W Nowym Jorku odbywa się 68 sesja Zgromadzenia Ogólnego Organizacji Narodów Zjednoczonych. Docierają do nas informacje o walce naszego Prezydenta o członkostwo Polski w Radzie Bezpieczeństwa. Szkoda, że nie przyłączamy się do inicjatyw, które faktycznie mogą mieć wpływ na losy świata. Prestiż można budować na różne sposoby.
Jedną z takich inicjatyw jest zapewnienie dostępu do nowoczesnych metod planowania rodziny dla 120 milionów kobiet do końca 2020 roku. Ta ambitna inicjatywa poruszyła rządy największych krajów świata i równie wielkie fundacje, które w lipcu ubiegłego roku podjęły decyzję w wspólnym finansowaniu tego ogromnego przedsięwzięcia. Zapewnienie mieszkankom najuboższych krajów świata dostępu do antykoncepcji ma stanowić początek rewolucji, którą przeszły kraje europejskie czy USA w latach 60. Kobiety uzyskały wtedy kontrolę nad własnym ciałem. Uzyskały możliwość świadomego kontrolowania swojej płodności. Dało im to czas, który mogły wykorzystać na edukację i pracę zawodową. Ułatwiło walkę o równouprawnienie. Dało głos kobietom wyniszczonym przemocą domową. Uczestnicy londyńskiej konferencji uznali, że inwestycja w planowanie rodziny da impuls rozwojowy dla regionów cierpiących największy niedostatek, poprzez wprowadzenie na rynek pracy milionów kobiet. Niestety Polski w grupie tych Państw zabrakło. Trochę szkoda, w ten sposób moglibyśmy przyczynić się do znaczących przemian społecznych, wpisujących się w deklaracje zawarte w Milenijnym Celu Rozwojowym 5b.
Polska nie przyłączyła się również do dyskusji na temat działań po zakończeniu realizacji programu milenijnego. A tu dzieje się wiele co najmniej ciekawych rzeczy. Sprawy zdrowia, kobiet, planowania rodziny czy młodych ludzi są spychane do najciemniejszego kątka. Uznawane za nie ważne. Ważne natomiast stają się kwestie globalnej ekonomi czy rolnictwa. Tyle, że rozpatrywane z perspektywy abstraktów, niezależnych od ludzi. Tak jakby ziemia sama się orała, fabryki same produkowały, a towary znikały z półek sklepowych, a w ich miejsce pojawiały się pieniądze. Z raportów ONZ znika tematyka człowieka, społeczeństwa, miejsca w nim kobiet czy młodych ludzi. Ważnym staje się wzrost ekonomiczny, globalizacja produkcji i zbytu. Ludzie, ich potrzeby i problemy stają się marginesem. Może zamiast walczyć o miejsce w Radzie Bezpieczeństwa, której działalność i tak jest już mocno dyskusyjna warto byłoby powalczyć o to jak dać ludziom szanse na lepsze życie? Być w końcu w jakiejś globalnej awangardzie, a nie w klubie starzejących się facetów popalających grube cygara i puszących się przed sobą garniturami, zegarkami i liczebnością delegacji?
Dwa tygodnie temu wielki twitterowy przyjaciel ministra Radka Sikorskiego, minister Spraw Zagranicznych Wielkiej Brytanii William Hague ogłosił początek ogólnoświatowej kampanii na rzecz eliminacji zgwałceń podczas konfliktów zbrojnych. Przemoc seksualna wobec kobiet to nadal stały element działań wojennych. Hague zaproponował, żeby traktować te zachowania jak broń masowego rażenia. Zachęcał nawet naszego ministra do przyłączenia się do tej akcji. Niestety, nasz minister nie był zainteresowany odpowiedzią.
Zastanawiające jest to, jak wiele okazji do pozytywnego zaskoczenia opinii publicznej umyka naszym rządzącym. Nie wypowiadamy się na temat 20 milionów kobiet, które co roku umierają z powodu niebezpiecznych aborcji. Nie interesuje decydentów to, co się stanie z dziewczętami, które nie kończą edukacji z powodu przedwczesnej ciąży (to nawet w Europie zaczyna być poważny problem). Udało się ograniczyć liczbę nowych wertykalnych zakażeń HIV? Świetnie, ale to margines problemu, którym jest transmisja wirusa wśród młodych, heteroseksualnych ludzi z uboższych krajów.
Czy w obliczu tych wszystkich problemów, uczestnictwo w Radzie Bezpieczeństwa to taki zaszczyt?