława Gomułki rozprawiłem się, zresztą ku mojej rozpaczy, z jedną ze smakowitych anegdot krążących o byłym przywódcy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Okazało się jednak, że to co było nieprawdą w Peerelu, jest prawdą w III (czy już czwartej?) Rzeczpospolitej.
Już w końcu lat 60. krążyła po Polsce opowieść, później często cytowana, że Władysław Gomułka zwykł był zachodzić do niewielkiego sklepiku usytuowanego gdzieś w sąsiedztwie ponurego gmaszyska Komitetu Centralnego PZPR i robić tam niewielkie zakupy. Jego akolici, aby nie denerwować towarzysza Wiesława, przez cały czas jego drugiego panowania (lata 1956-1970) utrzymywali w sklepiku niskie ceny.
Rozmawiałem na ten temat z jednym z funkcjonariuszy, Stanisławem Sątowiczem, który pod koniec lat 60. ochraniał Gomułkę. Zaprzeczył. A musiałby o tym oczywiście wiedzieć, bo rzecz jasna I sekretarz nie przechadzał się po warszawskich ulicach samopas. Ale są i inne dowody, które każą traktować tę opowieść tylko jako smaczną anegdotkę. Koronny – gdyby taki sklep wówczas w Warszawie istniał, to dzień i noc stałaby przed nim kilometrowa kolejka i Gomułka nigdy nie dopchałby się do środka.
A dzisiaj to możliwe. Otóż w Jasionce pod Rzeszowem, podczas odbywającego się tam kongresu gospodarczego, „Lewiatan” zaaranżował specjalny sklep wyłącznie dla kongresowych gości, który odwiedził wicepremier Mateusz Morawiecki. Ceny w owym sklepie, jak donosi Gazeta.pl, były szokująco niskie. Najdroższe towary miały kosztować 3 zł, większość cen wahała się między 50 groszy a 2 zł. Jak za Gomułki…
Jeszcze jedno. Towarzyszowi Wiesławowi, podobnie jak wicepremierowi Morawieckiemu, Pałac Kultury i Nauki też się nie podobał.
Więcej (ale o Gomułce) w mojej najnowszej książce „Gomułka. Dyktatura ciemniaków”, która w połowie grudnia br. trafi do księgarń.