Realpolitik prowadzona przez dzisiejszą władzę, jej stopień determinacji i ideologicznego opętania dla jednych jest godna szacunku, a innych napawa przerażeniem i strachem. Czy jest szansa na narodowe porozumienie, na zbudowanie mostów między zwaśnionymi stronami? Granic konfliktu nie wytycza już Kaczyński i Tusk, konflikt dzieli już rodziny i starych przyjaciół. Wszystko już było, czy naprawdę zasługujemy na powrót do kłótni rodem z PRL?
Piszę o consciousness, a czasem o awareness. Chyba :)
Na początku lat 90-tych często opowiadaliśmy, że "nasza" rewolucja z 1989 była piękna i romantyczna, że w szczególności na tle rumuńskich wydarzeń i samosądu nad Ceausecu wydajemy się sobie szlachetni i zjednoczeni. Myślę nawet, że do czasu "wojny na górze" wywołanej przez Wałęsę, mogło być to wszechogarniające uczucie, gdyż niektórzy już czuli się komfortowo w nowych warunkach a inni wierzyli (jeszcze), że nowa rzeczywistość będzie dla nich łaskawsza niż PRL. Dlatego krytyka Okrągłego Stołu czy Magdalenki, mimo że już wtedy obecna i słyszalna, przez większość traktowana była jak mały płomyk, z którego nie da się rozniecić wielkiego ogniska. A dzisiaj zaczyna płonąć nasz dom, gdyż mniejszość, która od lat utrzymywała ów płomień przy życiu, mozolnie przez lata dokładając do ognia emocje tak prostacko przez nas stygmatyzowanych i odrzuconych moherowych beretów, emocje smoleńskie, a potem emocje post-ośmiorniczkowe, demokratycznie przejęła władzę.
Przez 26 lat polskiej demokracji, rozwijającej się gospodarki z owocami zmian, dzielonymi tylko wśród niektórych, bagatelizowaliśmy niezadowolenie milionów, którzy z różnych powodów nie stali się beneficjentami zmian. Zatem dzisiaj będą oczekiwać sprawiedliwości ludowej zbudowanej na tych samych emocjach, które rządziły rumuńskimi górnikami w marszu na Bukareszt. Jesteśmy w UE i w NATO, nie spodziewam się zatem, że ulice spłyną krwią. Obawiam się natomiast, że nasza wspólnota narodowa, tak niezdarnie budowana przez lata, tak negatywnie odróżniająca się od innych kultur wspólnotowych, straci swoje korzenie na dłużej niż kolejne 26 lat.
Rewolucja musi się dokonać, aby jej potencjalni beneficjenci mogli kolejny raz na własnej skórze się przekonać, że nie ma nie tylko demokracji bez niezawisłego Trybunału, ale także zdrowej gospodarki. Dzisiejsza władza przegra tylko wtedy, gdy inflacja pożre skromne oszczędności ich wyborców, gdy słabnąca gospodarka zacznie katapultować ludzi na bruk i powiększając armię bezrobotnych, tak przecież skurczoną w ostatnim roku. Gdy 500 zł na dziecko, za 2 lata będzie efektywnie warte 100 zł, a drogi dolar czy euro, wymusi powrót do spędzania wakacji u rodziny na wsi.
Jest jeszcze szansa na wycofanie się z prowadzenia polityki wzorem Erdogana czy Putina, lecz i Tuska i Kopacz. Przyszłość Polski nie może być budowana przez sobotnie i niedzielne manifestacje zwaśnionych stron. Dlaczego zmusza się mnie, abym musiał być w 100% po jednej lub drugiej stronie. Wśród tzw. PiSowców są moi przyjaciele i krewni tak samo reprezentowani jak inni moi bliscy stojący po stronie PO i Nowoczesnej. Utrzymywanie tego frontu nie ma sensu i za jakiś czas obie strony będą to widzieć. I znów usłyszymy nawoływania o Okrągły Stół, zaczniemy odbudowywać naszą wspólną tożsamość, naszą wspólnotę.
Zmiany się dokonają, gdy w końcu wypalą się negatywne, destrukcyjne emocje po obu stronach konfliktu. Tu nikt nie jest bez winy. Lecz niestety zanim tego dożyjemy, kolejne pokolenie Polaków straci swoją szansę, i ci, którym nie pozwolono iść do szkoły mając sześć lat i ci, których wysyła się na wczesną emeryturę.